Wychowałem się „na papierze”

– Kiedy przeczytałem, że „Sport” ma być zlikwidowany, byłem oburzony. Pomyślałem „to jest słabe, że likwiduje się ostatni dziennik sportowy w Polsce” – mówi Mariusz Muszalik


Rozmowa ze Mariuszem Muszalikiem, byłym piłkarzem min. GKS-u Katowice, Odry Wodzisław Śląski, Groclinu/Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, Piasta Gliwice.

Kiedy po raz pierwszy miał pan „Sport” w rękach?

Mateusz MUSZALIK: – W 1996 roku, mając niespełna 17 lat, zadebiutowałem w GKS-ie Katowice, który wówczas grał w ekstraklasie i wtedy zacząłem regularnie sięgać po „Sport”. Starsi koledzy z drużyny czytali rozmaite gazety sportowe, ale w naszej szatni dominował „Sport”. Wtedy nie było telefonów komórkowych, internetu, więc źródłem informacji były gazety.

Skok adrenaliny

Pańskim pierwszym meczem w ekstraklasie był rozegrany 28 lipca 1996 roku pojedynek z Rakowem Częstochowa (2:1), w którym wszedł pan na boisko w 64 minucie, zmieniając Arkadiusza Szczygła. W poniedziałek szukał pan, jaką ocenę w „Złotych butach” wystawił panu nasz dziennikarz?

Mariusz MUSZALIK: – Przede wszystkim debiut w ekstraklasie w tak młodym wieku spowodował u mnie pozytywny skok adrenaliny. Kibicowałem GieKSie od dziecka i gra w tym zespole była moim marzeniem. Nic dziwnego zatem, że trema przed pierwszym występem była bardzo duża. Dzięki Opatrzności Boskiej w osobie trenera Piotra Piekarczyka miałem szansę zagrać w elicie w tak młodym wieku, jeszcze młodszy ode mnie był Tomek Owczarek. W naszym przypadku trener Piekarczyk nie bał się podjąć ryzyka i zaufał nam. Dzięki niemu zapisaliśmy się w historii GKS-u Katowice.

Wielu byłych piłkarzy ma wycinki z gazet z okresu swoich występów na boisku. Pan też?

Mariusz MUSZALIK: – Dzień przed rozmową z panem przejrzałem wycinki z gazet, w które mam w domu w szafie. Najpierw zbierała mnie moja mama, potem moja małżonka. Raz na jakiś czas „odświeżam” sobie pamięć. Dzięki nim mogę powspominać miniony czas i na nowo przeżywać wspaniałe lub smutne chwile. Ale warto. Tę atrakcję zapewnił mi między innymi „Sport”.

Ze słynnym Janem Furtokiem

Ze swoim wujkiem, Janem Furtokiem, zdążył pan jeszcze zagrać w ekstraklasie. 25 października 1997 roku w meczu z Legią Warszawa on wszedł za pana na boisko w 57 minucie. To było dziwne uczucie, gdy zmienia Cię legendarny napastnik, w dodatku rodzina?

Mariusz MUSZALIK: – Wujek Janek był moim idolem, czerpałem z jego wiedzy i doświadczenia w każdym treningu, w każdej minucie meczu. Jako nieletni nie miałem prawa jazdy, zawsze podjeżdżał po mnie swoim samochodem i podwoził na treningi. Kiedyś przyjechał z Niemiec, bo miał kilka dni wolnego, ale tylko pozornie. Powiedział do mnie: „Chodź, pójdziemy pobiegać, bo muszę być w dobrej formie fizycznej”. Duma mnie rozpierała, że biegam w Kostuchnie po lesie ze słynnym Janem Furtokiem. A przy tym był bardzo skromnym człowiekiem. O jego pozycji w klubie, drużynie świadczy fakt, że w ostatnim okresie swojej gry na Bukowej to on decydował, w którym momencie wchodzi na boisko, a nie trener. Piotr Piekarczyk był przecież jego kolegą z boiska i miał do Janka szacunek.

Trafił pan do GieKSy dzięki niemu?

Mariusz MUSZALIK: – Jestem wychowankiem Górnika MK Katowice, gdy kończyłem szkołę podstawową namówił mnie na zmianę barw klubowych mój inny wujek, Bogdan Kurzak. Pojechałem na testy do GKS-u, które zaliczyłem. Chodziliśmy do technikum górniczego w Brynowie, gdzie mieliśmy klasę sportową.

Oburzenie

W pewnym sensie został pan wyróżniony, bo nasza rozmowa ukaże się w ostatnim papierowym numerze „Sportu”. Trochę panu żal, że to koniec pewnej epoki?

Mariusz MUSZALIK: – Kiedy przeczytałem, że „Sport” ma być zlikwidowany, byłem oburzony. Pomyślałem „to jest słabe, że likwiduje się ostatni dziennik sportowy w Polsce”. Wprawdzie wszyscy korzystamy z internetu, ale trochę tego żal. Zwłaszcza mnie i ludziom, którzy na papierowym „Sporcie” wychowali się. To był kiedyś nasz jedyny kontakt z rzeczywistością. Z wypiekami na twarzy czytaliśmy zwłaszcza poniedziałkowe wydanie, często byliśmy wkurzeni na dziennikarzy, że wystawiają nam tak niskie oceny. Wyjątkowo surowy był zwłaszcza Zbyszek Cienciała, który już odszedł z waszej redakcji. I niech pan nie wierzy, że piłkarze w ogóle nie interesowali się wystawianymi ocenami. Nieprawda, jeżeli ktoś tak mówi, to kłamie.

Dobra informacja jest taka, że „Sport” nie znika z rynku, ale od piątku będzie wyłącznie w wydaniu elektronicznym.

Mariusz MUSZALIK: – Lepsze to niż całkowita likwidacja, ale będzie mi brakować zapachu farby drukarskiej, dużych, „krzyczących” tytułów.


Czytaj także:


W październiku przejął pan obowiązki dyrektora sportowego w RKP Rybnik. Jak pan czuje się w tej roli?

Mariusz MUSZALIK: – Nie narzekam. Koordynuję prace i treningi naszych grup młodzieżowych, trenuje u nas ponad trzysta dzieci. To duży projekt, który wdrażamy wspólnie z prezesem RKP, Jankiem Janikiem.

Podobno będzie pan grał w IV-ligowym ROW-ie 1964 Rybnik?

Mariusz MUSZALIK: – To plotka. Mam pękniętą łąkotkę i lekarz ostrzegł mnie, że gra w piłkę spowoduje u mnie trwałe kalectwo. Z powodu tego urazu czuję dyskomfort, ale na razie staram się leczyć zachowawczo. Nie wykluczam jednak, że niezbędny będzie zabieg.


Na zdjęciu: Mariusz Muszalik z sentymentem wspomina papierowe wydania „Sportu”.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus