Nauczyciel, wizjoner, idol

Ryszard Patyna dokonał historycznego w swoim czasie wyczynu – dwukrotnie awansował z Baildonem Katowice do koszykarskiej elity naszego kraju.


Był konsekwentny w działaniu i roztaczał wizje, które w 2. połowie XX wieku mogły uchodzić za takie nie do zrealizowania – to jedna z opinii o naszym bohaterze. Stwarzał pozory człowieka zamkniętego w sobie, wręcz niedostępnego. Istotnie, nie pokazywał swoich emocji na zewnątrz, lecz gdy kogoś bliżej poznał, był nie tylko serdeczny, ale i zawsze służył pomocą – dodaje kolejny rozmówca. I nie ukrywajmy – był obiektem niewieścich westchnień, bo był przystojny – jak po latach mówią absolwentki katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego.

W działalności sportowej i naukowej zapewne daleko by zawędrował, ale dopadła go śmiertelna choroba, w następstwie której zmarł, mając zaledwie niespełna 45 lat.

Trener Ryszard Patyna był twórcą dwukrotnego awansu koszykarzy nieistniejącego już Baildonu Katowice na najwyższy szczebel rozgrywek – do I ligi. To był niebywały wyczyn, bo wówczas Śląsk uchodził za pustynię w koszykówce i siatkówce. Kluby z tego regionu przez ponad 20 lat skazane były na występy II-ligowe, na dodatek niekoniecznie z miłym sportowo skutkiem. Praca i działalność Ryszarda Patyny sprawiły, że w jego ślady poszło kilku jego współpracowników i wychowanków. Dzięki nim o koszykówce w regionie śląsko-dąbrowskim stało się głośno z racji sukcesów krajowych i międzynarodowych.

Basket, ale…

Dla naszego bohatera, syna przedwojennego oficera, wybór warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego był naturalny, bo był uzdolniony ruchowo i sport do ostatnich dni życia było jego pasją.

– Jako młody chłopak byłem z tatą na obozie sportowym, już z uczelni. Wtedy, podczas jednego ze spotkań przy ognisku, studenci popisywali się swoimi umiejętnościami kabaretowymi – wspomina syn Dariusz Patyna. – Jeden ze studentów przedstawił karykaturę taty. Nieźle go ucharakteryzowano i zadano pytanie, czym się zajmuje. Student tubalnym głosem odpowiedział: – Basketem. Co dla pana jest najważniejsze? Basket! Pańskie hobby? Basket!

– Od tego obozu upłynęło już wiele lat, a ja ten wieczór zapamiętam do końca życia. Bo taki właśnie był mój ojciec. Rodzice się rozstali, zostałem z mamą w Zabrzu, zaś tata przeniósł się do Katowic, gdzie wówczas pracował. Później, już w szkole średniej, z nim właśnie zamieszkałem.

Patyna-senior, absolwent stołecznej AWF, pracował i grał w Częstochowie. Później przeprowadził się do Zabrza, gdzie nie stronił od żadnej z dyscyplin. Organizował nawet zajęcia z boksu, bo akurat zebrała się spora grupa jego entuzjastów. Jednak koszykówka była mu najbliższa, więc potem prowadził już treningi w Górniku Zabrze.

Nie tylko kibice…

Wydawało się, że syn tak wysportowanego ojca szybko wciągnie się w wir sportowego życia. A jednak tak się nie stało.

– Treningami tak na serio zająłem się, gdy zamieszkałem z tatą – wyjawia syn Darek. – Zacząłem uczęszczać do Liceum Sportowego im. Leona Kruczkowskiego w Tychach i trenować koszykówkę. Koledzy, m.in. mój przyjaciel Andrzej Walas (później znany trener – przyp. red.), w edukacji sportowej wyraźnie mnie wyprzedzali. Starałem się nadrobić dystans, ale skończyło się na grze w zespole Uniwersytetu Śląskiego.

