Siódemka do zapamiętania

Zakończony sezon Bundesligi przyniósł wiele emocji, które wciąż buzują w atmosferze. Oto siedem rzeczy, które kibice będą wspominać jeszcze przed długi czas.


1. Zabrakło tak niewiele…

Liga niemiecka już od ponad dekady jest zdominowana przez Bayern Monachium, o czym wie każdy fan piłki nożnej. W większości tych sezonów Bawarczycy w przedbiegach zdobywali tytuły mistrzowskie, ale w tym niedawno zakończonym emocji w walce o „meistra” było tyle, ile dawno już za Odrą nie doświadczono. Wydawało się, że FCB wreszcie zostanie zrzucony z tronu, ale Borussia Dortmund wyłożyła się na ostatniej prostej.

Tytuł rozstrzygał się w ostatniej kolejce, w trwających równolegle spotkaniach i mimo że BVB przegrywała z Mainz, dzięki zdecydowanej postawie Kolonii, która doprowadziła do remisu w meczu z Bayernem, przez moment miała koronę na głowie! Niestety dla dortmundczyków – udało im się tylko zremisować z Moguncją, a jako że monachijczycy pokonali Koeln, zrównali się z Borussią punktami i wyprzedzili ją dzięki lepszemu bilansowi bramek. – Borussia musi zagrać ponad stan, a Bayern – poniżej. Jeśli te dwa elementy nie zostaną spełnione, w Monachium ponownie zostaną mistrzami. Czy się to komuś podoba, czy nie, taki jest fakt – powiedział szczerze sternik BVB [Hans-Joachim Watzke].

2. Rozregulowane celowniki

W 60-letniej historii Bundesligi jeszcze nie zdarzyło się, aby król strzelców miał na koncie tak mało goli, jak w minionych rozgrywkach. Niklas Fuellkrug z Werderu oraz Christopher Nkunku z Lipska podzielili się koroną, zdobywając po 16 bramek. To dopiero dziewiąty raz w historii rozgrywek, kiedy liczba ta zeszła poniżej 20. Do tej pory najmniej strzelali Thomas Allofs i Roland Wohlfarth (1989) oraz Fredi Bobić (1996) – po 17 goli. Osiągnięcie sezonu 2022/23 jest więc historyczne i jakże inne od tego, do czego przyzwyczajeni byli bundesligowi kibice w erze Roberta Lewandowskiego, który w ostatnich trzech kampaniach nie zdobył mniej niż 34 bramek, a w 2021 roku pobił słynny rekord Gerda Muellera, trafiając do siatki 41 razy.

Czy liga niemiecka cierpi na brak „Lewego”? Też, ale nie tylko. Cierpiała również na brak Erlinga Haalanda, na kontuzję Patrika Schicka, na fatalną dyspozycję Andre Silvy czy przeciętną Timo Wernera. Sam Nkunku także opuścił 9 kolejek. Można tu przywołać jako ciekawostkę lata 1988-2003, kiedy najlepsi snajperzy Bundesligi ani razu nie przekroczyli granicy 23 goli! A do niej samej i tak dobili tylko raz…

3. Big City Club

Hasło przywoływane wielokrotnie w kontekście Herthy Berlin można już chyba definitywnie pogrzebać głęboko pod ziemią. W 2019 roku w klubie pojawił się inwestor, który przejmując mniejszościowy pakiet akcji wpompował w „Starą Damę” przez kolejna 4 lata prawie 400 mln euro. Co z tego wyszło? Ano tylko tyle, że Hertha pożegnała się z Bundesligą, zajmując ostatnie miejsce w tabeli. Przez ten okres stolica Niemiec (przynajmniej ta niebieska) przeżywała huragan za huraganem – zmiany w zarządzie, radzie nadzorczej, dyrektorskie, trenerskie, wiele bezsensownych i przepłaconych transferów, brak koncepcji…

Marzenie o tym, aby w Berlinie, wielkiej europejskiej stolicy, powstał w końcu klub godny tego miasta (podział Berlina i otoczenie go NRD w ubiegłym stuleciu temu założeniu nie pomogły) spalił na panewce. Hertha miała celować w europejskie puchary, a musi celować w jak najszybszy powrót do elity. Przez moment drżała nawet o… kwestie licencyjne, które ostatecznie udało się rozstrzygnąć. Jedyny plus tego wszystkiego jest chyba taki, że kibice wiernie wspierali swój zespół w niedoli, bo frekwencja na stołecznym Olimpiastadion była jedną z najwyższych w mocnej pod tym względem Bundeslidze.


Czytaj więcej w kategorii ligi zagraniczne


4. Kuj żelazo póki gorące

Zupełnie odmienne nastroje panują z kolei w tej „wschodniej” części stolicy, gdzie Union w niesamowitych okolicznościach awansował do Ligi Mistrzów! „Żelaźni” są całkowitą opozycją Herthy. Znają realia NRD (Hertha była w RFN), mają znacznie mniejszy stadion z większością miejsc stojących, ich barwy są czerwone, budżet zdecydowanie niższy, a ambicje nie tak rozbudowane… Lecz mimo tego to właśnie ten berliński zespół regularnie reprezentuje Niemcy w europejskich pucharach.

