Stadion pęknie w szwach

W Częstochowie jeszcze nie umilkły echa losowania ćwierćfinałów Pucharu Polski. Po pierwsze dlatego, że los przydzielił czerwono-niebieskim nie byle jakiego rywala, bo warszawską Legię, po drugie, że spotkania z wysokości trybun na pewno nie zobaczą wszyscy zainteresowani tym wydarzeniem kibice. A szkoda, bo zawodnikom Rakowa – w tym byłym graczom stołecznej „jedenastki” Miłoszowi Szczepańskiemu i Jakubowi Szumskiemu – marzą się kolejne wielkie dni w ich piłkarskiej karierze.

Kto jest ważniejszy?

Niewielki obiekt przy ulicy Limanowskiego, o którego modernizację toczy się teraz prawdziwa batalia, jest za mały, by zaspokoić zapotrzebowanie sympatyków futbolu. Jeszcze większa konkurencja szykuje się jeśli chodzi o zdobycie krzesełka na trybunie honorowej częstochowskiego stadionu, czyli tej hucznie zwanej VIP-owską. Włodarzom klubu wypada tylko współczuć rozterek, kogo tam posadzić. Czy prezydent lub radny będzie ważniejszy od sponsora, czy sponsor od dziennikarza, czy działacz piłkarskiej centrali od byłej gwiazdy jedenastki spod Jasnej Góry, która rywalizowała z Legią ćwierć wieku temu? To kolejny dowód, że Rakowowi stadion potrzebny jest na gwałt i od tego problemu nie da się po prostu już uciec.

Trudny przeskok

Wynik pucharowego losowania był szczególnie istotny dla dwóch wspomnianych na wstępie zawodników zespołu Marka Papszuna – eks-legionistów Miłosza Szczepańskiego i Jakuba Szumskiego. Gdy kilkanaście minut po „kulkowym rozdaniu” zamieniliśmy z pierwszym z nich parę słów, nie ukrywał emocji. – Jakie miałem odczucia. Szczerze? Była duża radość z tego, kogo przydzielił nam los – powiedział nam „Miły”, któremu na Łazienkowskiej nie chciano dać szansy na pokazanie się w dorosłej piłce. W Częstochowie filigranowy pomocnik dostał nowe, futbolowe życie. Początku nie miał łatwego, bo przeskok z juniorskiego grania do seniorskiego nie jest łatwe.

– Te pierwsze pół roku w Częstochowie było dla syna ciężkie – potwierdza ojciec zawodnika, Krzysztof Szczepański, który przed laty był filarem obrony Sandecji Nowy Sącz i wywalczył z nią dwa awanse na zaplecze ekstraklasy. – Wiedział jednak, że musi być cierpliwy i ostro pracować. Zawziął się i trener odpłacił mu zaufaniem.

Legia musiała poczekać

Szczepański w piłkę zaczął grać, gdy miał 5 lat. Smykałkę do futbolu miał i gdy ukończył 12 lat zaczęli dopytywać o niego skauci innych klubów. Legia właściwe od początku nalegała, by nastolatek trafił do stolicy. Sprzeciwiała się temu mama Miłosza, bo uważał, że syn jest zbyt młody. Ostatecznie stanęło na tym, że dopiero w trzeciej klasie gimnazjum Szczepański rozpocznie treningi i grę w barwach warszawskiego klubu.

– To była dla niego prawdziwa szkoła życia. Na zajęcia niejednokrotnie podróżował sam. Komunikacja i metro nie były mu obce. Mimo tego nie zawiódł nas i był niesłychanie odpowiedzialny – dodaje Szczepański senior.

W zespole juniorów Legii Szczepański wyrósł na jednego z liderów. Świetnie grał w rozgrywkach Centralnej Ligi Juniorów, wybijał się ponad przeciętność w zmaganiach „legionistów” w Młodzieżowej Lidze Mistrzów UEFA.

W Ajaksie też dałby radę

Piotr Kobierecki, szkoleniowiec Miłosza z tego okresu, o swoim byłym podopiecznym wyraża się w samych superlatywach.

– Mam słabość do tego zawodnika. Bo to chłopak z ogromnym potencjałem. Jeden z najlepszych z jakim przyszło mi pracować. Czy lepszy od Sebastiana Szymańskiego, który teraz robi taką furorę w Legii i reprezentacji młodzieżowej? Proszę mnie nie ciągnąć za język… Powtórzę jeszcze raz. Mam słabość do tego chłopaka, bo w pamięci odcisnęło mi się kilka ważnych zdarzeń z jego udziałem. Pamiętam taki mecz w Młodzieżowej Lidze Mistrzów z Ajaksem Amsterdam. Gdyby Miłosz włożył koszulkę Ajaksu to nikt by nie widział różnicy w technice użytkowej, poruszaniu się, rozgrywaniu piłki „Miłego” i najlepszych Holendrów. Albo mecz półfinałowy Centralnej Ligi Juniorów z Lechem Poznań. Do przerwy przegrywaliśmy 0:1, a Miłosz miał już w nogach chyba jakieś spotkanie w seniorach Legii. Dlatego wpuściłem go na drugą połowę. Strzelił dwie piękne bramki i dzięki niemu wygraliśmy – wspomina Szczepańskiego Kobierecki.

Rodzina trochę go stresuje

Przed spotkaniem pucharowym Rakowa z Lechem Kobierecki wymienił z zawodnikiem kilka uwag. – Wydawało mu się, że coś „ukuje”. I proszę, słowa dotrzymał. Strzelił takiego gola, że wszyscy musieli być pod wrażeniem. Ale stać go na jeszcze lepszą grę. Ma taką swobodę w operowaniu piłką, lekkość, że jeszcze nie raz wszystkich zadziwi. Stałe fragmenty też potrafi wykonać. I mimo niewielkiego wzrostu to przyszłość nie tylko naszej ligowej piłki – opisuje zalety „Miłego” trener Kobierecki.

Starcie Rakowa z Lechem Poznań w telewizji oglądała niemal cała rodzina Szczepańskiego. – Byli nawet dziadkowie. Gdy strzelił bramkę dostałem trzydzieści, a może nawet czterdzieści SMS-ów. Bardzo się cieszyliśmy. Do Częstochowy czasem przyjeżdżamy, żeby zobaczyć go na boisku. Ale on niespecjalnie przepada za naszą obecnością wśród publiczności. Pewnie trochę się stresuje. Dzwoni jednak regularnie i o swoich występach dokładnie nam opowiada – dopowiada Krzysztof Szczepański.

Pożyteczny krok w tył

W Rakowie Szczepański kształtuje przede wszystkim pewność siebie. Dziś nie ma wątpliwości, że krok w tył w piłkarskiej przygodzie był z jego punktu widzenia dobrym rozwiązaniem. Piotr Kobierecki też tak uważa.

– Transfer do Rakowa był najlepszym rozwiązaniem z możliwych. Dokładnie śledzę jak sobie teraz w nim poczyna. Ale gdzieś tam podskórnie siedzi mi w głowie taki przekaz, że on do tej Legii jeszcze wróci. Nie wiem kiedy to się stanie, ale wróci. Teraz jest jednak blisko awansu do ekstraklasy z Rakowem. I niech sobie tylko tym zaprząta głowę – konkluduje Kobierecki.