– Niemniej ja i Andrzej byliśmy wiernymi kibicami koszykarzy Baildonu, ale nie tylko dlatego, że prowadził ich mój ojciec. Byliśmy zafascynowani tą dyscypliną. Pamiętam jak podczas przerwy w jednym meczów pobiegłem pod szatnię, by o coś tatę zapytać. A on stał w korytarzu wpatrzony w jeden punkt, pewnie coś analizując. Jeszcze nie zdążyłem otworzyć ust, a on natychmiast opowiedział:

– Synu, nie teraz. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, jaki towarzyszył mu stres. Gdy wracał po meczach do domu, ciągle na swój sposób rozgrywał swój mecz. Był wobec mnie wymagający, ale jednocześnie szczodry. Byłem bodaj w trzeciej klasie liceum i z kolegami chcieliśmy gdzieś wyskoczyć. – Tato, dałbyś jakąś kasę – zagadnąłem. Popatrzył na mnie i swoim charakterystycznym głosem zapytał: – Ile? Może jakieś trzy stówki – powiedziałem nieśmiało. Bez słowa je wyciągnął i dał. – A gdybym powiedział pięć, to dałbyś? – zapytałem z ciekawości. Spojrzał na mnie i odpowiedział: – Trzeba było poprosić, to byś się przekonał. Taki właśnie był mój tata.

Był też świetnym świetnym narciarzem i instruktorem jazdy, a ponadto miał patent sternika i dlatego organizował obozy studenckie pod żaglami. Miał kilka propozycji pracy w innych klubach, gdzie oferowano mu – na ówczesne czasy – znakomite warunki finansowe i komfortowe warunki pracy.

– Jednak nie zdecydował się na żadne przenosiny, bo nie chciał zrezygnować z pracy na uczelni. Był mocno z nią związany – podkreśla Dariusz. A po chwili namysłu dodaje: – Gdyby tato, żył pewnie nie wyjechałbym do Niemiec na początku lat 80. i moje życie potoczyłoby się inaczej. Powróciłem do kraju już w nowej rzeczywistości.

Oczekiwana zmiana

– Moje pierwsze spotkanie z Ryszardem Patyną było mało ciekawe, ale dobrze je pamiętam – uśmiecha się były kierownik drużyny, późniejszy wieloletni prezes Okręgowego Związku Koszykówki w Katowicach, Andrzej Kuczyński. – Grałem w Starcie Katowice. Kiedyś uczestniczyliśmy w turnieju z udziałem Startu Częstochowa, w którym grającym trenerem był właśnie Rysiek.

– Tylu kuksańców, ile otrzymałem wówczas na parkiecie, nie doświadczyłem w całym swoim sportowym życiu. Sędziowie rzadko reagowali, a Rysiek był swoim żywiole. Po meczu mocno się boczyliśmy na siebie, ale gdy przyszedł do Baildonu podaliśmy sobie ręce, a potem się zaprzyjaźniliśmy. Ryszard, może zabrzmi to zbyt patetycznie, to kultowa postać koszykówki w naszym regionie.

Przez kilka sezonów zespół Baildonu pod kierunkiem dr. Waleriana Klimontowicza był kandydatem do awansu do I ligi, ale w końcowym rozrachunku zawsze czegoś zabrakło. Trener Klimontowicz został wiceszefem Wydziału Sportu i Turystyki w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Przybyło mu nowych obowiązków, więc „starszyzna” zespołu z Tadeuszem Łapińskim na czele uznała, że czas na zmiany na stanowisko trenera.


Czytaj także:


Opiekę nad zespołem przejął Ryszard Patyna i wywalczył z nim historyczny awans do ekstraklasy. Losy pierwszego miejsca ważyły się do samego końca. Prowadzący w tabeli Górnik Wałbrzych w ostatnim meczu przegrał w stolicy ze Skrą jednym koszem. Natomiast baildonowcy wygrali na własnym parkiecie z AZS-em Warszawa i wywalczyli pierwsze miejsce.

– Walerian oraz Ryszard to dwie zupełnie inne osobowości, z innym spojrzeniem na koszykówkę oraz na prowadzenie zespołu – uśmiechasię Kuczyński, który jest chodzącą encyklopedią tej dyscypliny w naszym regionie. – Walerian był metodykiem, skrupulatnie zapisującym wszystko, co się wydarzyło na treningu czy meczu. Zmian dokonywał piątkami, co u niektórych wywoływało zdziwienie. Natomiast Ryszard nigdy niczego nie notował, ale prowadził zespół z dużym wyczuciem. Sprawiał człowieka zamkniętego, jakby nieco oderwanego od codzienności, ale to były tylko pozory.

– Studenci na uczelni mieli prawo się go bać, zwłaszcza ci, którzy nie grali w koszykówkę (śmiech). To była jakby jego maska. W rzeczywistości było inaczej. Na pewno był skrupulatny. No i każde spotkanie niesłychanie przeżywał; kieszenie jego marynarek były pełne leków uspokajających. Kiedy próbowałem je rekwirować, wówczas strasznie się wkurzał. Tak samo było z kartami.

