Śledź w śmietanie, czyli wyjątkowa Wigilia Kamila Glika

 

Glik za granicę wyjechał, kiedy nie miał jeszcze skończonych 18 lat, było to w grudniu 2005 roku. Był niepełnoletni, potrzebna więc była zgoda szkoły, gdzie się uczył, że może wyjechać na dłużej. Jak to było opowiadał mi on i jego mama przy okazji pisania autobiograficznej książki o nim „Kamil Glik.

Liczy się charakter”

– To była trudna decyzja. Wyjeżdżał akurat w Mikołaja. Wychowawczyni w liceum się zgodziła. A ja? No cóż, uznałam, że skoro jest taka szansa, to powinien spróbować. Miał jechać na dwa tygodnie na testy i wrócić przed świętami. Ostatecznie okazało się, że Hiszpanie chcą, aby u nich grał, więc już tam został. Potem miał nawet pretensje, że święta musiał spędzić z daleka od domu – opowiadała pani Grażyna Glik, mama piłkarza.
Kamil do UD Horadada, czwartoligowego klubu z miejscowości położonej nad morzem, pojechał z innym młodym zawodnikiem Wodzisławskiej Szkoły Piłkarskiej, gdzie uczył się piłkarskiego abecadła, Krzysztofem Gutem.

– Na miejscu okazało się, że plany się zmieniły. Że zamiast dwóch tygodni musimy tam zostać dłużej. Mieliśmy po 17 lat i po raz pierwszy tyle czasu przebywaliśmy poza domem. Wiadomo, trzeba było się przyzwyczaić, bo w Jastrzębiu mama wyprała i podłożyła wszystko pod nos. Tam było coś innego. Kiedy jednak człowiek jest w takim wieku, to myśli się inaczej niż teraz.

Rozumieliśmy, że trzeba się poświęcić. Przez święta zaopiekował się nami menedżer Felix Moneo Gil. Zjedliśmy kolację i tyle. Oni tam wtedy trenowali, więc czas szybko nam zleciał. Pamiętam też, że jeździliśmy na treningi do Herculesa Alicante. Ale ten świąteczny okres poza domem to nie było przyjemne przeżycie. To nie to samo, co jeść pierogi czy mojego ukochanego śledzia w śmietanie – mówił z kolei Kamil Glik.

Jak się okazało, była to pierwsza zagraniczna Wigilia, pierwsze zagraniczne święta późniejszego reprezentanta Polski poza domem i, jak mówi nam dzisiaj mama świetnego obrońcy… jedyne!

Święta tylko w rodzinnym Jastrzębiu!

– Potem, nawet jak ponownie wyjechał z Polski za granicę, to na Wigilię zawsze był już w domu w Jastrzębiu. Tak było, kiedy był w Palermo, Turynie czy teraz w Monaco. Na Wielkanoc nie zawsze się udawało, ale na Boże Narodzenie zawsze. Tak będzie też oczywiście i teraz – tłumaczy nam pani Grażyna Glik. Kamil Glik z rodziną, żoną Martą i dwójką córeczek Victorią oraz Valentiną, przejechał do rodzinnego Jastrzębia-Zdroju już w niedzielę.

 

Na zdjęciu: Kamil Glik (z lewej) swoją zagraniczną karierę zaczynał w nadmorskiej Pilar de Horadada. Tutaj z kolegami z WSP.