Rekord ciągle nasz

To właśnie w Willingen, Adam Małysz oddał jeden ze swoich najsłynniejszych skoków w karierze.


Był 3 lutego 2001 roku. W Willingen, w warunkach dalekich od optymalnych, przy zmiennym wietrze i padającym śniegu, rozgrywano konkurs Pucharu Świata. Będący wówczas w niebotycznej formie Adam Małysz padł w pierwszej serii ofiarą właśnie okoliczności przyrody i zajmował ósme miejsce. To i tak był bardzo dobry skok, bo wielu zawodników z czołówki nie zakwalifikowało się do finału. W którym wydarzyło się coś, co przeszło do historii skoków narciarskich. Wszyscy wiedzieli, że na Muehlenkopfschanze, która była świeżo po modernizacji, można bardzo daleko skoczyć. Ale, że aż tak daleko? Nie spodziewał się nikt. Małysz „huknął” legendarne dziś wręcz 151,5 metra. Skok ustał. Wprawdzie musnął prawą dłonią zeskoku.

Gdyby sędziowie to zauważyli, co było praktycznie niemożliwe, i zaliczyli skok jako podparty, to nie byłoby fantastycznego rekordu skoczni. Niemniej jednak „przewinienie” Małysza, to nic w porównaniu np. ze skokiem Stefana Krafta z Vikersund. Austriak sunął tylną częścią ciała. Widoczność była wówczas zdecydowanie lepsza, ale arbitrzy też nie zauważyli. I to właśnie Kraft jest rekordzistą świata.

Na czym polega fenomen skoku Małysza? Otóż Polak został pierwszym zawodnikiem w historii, który na skoczni nie przeznaczonej do lotów narciarskich, w oficjalnych zawodach, uzyskał odległość ponad 151,5 metra. Wprawdzie dalej, prawie 160 metrów, skakano w latach 90. poprzedniego stulecia w Iron Mountain, ale wówczas Copper Peak miała status mamuciej właśnie. Rekord Małysza przetrwał 4 lata. W 2005 roku 152 metry zmierzono Janne Ahonenowi, choć nie brakowało wówczas głosów, że rezultat ten został… naciągnięty. Wynik Fina, po 9 latach, wyrównał Jurij Tepesz, a osiągnięcia wymienionych zawodników wymazał z tabeli rekordów Klemens Murańka.

W styczniu 2021 roku zakopiańczyk w kwalifikacjach oddał kapitalny skok. Uzyskał 153 metry i po raz kolejny to Polak jest rekordzistą Muehlenkopfschanze. Na tej skoczni Klimek osiągnął zresztą najlepszy wynik w karierze, zajmując czwarte miejsce. I na pewno trochę smutne jest to, że obecnie wielki niegdyś talent polskich skoków znajduje się daleko poza rywalizacją na najwyższym światowym poziomie. Nie było go nawet na ostatnich zawodach Pucharu Kontynentalnego. W połowie stycznia skakał, na tym samym poziomie rywalizacji, w Sapporo. W trzech konkursach zdołał zgromadzić… 5 punktów.

Adam Małysz tamtego konkursu, w którym ustanowił kapitalny rekord… nie wygrał. Zajął drugie miejsce, za Finem Ville Kante. Następnego dnia był jednak bezkonkurencyjny. Było to pierwsze polskie zwycięstwo w Willingen. Na skoczni, którą lubimy. Bo zwycięstw odnieśliśmy na niej jeszcze pięć. Trzy razy najlepszy okazał się Kamil Stoch, a dwukrotnie wygrywaliśmy drużynowo. Na żadnym innym obiekcie nie wygraliśmy konkursu zespołowego więcej niż raz. Stoch jest, z kolei, zawodnikiem z największą liczbą podiów w Willingen. Poza trzema zwycięstwami, dwa razy był drugi i dwa razy trzeci. Żaden inny skoczek w Pucharze Świata nie był na tym obiekcie w pierwszej trójce aż siedmiokrotnie.

Pozostali Polacy, wyłączając ubiegły sezon, również w ostatnich latach nieźle na Muehlenkopfschanze się spisywali. Drugi i dwa razy trzeci był Piotr Żyła, a na najniższym stopniu podium stał jeszcze Dawid Kubacki. Warto jeszcze wspomnieć o jednym konkursie. Chodzi o zawody drużynowe w 2011 roku, bo zawierają one połączenie czasów przeszłych i współczesnych. Polacy, w składzie Stoch, Żyła, Stefan Hula i… Małysz, zajęli trzecie miejsce w drużynówce. Było to trzecie w historii podium „biało-czerwonych” w konkursach zespołowych PŚ.


Na zdjęciu: Kamil Stoch zna smak zwycięstwa w Willingen, jak mało kto. Trzy razy wygrywał indywidualnie, a dwa razy drużynowo.

Fot. Kacper Kirklewski/PressFocus