W 2019 roku Union awansował do najwyższej ligi po barażach, potem spokojnie się utrzymał, następnie awansował do Ligi Konferencji. Później była Liga Europy, aż w końcu udało się załapać na Champions League! Rok w rok „Żelaźni” byli przewidywani do spadku. Nawet teraz ich budżet daleko ma do czołówki Bundesligi, a wielu ich piłkarzy ma CV co najwyżej drugoligowe… Ale oni robią swoje. Jeśli nadal będą szli po schodach w górę, to gdzie się zatrzymają? Na marginesie warto też dodać, że Union o Ligę Mistrzów rywalizował z Freiburgiem, który też jeszcze nie miał okazji w niej występować, a który również nie należy do bundesligowych krezusów.

5. Nie sprzedadzą swoich praw

Jak powszechnie wiadomo, w Niemczech kibice stanowią istotną część swoich klubów, będąc ich członkami liczonymi w tysiącach. Nie jest też tajemnicą, że bardzo nie lubią, kiedy ktoś z zewnątrz (ale nie tylko) próbuje wtrącać się w ich futbol, wprowadzać nowe porządki, łamać tradycję, ograniczać ich rolę i komercjalizować niemiecką piłkę nożną. Dlatego w ostatnich tygodniach dużo było protestów, gdy DFL (władze 1. i 2. Bundesligi) chciały powołać osobną spółkę do spieniężenia praw telewizyjnych zagranicę i sprzedać niewielką część jej udziałów inwestorom. Szefowie liczyli, że przyniesie to natychmiastowy zastrzyk nawet i 2 miliardów euro. Zostałyby one podzielone między kluby, co miałoby pomóc zniwelować choć trochę stratę do angielskiej Premier League, która zarabia nieporównywalnie większe pieniądze (łatwiej też zarabiać w Serie A i La Liga).

DFL przekonywał kibiców, że potencjalni inwestorzy nie będą mieli wpływu na zarządzanie klubami, że tyczyć by się to miało głównie reklam, marketingu itp., ale ci pozostawali nieufni, obawiając się radykalnych zmian. Doszło do głosowania klubów, które w wielu przypadkach słuchały głosu swoich fanów. Pomysł jednak nie przeszedł, bo zabrakło kilku głosów na tak. Co ciekawe, podobno najwięcej przeciwników było w 2. Bundeslidze, która uważała ewentualny podział pieniędzy za niesprawiedliwy, a to oznacza… że pierwszoligowcy jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. Jak nie sprzedać swoich wartości, ale jednocześnie pozostać konkurencyjnym w Europie? Oto jest pytanie!

6. Klub winda

Takim mianem określa się zespoły „zawieszone” pomiędzy danymi ligami – za słabe na jedną, za mocne na drugą. Obecnie można tak nazwać Schalke, które po jednym sezonie na zapleczu wróciło do Bundesligi, ale od razu z niej spadło. Identyczny przypadek przytrafił się „Koenigsblauen” w latach 1982-84 i tyle dla nich dobrze, że po kolejnym spadku ponownie szybko wrócili na szczyt. Ale jak będzie tym razem? Wiadomo, że S04 ma długi, które już po pierwszej relegacji wymagały cięcia kosztów. Gra na zapleczu to oczywiście mniejsze pieniądze i teraz Schalke znów nie będzie rozliczane „po bundesligowemu”.

W Gelsenkirchen są o tyle pozytywnie nastawieni, że w przeciwieństwie do spadku z 2021 roku teraz w ich klubie nie panuje tak wielki bałagan. Ustabilizowała się obsada dyrektorska, a także trener Thomas Reis jest w mieście i klubie uwielbiany, pokładana jest w nim duża nadzieja. Warto tylko przypomnieć, że gdy rok temu Schalke awansowało do Bundesligi, robiło to z… trenerem tymczasowym na ławce. Dopiero zatrudnienie Reisa minionej jesieni wprowadziło w tym aspekcie stabilizację. Należy też dodać, że po spadku kontrakt z Schalke do 2024 roku przedłużył Marcin Kamiński.

Fot. ANP/SIPA USA/PressFocus

7. Setka dla Dortmundu

Stało się to, co było zapowiadane od wielu tygodni. Jude Bellingham został kolejnym zawodnikiem, na którym Borussia Dortmund zbiła fortunę. Real Madryt wyłożył na Anglika 103 mln euro. Dodatkowe 30 mln BVB może zgarnąć w bonusach, które – jak twierdzą niemieckie media – będą łatwe do aktywowania. Niespełna 20-letni środkowy pomocnik był gwiazdą i liderem ekipy z Zagłębia Ruhry, a biły się o niego najlepsze kluby świata. Bellingham dołączył tym samym do bogatego zbioru piłkarzy wykupionych z Borussii za ogromne pieniądze. Więcej klub zarobił tylko na Ousmane Dembelem, który – po aktywacji bonusów – kosztował Barcelonę nawet i 140 mln euro. Obaj są zresztą najdrożej sprzedanymi graczami w historii Bundesligi, a podium w tej kwestii uzupełnia Jadon Sancho – również sprzedany przez BVB, tyle że za 85 mln euro do Manchesteru United.


Fot. Adam Starszyński/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.