Stanisław Oślizło: Szczęśliwy zielony kolor

Rozmowa ze Stanisławem Oślizło, byłym kapitanem i legendą Górnika Zabrze.

Mecz z AS Roma w Strasburgu, który zdecydował o waszym awansie do finału Pucharu Europy Zdobywców Pucharów, to pana najważniejsze spotkanie w karierze?

Stanisław OŚLIZŁO: – Na pewno jedno z ważnych, ale czy najważniejsze? W klubowej hierarchii na pewno jedno z takich najważniejszych, bo tym najbardziej wartościowym był już sam finał. To trzecie spotkanie z Romą było półfinałowe. Jeżeli miałbym wskazać na taki dla mnie najważniejszy mecz, to wybrałbym spotkanie z mistrzem świata Brazylią na Maracanie.

To będę wspominał najbardziej i pamiętał do końca swojego życia [chodzi o mecz z czerwca 1966 zakończone przegraną biało-czerwonych 1:2, spotkanie oglądało 130 tys. widzów, Oślizło był kapitanem zespołu – przyp. red.]. Jeżeli już jesteśmy przy klubowej piłce, to muszę powiedzieć, że cały ten cykl w tamtym sezonie, począwszy od meczów z Olympiakosem, Glasgow Rangers i Lewskim, do tego trzeciego spotkania z Romą, był dla mnie bardzo ważny.

Spotkanie w Strasburgu miało niesamowity przebieg i nie chodzi już tylko o wydarzenia sportowe, ale co działo się poza boiskiem. Na mecz jechaliście taksówkami, w trakcie gry gasło światło na stadionie. Proszę o tym opowiedzieć.

Stanisław OŚLIZŁO: – Ten mecz, to w ogóle taka nieciekawa historia, bo później okazało się, że w tym wszystkim palce maczał trener naszego rywala Helenio Herrera… Zaczęło się od tego, że czekając w hotelu na autokar, który miał nas przywieźć na stadion, to zaczęła się nerwówka i stres, a na końcu była już panika.

Czekamy, a autokaru nie ma, komórek wtedy nie było. Całe szczęście, że mieliśmy tam swoich kibiców. Polacy, którzy tam byli i mieszkali wiedzieli, gdzie jesteśmy ulokowani i podjeżdżali pod nas swoimi samochodami. Byli tam przypadkowo, bo chcieli jeszcze przed meczem zdobyć jakiś autograf, porozmawiać. Na naszą prośbę zaczęli nas podwozić, biorąc jednego, dwóch czy trzech.

Ja dojechałem na stadion jako ostatni, na piętnaście czy dwadzieścia minut przed rozpoczęciem meczu. Wchodzę na obiekt do środka, a tam Roma już przebrana, w gotowości, bo była tam taka salka przeznaczona dla rozgrzewki, którą oczywiście rywal wcześniej zajął.

Tymczasem ja w cywilnym przebraniu, dosłownie w biegu się przebierałem, żeby zdążyć na czas. W korytarzu zrzucałem marynarkę i ubierałem się w piłkarski strój. Nie było możliwości rozgrzewki. Od razu zaczął się mecz.

A jak było z tym światłem, które zgasło?

Stanisław OŚLIZŁO: – Zdarzyło się to dwa razy i to w momencie, jak była nerwówka w zespole rywala. Zdarzyło się to w momencie, jak Szaryński czy raczej „Zyga” Szołtysik szykował się do dośrodkowania do Włodka Lubańskiego.

W tym momencie światło zgasło. Później gdzieś tam na trybunie pojawił się jakiś reflektor, który skierowany był na połówkę Romy. Oni „złapali” piłkę i gdzieś tam sobie grali między sobą. Przeciwnik był w ruchu, a my nic nie widzieliśmy.

Nagle po tych jasnych luksach całkowity mrok, tylko staliśmy i nawoływaliśmy. Krzyczałem do Floreńskiego czy Jurka Gorgonia, „gdzie jesteś, gdzie stoisz”. Chodziło o to, żeby się nie zderzyć, żeby się nie uszkodzić i nie doznać jakiejś przypadkowej kontuzji (śmiech). Takie to były momenty, które praktycznie do dzisiaj nie znalazły do końca swojego wyjaśnienia.

