„Kryształowy gwizdek” w cenie

– Wygrana w klasyfikacji „Kryształowego gwizdka” miała szczególne znaczenie dla sędziów starszej generacji – mówi Robert Małek


Rozmowa z Robertem Małkiem, trzykrotnym zwycięzcą w klasyfikacji „Kryształowego Gwizdka”

Na ile ważna dla sędziów była – czy nadal jest – taka wygrana, jak ta w challenge’u „Sportu” o „Kryształowy gwizdek”?

Robert MAŁEK: – Dla mojego pokolenia to było bardzo ważne. Ja mogę powiedzieć, że pamiętam jeszcze zamierzchłe czasy – choćby takich arbitrów, jak Piotr Werner czy Ryszard Wójcik, a dla nich to trofeum było bardzo ważny. Musimy pamiętać, że były to lata 90., kiedy nie było internetu, nie było mediów społecznościowych, a prasa pisana była traktowana tak, jak teraz social media.

– Ranking katowickiego „Sportu” był dla arbitrów starszej generacji czymś naprawdę ważnym. Tak też było ze mną. Wymienię tutaj takie postacie ze „Sportu”, jak nieodżałowany Wojtek Gorczyca czy Bogdan Nather, którzy byli w jakiś sposób gospodarzami tego challenge’u, oni to przecież przez prowadzili.

O tym się mówiło

Kryształowy gwizdek” miał swoją renomę…

Robert MAŁEK: – Zdecydowanie. To było coś, o czym mówiło się w środowisku, żyło się tym. Z czasem wszystko straciło na większym znaczeniu, bo wszystko ewaluowało, życie, media. Dziś uciekliśmy do internetu i to pewnie jest główna przyczyna.

Czy sędziowie zwracali i zwracają uwagę na noty wystawiane im przez dziennikarzy? Jak na to patrzą? Jak to komentują?

Robert MAŁEK: – Trzeba podejść indywidualnie do tematu i tak postawionego pytania. Jak czytamy wywiady z dużymi nazwiskami, to jedni przyznają, że te oceny do nich docierają, a jak są gorsze, to biorą wszystko na klatę. Inni w jakiś sposób chcą się odciąć, ale nie jest to łatwe o tyle, że mamy teraz internet. Wcześniej – powiem na swoim przykładzie – gdy od czegoś chciałem się odciąć, to przecież jeszcze byli rodzina, przyjaciele, znajomi. Zawsze to w jakiś sposób docierało do człowieka.

– W stu procentach od tych not i komentarzy odciąć się nie można. Tak teraz, jak i w przeszłości. Obecnie sędziowie mają może trochę łatwiej, bo mają VAR, czyli jeszcze jedną szansę. Oceny nie są tak krytyczne, jak w przeszłości, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że człowiek się mylił, myli i mylić się będzie. W moich czasach drugiej szansy jednak nie było.

Jak Adam Małysz

Kiedy pan wygrywał klasyfikację „Kryształowego gwizdka” – w 2008, 2009 i 2012 roku – miał pan takie poczucie, że to był ten sezon; że to była świetnie wykonana robota?

Robert MAŁEK: – Zawsze starałem się podchodzić do meczu z takim nastawieniem, jak ikona polskiego sportu Adam Małysz w skokach – że zawsze koncentrował się na tym, żeby oddać dwa dobre skoki. Sam starałem się skoncentrować na tym najbliższym czekającym mnie meczu, żeby być do niego jak najlepiej przygotowanym. Po zawodach trzeba było się zresetować i już myśleć, co będzie za tydzień. W sporcie, wiadomo, raz na wozie, raz pod wozem.

– Nie robiłem nigdy planów na sezon, a drogę pokonywałem małymi krokami, z ligowej kolejki na ligową kolejkę. Liczyło się tu i teraz. Potem konsekwencją tego wszystkiego była wisienka na torcie, czyli jakiś tam triumf. Tak też tłumaczyłem młodszym kolegom, żeby skupić się na tym, co jest teraz, a jak będzie dobrze, to potem będzie bonus w postaci meczu o coś czy meczu w Europie. Tak do tego podchodziłem.

Nie ma przypadku

Piotr Werner sześć wygranych w „Kryształowym gwizdku”, a Szymon Marciniak jeszcze więcej, bo siedem. To najlepsi polscy arbitrzy w historii? Jak pan, jako przecież były międzynarodowy sędzia, na to patrzy?

