Słodko-gorzki rok żużlowy

Za nami szalony rok w żużlu z pandemią koronawirusa w tle, która zamieszała nie tylko w cyklu Grand Prix, w którym większość zawodów odbywała się na terenie Polski, ale również w rozgrywkach ligowych.


PGE Ekstraliga była zmuszona obniżyć maksymalne wynagrodzenie żużlowców, rozpocząć sezon o wiele później, a przede wszystkim wprowadzić funkcję „gościa”. Zawodnicy musieli zrezygnować z jazdy w innych rozgrywkach europejskich – a co za tym idzie, zrezygnować z dodatkowych pieniędzy – ze względu na obostrzenia wprowadzone w Polsce. Mimo wszystko ostatni rok nie był dla żużla stracony, a najważniejszym momentem sezonu była obrona mistrzostwa świata przez Bartosza Zmarzlika.

Historia zapisana

Gdy w 2019 roku Bartosz Zmarzlik wygrywał cykl Grand Prix, dołączył do duetu polskich indywidualnych mistrzów świata – Tomasza Golloba i Jerzego Szczakiela. Gdy w tym sezonie zdobył złoto, dołączył do wąskiego grona zawodników, którzy wygrywali cykl Grand Prix rok po roku. Bezsprzecznie już teraz zapisał się w historii światowego speedwaya. Polak zwyciężył w bardzo przekonujący sposób, wygrywając połowę zorganizowanych turniejów, w tym dwukrotnie w Pradze, raz w Gorzowie oraz Toruniu.

Te ostatnie wymienione zawody były dla Zmarzlika niemal powtórką sprzed roku – o triumfie w klasyfikacji generalnej zadecydował bieg półfinałowy na tym samym stadionie. Gdy nie wygrywał turniejów, zawsze docierał co najmniej do ich półfinału. Konsekwencja, równa forma i świetne przygotowanie zaplecza technicznego dały Zmarzlikowi 16 punktów przewagi nad srebrnym medalistą Taiem Woffindenem. Do tego dołożył ponadprzeciętny wynik ze Stalą Gorzów w ekstralidze oraz drugie miejsce w Speedway of Nations.

Spodziewany mistrz, niespodziewany wicemistrz

To już staje się normalnością. Niektórzy mogą powiedzieć, że ekstraliga staje się przez zespół z Leszna nudna. Lesznianie pewnie od początku sezonu dążyli do tego, aby stanąć na najwyższym stopniu podium. I znana całej żużlowej Polsce ekipa z Emilem Sajfutdinowem, Januszem Kołodziejem i Piotrem Pawlickim na czele znowu to zrobiła. Nawet utrata Jarosława Hampela nie była bardzo widoczna, gdyż pewnie w wiek seniora wszedł Bartosz Smektała, który niejako zastąpił doświadczonego, dwukrotnego wicemistrza świata.

Przed sezonem sądzono, że Sparta Wrocław lub Włókniarz Częstochowa będą w stanie wyrwać kolejne, czwarte z rzędu drużynowe mistrzostwo Polski Unii. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Co więcej, najgroźniejszym rywalem lesznian okazała się Stal Gorzów, która słabo rozpoczęła rok, ale z meczu na mecz rozkręcała się. Godnie powalczyli i wygrali w finale u siebie z dominatorem ligi, jednak już wyjazdowe, rewanżowe spotkanie nie poszło po ich myśli i musieli pogodzić się z losem wicemistrza.

Koniec ery Cieślaka

Po 14 latach względnego spokoju połączonego z wieloma sukcesami, Marek Cieślak zakończył pracę z reprezentacją polskich żużlowców. Za jego kadencji kadra zdobyła 23 medale, z czego siedmiokrotnie sięgała po tytuł drużynowego mistrza Świata. Można wiele zarzucić Cieślakowi, jak choćby konflikt z Tomaszem Gollobem. Mimo to bronił się wynikami. Od kilku lat jego pozycja zaczęła słabnąć. Coraz częściej pojawiały się informacje, że dojdzie do zmiany selekcjonera.

W sierpniu na konferencji prasowej przed Speedway of Nations zapowiedział, że to będą jego ostatnie zawody jako trenera reprezentacji. Liczył, że uda mu się zdobyć jedyne złoto, którego z reprezentacją jeszcze nie wygra. Jednak kadra kolejny raz musiała uznać wyższość Rosjan. Cieślaka na stanowisku zastąpi Rafał Dobrucki, który dotychczas prowadził reprezentacje juniorskie.

Nowy selekcjoner nadal będzie to robił i łączył stare, oraz nowe obowiązki. Ma na swoich barkach jednak ogromną odpowiedzialność – musi nie tylko zastąpić Cieślaka, ale i osiągnąć sukces by zaskarbić sobie zaufanie kibiców.

Odeszli dwaj wielcy

Wszystkie sukcesy i wspaniałe osiągnięcia żużlowców w tym roku zostały przyćmione smutnymi wydarzeniami. Środowisko żużlowe pożegnało dwie, nie bójmy się tego słowa, legendy polskiego czarnego sportu. W przeciągu dwóch miesięcy odeszli Jerzy Szczakiel i Zenon Plech. Pierwszy polski indywidualny mistrz świata odszedł 1 września, na dzień przed kolejną rocznicą swojego największego triumfu.