Sędziowie w tym trójmeczu z rzymską jedenastką też chyba nie byli waszym sprzymierzeńcem. Tak też było zdaje się w Strasburgu, prawda?

Stanisław OŚLIZŁO: – I w rewanżu z Romą na Stadionie Śląskim i w tym trzecim meczu w Strasburgu bramki traciliśmy z rzutów karnych. Takie zderzenia i teatralne upadki powodowały, bo fauli tam na pewno nie było, że sędziowie wskazywali na rzuty karne i tak w obu tych meczach traciliśmy bramki, a w meczu w Strasburgu cenne prowadzenie.

Francuski sędzia Machin okazał się jednak mieć na koniec szczęśliwą rękę i szczęśliwą pięcio frankówkę?

Stanisław OŚLIZŁO: – To zawsze prostuję, bo nie była to pięcio frankówka, a był to żeton. Wszyscy tylko odnoście tego losowania, które zdecydowało o tym, która z drużyn awansuje do finału, mówią „moneta, moneta w górę”, a ja to prostuję, to był taki specjalny żeton o dwóch kolorach. Z jednej strony był zielony, z drugiej czerwony. W momencie kiedy doszło do losowania, sędzia pokazywał nam ten żeton. Wskazałem na zielony i w tym momencie był to kolor szczęśliwy, bo wygranym.

Jak zapamiętał pan Helenio Herrerę? Jan Banaś mówił mi, że po meczu w Strasburgu w swoim białym płaszczu rzucił się w błoto z okrzykiem „Mamma Mia!”.

Stanisław OŚLIZŁO: – Możliwe, że tak było. Po tym wygranym losowaniu momentalnie wyrwałem się z tego tłoku, który się wokół nas zgromadził. Było tam paru kolegów, zdaje się dwóch czy trzech, którzy też byli świadkami losowania, a reszta siedziała ponoć już w szatni siedząc i nasłuchując co się dzieje. Po wygranym losowaniu poleciałem na środek boiska i zrobiłem honorową rundę dziękując publiczności za wsparcie oraz doping. Jak było z Herrerą, to trudno mi powiedzieć.

Sprawa tego waszego nieszczęsnego dojazdu na mecz samochodami została potem wyjaśniona?

Stanisław OŚLIZŁO: – Nasze kierownictwo poszło potem do kierowcy autokaru z pytaniem, dlaczego po nas nie przyjechał do hotelu. Była wersja, że najpierw miał zawieźć na stadion jedną drużynę i wrócić do hotelu po drugą. Kierowca tłumaczył się tym, wskazując na opiekuna Romy, ale nie wiem czy powiedział trener, że kazał mu czekać na stadionie do końca meczu…

Domyślaliśmy się, że był to Herrera. Nie wiem czy była to jakaś perfidna gra ze strony tego człowieka? Może myślał, że jak będziemy czekać na przyjazd na stadion i denerwować się wszystkim, to oni na tym skorzystają. Trudno dziś dociec, jak faktycznie było.

Był czas, już tam na miejscu w Strasburgu, żeby świętować ten największy sukces polskiej klubowej piki i awans do finału Pucharu Europy Zdobywców Pucharów?

Stanisław OŚLIZŁO: – Nie było czasu, bo wszystko skończyło się późną porą. Był powrót do hotelu, nie było żadnego bankietu, żadnej jakiejś wspólnej kolacji. Posiłek, spanie, rano wyjazd na lotnisko i powrót do kraju. Do finału z Manchesterem City było przecież już ledwie kilka dni. Mecz we Wiedniu rozegrany został tydzień po naszym meczu z Romą w Strasburgu.

Na zdjęciu: Stanisław Oślizło (z lewej, ciemny strój) w meczu z AS Roma w kwietniu 1970 roku.

Fot. gornikzabrze.pl