Robert MAŁEK: – Wywołał pan Piotra i porównał go do Szymona i tutaj nie ma przypadku. Piotr, który odszedł od nas, gdyby żył w dobie internetu i social mediów, to – nie mam wątpliwości – byłby tak popularny, jak Szymon Marciniak teraz. Wyrazista postać. Można powiedzieć że był to Szymon Marciniak tamtych czasów! Łamał schematy, wyznaczał trendy, człowiek niezwykle lubiany, miał swój pomysł na życie. Najpierw realizował się w piłce, a po zakończonej karierze inaczej, w biznesie, był przecież promotorem w boksie takich postaci, jak Artur Szpilka czy Krzysztof „Diablo” Włodarczyk.

Jest coś jeszcze, co łączy te dwie wielkie sędziowskie postacie?

Robert MAŁEK: – Tak – dla jednego i drugiego ważne były detale. Widzę to z bliska, jak Szymon dba o swój PR, o relacje nie tylko z dziennikarzami, ale też z ludźmi. To osoba przystępna, znajdzie czas dla zwykłych kibiców. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak proszony o autograf nigdy nie odmówił. Pamiętam jeszcze ze swoich czasów Piotra Wernera i muszę powiedzieć, że mam podobny obraz człowieka, który teraz jest udziałem Szymona. Różnica jest tylko taka, że sędziowali w dwóch epokach. Jeżeli jednak idzie o podejście do wszystkiego, do ludzi, do tego, co jest wokół nas, to wszystko ma podobny format.

– Jeden ciągle jest i oby był jak najdłużej. Drugi odszedł niestety, ale ta skala talentu i te umiejętności interdyscyplinarne są na podobnym poziomie. „Kryształowy gwizdek” w jakiś sposób ich łączy. Tutaj chwała redakcji katowickiego „Sportu”, że lata lecą, a jest to jakiś wspólny mianownik pomiędzy piłkarskimi generacjami sędziów. Jeżeli Szymon Marciniak ma tych „Kryształowych gwizdków” kilka, a Piotr również miał ich sporo, to nie jest to przypadek. Szymon zresztą pewnie te rekordy będzie dalej śrubował, bo za każdym razem będzie jednym z głównych faworytów do sukcesów.

Prawdziwe „Kryształowe gwizdki”

Kryształowy gwizdek” był w cenie, prawda?

Robert MAŁEK: – Z tego, co pamiętam, to ci sędziowie ze starszej generacji „Kryształowy gwizdek” fizycznie otrzymywali. Młodzi tego nie pamiętają, ale ci, co pamiętają jeszcze PRL, wiedzą, że dużą wagę przywiązywało się do kryształów w domu. W każdy śląskim domu był jakiś wazon z kryształu czy waza. Pamiętam to jak przez mgłę, jak Piotr Werner opowiadał o „Kryształowych gwizdkach”, które miał w domu i bardzo o nie dbał. Kiedy żartowałem sobie z Bogusiem Natherem na ten temat, mówiłem mu, że starsi koledzy otrzymywali takie „Kryształowe gwizdki”, a my już nie. To była żartobliwa forma, bo to były już inne czasy.

Szymon Marciniek wygrał po raz pierwszy w 2014 roku, tuż po panu.

Robert MAŁEK: – I można powiedzieć, że taki laureat rośnie potem wraz z plebiscytem. Jeśli dostał „Kryształowy gwizdek” pierwszy, drugi czy czwarty raz, to nie był jeszcze sędzią finału mistrzostw świata i Ligi Mistrzów. Dzisiaj redakcja może również powiedzieć, że myśmy nie zaczęli chłopa nagradzać po jego sukcesach, a dużo, dużo wcześniej. To też powinna być satysfakcja dla tych ludzi, którzy to wszystko prowadzili i, daj Boże, żeby trwało to jak najdłużej!


Na zdjęciu: Redakcja „Sportu” może mieć dzisiaj satysfakcję, że kogoś takiego jak Szymon Marciniak zaczęła nagradzać dużo, dużo wcześniej, zanim prowadził finał mundialu czy Ligi Mistrzów – powiedział Robert Małek.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.