Spod taśmy. Polowanie na Wilki

Upokarzająca porażka w Rybniku podziałała na Wilki tak mobilizująco, że drużyna z Podkarpacia może powalczyć nawet o awans do ekstraligi.


Wataha z Krosna podniosła się i teraz to ona dyktuje warunki na pierwszoligowych torach. Oczywiście można wskazywać tu kwestie wzmocnienia składu po rybnickim blamażu czy to, że najlepszy mecz „odjechali” z Unią Tarnów, a więc ucieleśnieniem słowa „katastrofa”. Mimo to Wilki z Krosna zasłużyły na ukłony.

Inaczej jest z watahą zza Odry. Tydzień po stracie ligi Frank Mauer zwrócił się do żużlowej centrali o odwieszenie Wolfe Wittstock i dopuszczenie ich do rozgrywek. Pomijam pełne goryczy wypowiedzi prezesa klubu i wzajemne przeciąganie później liny ze Zbigniewem Dziembą. Zdaniem Mauera miał sprzeciwiać się powrotowi Wilków do ligi. Będąc na miejscu któregokolwiek z prezesów sam bym się nie zgodził na udział Wolfe w lidze. Kto jak kto, ale prezes Mauer powinien znać powiedzenie ordnung muss sein. Przysłowiowego „porządku” w tym przypadku zabrakło. Liga wystartowała, terminarz został ustalony. Wystarczająco długo trzeba było czekać na ekipę z Wittstock, by znów iść im na rękę. Nawet pandemia nie zwalnia nas z przestrzegania prawa i regulaminu.

Pozostając w tematyce zwierzęcej – ciekawe sceny rozgrywały się w czasie spotkania Sparty Wrocław i Unii Leszno. Na trybunach pojawiły się balony w kształcie… świni. Nie jest to przypadkowy zabieg kibiców z Wrocławia. Prawie 12 lat temu doszło do incydentu, kiedy to w czasie meczu kibice wrocławian wpuścili na tor świnię z szalikiem leszczynian. Zastanawiam się co jest gorsze – porównanie fanów mistrza Polski do zwierząt, czy hasło, szczególnie popularne wśród społeczności pewnej facebookowej grupie zrzeszającej kibiców żużla: „Unia Leszno to nie jest polski klub”. Fani mistrza Polski nie mają łatwej przeprawy.

Podobnie było z kierownikiem startu i sędzią spotkania między Landshut Devils a Kolejarzem Opole. Pierwszy z nich w siódmym biegu nie zauważył, że powinien już wyjść z flagą w czarno-białą szachownicą. Przez to żużlowcy „odjechali” dodatkowe okrążenie, co wybiło z rytmu wszystkich, a szczególnie pulpit sędziego. W dwóch kolejnych startach arbiter miał nie lada problem, by uruchomić równocześnie taśmy startowej i świateł przy torze. Rok temu z kolei w biegu nominowanym jednego z drugoligowych spotkań pomylił pola startowe i został wykluczony ze startu. Cóż, taki to już folklor niższych lig.


Fot. Marcin Karczewski / PressFocus