Dla zabicia czasu

– Lubił grać w pokera i w drodze na mecze oraz z powrotem autobus zamieniał się w kasyno gry. Stawki były raczej symboliczne, bo bardziej chodziło o zabicie czasu. Niemniej mnie to irytowało, więc i karty starałem się chować. Tym sposobem narażałem się drużynie oraz trenerowi, a mnie bardziej chodziło o to, by skupiali się na tym, co ich czeka w trakcie meczu lub też o wypoczynek po nim.

Baildon w elitarnym towarzystwie występował tylko przez sezon 1969/70 i choć wzmocniony został Edwardem Grzywną, nie zdołał się w nim utrzymać. W owych czasach koszykarscy beniaminkowie mieli trudny żywot. Losy obu – Baildonu oraz Spójni Gdańsk – były już niejako z góry przesądzone.

– Drugi awans (sezon 1976/77 – przyp. red.) Baildon zdobył w nieco innych okolicznościach. Trzeba było nie tylko wygrać grupę w II lidze, ale również uczestniczyć w turniejach barażowych, bo właśnie zmniejszano ekstraklasę – dodaje prezes Kuczyński. – Zespół, poza Włodzimierzem Tramsem, tworzyli młodzi zawodnicy, głodni sukcesu (m.in. Dariusz Szczubiał, Marek Olechowski, Janusz Klimek, Jerzy Hernas – przyp. red.).

– Z tych turniejów Baildon awansował, zaś miejsce I lidze obronił Górnik Wałbrzych. Po degradacji Ryszard postanowił zdecydowanie więcej czasu poświęcić pracy na uczelni. Potem jeszcze udzielał rad swojemu uczniowi, Tadeuszowi Hucińskiemu, który prowadził koszykarki AZS AWF Katowice. Nie wiem, czy wróciłby do prowadzenia jakiegoś zespołu, ale choroba płuca sprawiła, że zmarł. Gdy leżał ciężko chory w szpitalu przy ul. Reymonta w Katowicach, cały czas go wspierałem.

Był surowy, ale…

Dariusz Szczubiał, późniejszy reprezentant kraju i trener reprezentacji, trafił do Baildonu z IV-ligowego MKS-u Zabrze i od razu stał się jednym wiodących zawodników.

– Gdy przychodziłem do zespołu, otrzymałem stypendium – mówi jeden z najlepszych rozgrywających w historii koszykówki w naszym kraju. – Pewnego razu trener Patyna zawołał mnie do swojego pokoju, w którym było czarno od dymu, bo był namiętnym palaczem, i rzekł: – Nie może tak być, by jeden z moich czołowych zawodników otrzymywał tylko stypendium. Musisz dostawać godziwe pieniądze. Łaskawie (śmiech) się zgodziłem, dzięki czemu miałem takie same warunki co pozostali zawodnicy w zespole.

– Sprawiał wrażenie surowego, ale – powiem szczerze – nie miał z nami łatwego życia. Mieliśmy swoje „występy”, za które powinniśmy byli być karani. Ale trener starał się, by nie były one nazbyt surowe. Na niektóre – mniejsze – przewinienia nawet przymykał oko. Tylko w jednym postanowieniu był szalenie konsekwentny. Na finiszu II-ligowego sezonu, przed meczem w Zgorzelcu – już nie pamiętam, co takiego się wydarzyło – trener Patyna przy całej drużynie oświadczył:

– Nie wiem, czy awansujemy do I ligi, ale pan Włodzimierz Trams już w niej nie wystąpi. Wydawało się, że Włodek to spotkanie potraktuje ulgowo, a tymczasem on i ja mieliśmy bardzo udany dzień, bo zdobyliśmy – odpowiednio – po 30 i 20 parę punktów.

– Jak jednak Patyna zapowiedział, tak zrobił – Trams po sezonie opuścił drużynę i powrócił do Warszawy. Podczas meczu zachowywał olimpijski spokój, ale w gruncie rzeczy pieklił się ile wlezie. Gdy był poirytowany, zaciskał zęby, zaś jego usta przypominały małą kreskę. Wówczas wiedzieliśmy, że jest u kresu wytrzymałości. Owszem, graliśmy w karty, ale też nie było… telefonów komórkowych, bo pewnie byśmy w nich grzebali (śmiech).