Nie było to jednak jego jedyne osiągnięcie. Szczakiel na swoim koncie miał także złoty medal w mistrzostwach świata par, zdobyty z Andrzejem Wyglendą. Sięgnął także po brąz w drużynie między innymi z Plechem, który odszedł w listopadzie. Urodzony z Zwierzynie żużlowiec, wraz z Szczakielem był jednym z najważniejszych przedstawicieli polskiego żużla lat 70.

Plech sięgał po medale mistrzostw świata, choć nigdy nie zdobył złota. Był także trenerem drużyn ekstraligowych, a nawet selekcjonerem reprezentacji Polski. Pod jego okiem karierę zaczynał choćby Krzysztof Cegielski. To niepowetowana strata dla całego środowiska żużlowego.

Lwa poskromione przez żywioły

Dla Włókniarza miał to być sezon przełomowy. Dobre transfery połączone z rozsądnym zarządzaniem Michała Świącika i doświadczeniem Marka Cieślaka miały pozwolić częstochowskim Lwom wrócić po latach przerwy na tron. Oczekiwania względem Włókniarza były spore. Nie zostały one jednak w najmniejszym stopniu spełnione.

Wszystko zaczęło się psuć od momentu pandemii. Kiedy klub renegocjował kontrakty pojawiły się informacje, że nie wszyscy zawodnicy chcą przystać na nowe warunki. Sam sezon można określić mianem katastrofy organizacyjno-wizerunkowej. Już pierwsze zawody storpedował deszcz. W kolejnych były inne kłopoty – najpierw spalona rozdzielnia w Gorzowie, a później kabaret z przygotowaniem toru i rezygnacja Cieślaka, który zostawił list w sekretariacie.

Nowy rok nie zwiastuje poprawy sytuacji. Częstochowski magistrat przeznaczył na klub mniejszą dotację, niż zakładał klub. Wypowiedzi prezesa dotyczące tej sytuacji tylko pogarszają i tak nadszarpnięty wizerunek Włókniarza. Jeżeli nic się nie zmieni, to Lwy mogą mieć w nowych rozgrywkach nie lada problemy.


Czytaj jeszcze: Marek Cieślak w ROW-ie Rybnik!

Szybki awans i jeszcze szybszy spadek

Z pewnością nie w taki sposób wyobrażali sobie powrót do ekstraligi w Rybniku. ROW wygrał jedno spotkanie ze Stalą Gorzów, a w pozostałych 13 ponieśli porażki, co poskutkowało spadkiem z ligi. Zaczęło się od zamieszania z obsadą trenera – początkowo miał być nim Piotr Świderski, który jednak nie poprowadził drużyny w ani jednym spotkaniu. Później przyszedł pierwszy mecz, który obnażył braki rybniczan przede wszystkim w kadrze juniorskiej.

Pewnym symbolem pozostanie występ niedoświadczonego, rzuconego na głęboką wodę Kacpra Kłosoka, który po spotkaniu z Falubazem postanowił zawiesić karierę. Jednak problemem nie byli tylko młodzieżowcy, bo zawodził praktycznie każdy oprócz Roberta Lamberta. Nawet Kacper Woryna, który miał być jednym z pewniejszych punktów zespołu, często jeździł poniżej oczekiwań i rzadko pokazywał błysk, do którego przyzwyczaił w występach na zapleczu ekstraligi.

Przy Gliwickiej właściwie nie zgadzało się nic, a transfery większości zawodników nie okazały się wzmocnieniami. Wydaje się też, że nie wykorzystano w pełni możliwości, jakie dawał wprowadzony przepis o „gościu”.

Zawieszony, lecz nie skazany

Sytuacja Maksyma Drabika od końcówki poprzedniego roku nie wyglądała najlepiej. Zawodnik został oskarżony o stosowanie dopingu. Przed drugim spotkaniem ubiegłorocznego finału Ekstraligi zawodnik Betardu Sparty Wrocław przyjął kroplówkę, której wielkość przekraczała dopuszczalne normy. Podczas kontroli zawodnik sam przyznał się do jej zastosowania. Od tego momentu rozpoczęła się wielomiesięczna batalia między zawodnikiem a Polską Agencją Antydopingową.

Mimo wielu prób podejmowanych przez jego prawników, jak choćby wniosek o wsteczne TUE (zgoda na używanie zabronionego środka lub metody w celach terapeutycznych ze skutkiem wstecznym) zostały odrzucone. Prawdopodobnie koniec tej telenoweli nastąpi w styczniu. Zawodnikowi grożą cztery lata dyskwalifikacji, choć skórę uratować mu może zmiana restrykcyjnych przepisów. Za infuzję dożylną, czyli przyjęcie kroplówki groziła do tej pory kara do czterech lat dyskwalifikacji, o co w przypadku Drabika wnioskowała POLADA. Od nowego roku mają to być dwa lata, co może uratować skórę zawodnika Sparty.

Kacper Janoszka, Piotr Tomalski


Na zdjęciu: Choć w tym sezonie żużlowym działo się wiele, tak niewątpliwie drugie złoto Bartosza Zmarzlika przyćmiło pozostałe wydarzenia

Fot. Radek Kalina/PressFocus