Skra Częstochowa. Zabrakło wszystkiego

To nie była Skra, którą znam – tak Jakub Dziółka podsumował pierwszą połowę meczu w Legnicy.


Nie tak wyobrażali sobie start w rundzie wiosennej kibice Skry. Częstochowianie, którzy jesienią pokazali się z bardzo dobrej strony szczególnie w grze defensywnej, tym razem na boisku w Legnicy już w 15 minucie gry dali się zaskoczyć. Lewy obrońca Miedzi Jurich Carolina popisał się bowiem indywidualna akcją i zakończył ją celnym strzałem z 19 metra, zapewniając liderowi prowadzenie.

W tej akcji zespołowi Jakuba Dziółki najpierw zabrakło odważniejszego wejścia Krzysztofa Napory. Następnie Dawid Niedbała nie przerwał rajdu rywala, do którego nie doskoczył także Bartosz Baranowicz i zawodnik mający za sobą występy w juniorskich reprezentacjach Holandii, a także 10 meczów w seniorskiej drużynie narodowej Curacao znalazł dość miejsca i czasu żeby przymierzyć. Płasko lecącej piłki na 10. metrze nie sięgnął Adam Mesjasz, a interwencja Mateusza Kosa na linii bramkowej była spóźniona.

Ze zbyt dużym respektem

– W tym fragmencie gry zabrakło nam… wszystkiego – mówi trener częstochowian. – To nie była Skra, którą znam. Oczywiście, mam dużo szacunku do zespołu z Legnicy. Wiemy jakim dysponuje składem i na jakim miejscu jest w tabeli I ligi, ale myślę, że to my nie zrobiliśmy na boisku w pierwszej połowie tego co potrafimy. Wyszliśmy na boisko ze zbyt dużym respektem i przeciwnik to wykorzystał.

Za nisko broniliśmy i to była główna przyczyna straty pierwszej bramki. W drugiej połowie mieliśmy już co prawda więcej z gry i kilka dobrych akcji w ofensywie, a statystyka strzałów 6:8 pokazuje, że mieliśmy dobre momenty i dotrzymaliśmy kroku faworytom. To oni jednak strzelili drugiego gola i zamknęli mecz.

Za to odpowiada trener

Wynik z Legnicy w praktyce niczego w układzie tabeli nie zmienił. Miedź nadal jest na szczycie, a Skra w dalszym ciągu plasuje się na 12. miejscu.

– Nikt nie robi z powodu tej porażki paniki, ale staramy się wyciągać wnioski i analizować przyczyny porażek, żeby unikać błędów – dodaje szkoleniowiec Skry. – Zaczynam od siebie, bo to, że przegraliśmy to spotkanie w głowach jest przecież winą nastawienia, a za to odpowiada trener. Powiem jednak, że przed pierwszym gwizdkiem nic na to nie wskazywało.

Wygraliśmy ostatni sparing z Ruchem Chorzów 2:0. Pokazaliśmy swoją grę, która zdała egzamin. W tygodniu pracowaliśmy normalnym rytmem i na boisko wybiegli ci zawodnicy, którzy spisywali się najlepiej. Zabrakło Adama Olejnika, który w przeddzień spotkania doznał urazu, ale to praktycznie niczego nie zmieniło. Wszyscy są gotowi do gry i każdy wie czego od niego wymagam. Postawiłem na jedenastkę, na którą postawiłbym pewnie jeszcze raz, bo nie „nazwiskami” przegraliśmy w Legnicy tylko nastawieniem.

Przeanalizujemy to jeszcze raz na czwartkowej odprawie i na niej zamkniemy pierwszy rozdział wiosennej epopei, bo przed nami jeszcze minimum 13 odcinków. Jedno jest pewne. Choć nie możemy liczyć na wsparcie naszych kibiców, ani na atut swojego boiska, nie poddamy się i będziemy dzielnie grali o utrzymanie.

Porażka z liderem nie oznacza, że cały pierwszy mecz Skry w tym roku należy spisać na straty.

– Te dobre momenty w drugiej połowie na pewno należy zapisać po stronie plusów – zapewnia opiekun „skrzaków”. – Po rozmowie w przerwie potrafiliśmy odpowiednio zareagować i pokazać na boisku, że wiemy jak trzeba grać. Musimy jednak te fragmenty rozciągnąć na całe spotkanie. W dodatku dołączył do nas 20-letni Milan Posmyk z Zagłębia Lubin więc mamy coraz większą rywalizację i coraz szersze możliwości taktyczne.

To wszystko działa więc na naszą korzyść, ale przede wszystkim potrzebna nam jest pełna mobilizacja i determinacje, bo myślę, że właśnie one były w poniedziałek na boisku w Legnicy po stronie Miedzi, a powinny być naszymi atutami i na to liczę we wszystkich kolejnych spotkaniach od tego najbliższego z Podbeskidziem zaczynając.


Fot. B.Hamanowicz/miedzlegnica.eu