Zmienił plany

Gdy Ryszard Patyna został szefem katedry gier zespołowych na katowickiej (wówczas) WSWF, stworzył zespół złożony z dużych indywidualności. Jeszcze w czasach pracy w Baildonie przekonał Tadeusza Hucińskiego, by studia na Politechnice zamienił na WSWF, po czym zrobił go swoim asystentem. Ich „konikiem” była w gra w obronie, którą systematycznie doskonalili. Potem uczeń przerósł mistrza… Patyna, jako absolwent stołecznej AWF, skontaktował się ze swoimi nauczycielami – Walentym Kłyszejką, Januszem Mrozem oraz Wiesławem Piwowarem – by polecili mu zdolnego absolwenta.

– Zadzwonił do mnie i zaczął namawiać na pracę w Katowicach – uśmiecha się, wspominając to spotkanie dr Ryszard Poznański, nauczyciel akademicki, znany trener kilku drużyn ekstraklasy. – Po prawie godzinnej rozmowie odpowiedziałem Ryszardowi mniej więcej tak: – Byłem raz na Śląsku, przejechałem ręką po trawie, która (ręka) stała się czarna jak smoła. Nie widzę się na Śląsku… Wówczas jednak też przekonałem się, że nigdy nie należy mówić nigdy. W Warszawie nie miałem szans na mieszkanie.

– Zadzwoniłem więc do Ryszarda z pytaniem, czy propozycja jest aktualna. Wprawdzie zbliżał się już rok akademicki, ale tak wszystko załatwił, że mogłem podjąć pracę. A teraz na Śląsk patrzę z okna mojego mieszkania (śmiech). Patyna stworzył liczący się w kraju zespół w grach zespołowych. Na WSWF-ie, a potem AWF-ie, pracowali m.in. Jerzy Wrzos (piłka nożna), Jerzy Mruk (hokej) czy przez pewien czas Hubert Jerzy Wagner oraz cała plejada zdolnych – choć mniej sławnych – pracowników. On miał wizję rozwoju uczelni, potrafił do niej przekonać szefów, a potem skrzętnie ją realizował.

– Rysiek szukał ludzi, którzy marzą i pozwolił im realizować te marzenia. Dotyczyło to zarówno mnie czy na przykład Tadka Hucińskiego. Powiem jeszcze coś, co może zaskoczyć wielu, którzy go znali: był duszą towarzystwa. Tak, tak – to nie żadna pomyłka, choć był postrzegany zupełnie inaczej.

Guru

– Ryszard Patyna to mój trenerski guru. To on mnie zaraził pasją oraz wizjami, jakie roztaczał – podkreśla znany były trener wielu drużyn ligowych, Janusz Jarząbek. – Po raz pierwszy zetknąłem się z trenerem w Studium Nauczycielskim, a gdy je skończyłem, wskoczyłem na trzeci rok WSWF. Miał swoje przemyślenia i wizje wyprzedzające zdecydowanie ówczesne czasy. Był promotorem mojej pracy magisterskiej, byłaby ona nowatorska, gdyby… udało się ją zrealizować. Miałem przeanalizować wpływ czasu wziętego przez trenera na dalszą grę zespołu. To było – nie tylko dla mnie – spore wyzwanie.

– Podczas meczów w hali Baildonu chodziłem i podsłuchiwałem, co mówią szkoleniowcy do zawodników. Nie spotkało się to z ich przychylnością i byłem przez nich przeganiany. Wówczas wyglądało to na rewolucyjne przedsięwzięcie, dzisiaj, w dobie mikrofonów oraz kamer, to naturalna kolej rzeczy. W końcu musieliśmy zrezygnować z tego tematu i napisałem pracę o skuteczności koszykarzy Baildonu w jednym z sezonów. A potem pracowałem z juniorami Baildonu. Po zajęciach zostawałem w hali, żeby przyglądać się treningom seniorów – pod kierunkiem Patyny. Nauczył mnie wszystkiego…

Trener Patyna to postać stopniowo zapominana, a dla młodego pokolenia zupełnie nieznana. To jednak on stworzył fundamenty koszykarskiej potęgi regionu, m.in. poprzez to, że wykształcił wielu trenerów, którzy potem sięgali po jeszcze większe sukcesy niż ich nauczyciel i idol. Trzeba tylko pamiętać, że trener Ryszard Patyna zaczął działać wtedy, kiedy śląski region był koszykarską pustynią.


Na zdjęciu: Ryszard Patyna (w środku) podczas jednego z wyjazdów na kursy szkoleniowe…

Foto z archiwum Andrzeja Kuczyńskiego


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.