Mam bardzo napięty harmonogram

Cała nadzieja w zdolnej młodzieży i w tym, że może z tych utalentowanych dzisiejszych juniorów ktoś się wybije – mówi Przemysław Niemiec


Rozmowa z Przemysławem Niemcem, olimpijczykiem z Pekinu i pierwszym polskim zwycięzcą etapu w Vuelta a Espana

Do którego dnia zakończonej 4 lata temu kariery wraca pan najchętniej?

Przemysław NIEMIEC: – Mój najbardziej pamiętny moment w karierze to na pewno zwycięstwo na 15. etapie Vuelty a Espana w 2014 roku. Zdecydowałem się na ucieczkę i po samotnym rajdzie na Lagos de Covadonga wygrałem ten bardzo trudny górski etap. Na metę dotarłem 5 sekund przed szarżującymi faworytami wyścigu.

Zwykle gdy zbliża się wyścig z metą na tym szczycie Picos de Europa, wspomnienia odżywają. Miło wspominam także Giro z 2013 roku, bo 10 lat temu zająłem 6. miejsce w klasyfikacji generalnej. Też jest co wspominać, a dzisiejsza technologia pozwala nawet w trakcie jazdy samochodem oglądać telewizję, wracam myślami do swoich występów na tych trasach pokazywanych na ekranie.

Mamy też powtórki, więc wieczorami jeszcze jest okazja zobaczyć to, co się przeoczyło w ciągu dnia, bo chcę być na bieżąco i chętnie oglądam kolarską rywalizację na najwyższym poziomie.

Jest coraz gorzej

W jakiej formie jest dzisiejsze polskie kolarstwo?

Przemysław NIEMIEC: – Polskie kolarstwo zawodowe nie wygląda obecnie najlepiej. Nie ma co ukrywać, że jest coraz gorzej. Wprawdzie amatorzy rozwijają się i są na coraz wyższym poziomie zarówno ilościowym, jak i organizacyjnym, bo imprez dla miłośników rowerów jest mnóstwo. Na wielu z nich mamy po 300, a nawet 500 startujących.

Frekwencja naprawdę dopisuje i sam w ostatnich dwóch latach startowałem w wyścigu na rowerach górskich na Śnieżkę, gdzie limit startujących jest 300, a zapisy przez internet trwają 2-3 minuty. Pula miejsc się błyskawicznie wyczerpuje i na starcie faktycznie staje te 300 osób. Podobnie jest na wyścigach szosowych, co było też widać na zorganizowanej przez nas czasówce 21 maja w Czechach. Nie ma to jednak przełożenia na wyczynowców.

Przemysław Niemiec
Przemysław Niemiec Fot. Dorota Dusik

Boję się co będzie za kilka lat. W czasach, w których ścigałem się w profesjonalnym peletonie, na trasie wielkich wyścigów było nawet kilkunastu Polaków. Teraz mamy 6-7 i z roku na roku ta liczba może być mniejsza. Nie wiem czy za 4-5 lat, gdy już ci nasi obecnie najlepsi zawodnicy pokończą kariery, będziemy mieli ich następców. Nie widać ich za bardzo i to jest trochę niepokojące.

Cała nadzieja w zdolnej młodzieży i w tym, że może z tych utalentowanych dzisiejszych juniorów ktoś się wybije.

Nadzieja w młodzieży

A może z tych amatorskich wyścigów ktoś się „wykluje”…

Przemysław NIEMIEC: – Wierzę, że ci miłośnicy kolarstwa, o których wspominałem, przy okazji wyścigów amatorów zarażą chęcią ścigania swoje dzieci. Ja sam mam czwórkę dzieci: Oliwiera, Mikołaja, Wiktorię i Ritę w wieku od 4 do 14 lat. Na często zadawane pytania czy pójdą w moje ślady i będą się ścigać odpowiadam, że absolutnie do niczego nie będą ich zmuszał.

Jeżeli to będzie ich wola i będą chciały, to im pomogę na ile będę mógł. Na razie jeżdżą na rowerach w formie turystyki. Ściganie natomiast wymaga samozaparcia, a do tego nie da się nikogo namówić, albo tego nie da się nauczyć.

To trzeba mieć. Wiem z doświadczenia, że zmuszanie dziecka do uprawiania jakiegoś sportu daje bardzo krótkotrwałe efekty i raczej prowadzi do zniechęcenia. W moim przypadku to ja musiałem prosić rodziców, żeby mi pozwolili zapisać się do klubu. W nim złapałem bakcyla i zostałem kolarzem, czego absolutnie nie żałuję. A wracając do wyścigów amatorów, to muszę podkreślić, że ich uczestnicy przyjeżdżają zwykle całymi rodzinami, więc grunt jest już przygotowany.

Tata startuje, mama z dziećmi kibicują i to na pewno rozbudza dziecięce marzenia. Być może za jakiś czas pojawi się mistrz, który powie, że wyrósł z kibicowania i idzie śladem rodziców.

Napięty harmonogram

19 czerwca Czesław Lang zaprezentuje trasę tegorocznego Tour de Pologne. Co pan może dzisiaj powiedzieć o czekającej nas w 80. edycji największego polskiego wyścigu, którym będziemy się emocjonować od 29 lipca do 4 sierpnia?

Przemysław NIEMIEC: – Mogę tylko ujawnić, że w związku z tym mam bardzo napięty harmonogram. Zajmuję się organizacją wyścigów Czesława Langa, bo oprócz Tour de Pologne są także Orlen Wyścig Narodów oraz wyścigi amatorskie. Praktycznie cały rok jestem na walizkach. Tego wymaga załatwianie formalności przy wytaczaniu tras, kontaktach z policją i dopinania wszystkich szczegółów.

Spotkaliśmy się przy okazji 48. Tauron Kryterium Asów w Bielsku-Białej. Co pan sądzi o tej formie ścigania, którą na śląskie szosy po wielu latach przerwy przywrócił Bogdan Szczygieł?

Przemysław NIEMIEC: – Kryterium to specyficzny wyścig. Sam miałem okazję parę takich wyścigów wygrać. Jak jeszcze byłem juniorem młodszym czy juniorem. osobiście nie lubiłem takiego jeżdżenia w kółko. Za każdym zakrętem trzeba się było rozpędzać aż do następnego zakrętu, przed którym następowało hamowanie i znowu trzeba się było rozpędzać. Hamowanie, rozkręcanie, hamowanie, rozkręcanie…


Czytaj także:


Można powiedzieć, że to taka interwałowa specyfika, która mocno wchodzi w nogi kolarza. Dla kibiców to na pewno atrakcja, bo wszystko odbywa się na ich oczach i jest bardzo widowiskowe. Wystarczy stanąć w okolicy mety. Co kilka minut można obserwować jak zawodnicy finiszują i walczą o punkty, a cały peleton przejeżdża dosłownie pod nosem. Zwłaszcza po wielkich tourach, jak się kończył Tour de France czy Giro d’Italia, organizowane były właśnie takie kryteria uliczne „pod publiczkę”.

Klasyfikacja ustalana była już… na starcie, bo chodziło o to, żeby zwycięzcy ledwo co zakończonego wielkiego wyścigu mogli się pokazać widzom. Ściganie na trasie było jednak prawdziwe, więc można się było sprawdzić i pokazać z dobrej strony. Teraz ta tradycja już trochę zanika, a szkoda, bo tak bliski kontakt z mistrzem jest bardzo dobrą promocją kolarstwa.

W ciągłych rozjazdach

Myślał pan, żeby zaangażować się w działalność w Polskim Związku Kolarskim?

Przemysław NIEMIEC: – Wiem, że władze związku się zmieniły, bo prezesem został mój dobry kolega Rafał Makowski. Przyznaję się bez bicia, że nie wiem co się dzieje w PZKolu. Nie śledzę wydarzeń w centrali, bo nie mam na to czasu. Nawet się nie zastanawiałem, czy to co robię dałoby się pogodzić z działaniem w związku. Moja praca związana jest z Tour de Pologne i jest jej tyle, że w ciągu dnia często przejeżdżam 1000 kilometrów.

Wyjeżdżam o 4.30 i wracam o północy, bo przygotowując etap trzeba się spotkać z policjantami ze wszystkich placówek na trasie, z włodarzami miast i gmin. Dlatego włączenie się w działalność związku nie wchodzi w rachubę. Po porostu nie mam na to czasu, tym bardziej że mam też życie rodzinne, a sam także wsiadam na rower, żeby się nie zastać. Także na razie koncentruję się na tym co jest dla mnie najważniejsze. Mam jednak nadzieję, że to pomoże w rozwoju kolarstwa w naszym kraju.


Na zdjęciu: Przemysław Niemiec martwi się, że w wyścigach zawodowców uczestniczy coraz mniej naszych rodaków.

Fot. Krzysztof Porebski/PressFocus


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.