Ten wynik boli

Wszystkie statystki – z wyjątkiem tablicy wyników – świadczą o przewadze GKS-u Tychy w meczu z Górnikiem Łęczna.


W strzałach celnych było 7:5 dla GKS-u Tychy. Do tego doszła jeszcze większa liczba strzałów niecelnych, bo tyszanie mieli ich 6, a Górnik Łęczna 4. Przewaga zarysowała się również w rzutach rożnych, których zespół z Łęcznej wykonał 2, a podopieczni Dominika Nowaka 10. Także pod względem wyprowadzonych ataków minimalnie 97:91 przeważali goście, którzy zanotowali ponadto 51-procentowe posiadanie piłki, ale to drużyna Marcina Prasoła odnotowała zwycięstwo 3:2.

Powody do zadowolenia miała więc trójka ekstyszan: grający w Tychach przez dwa i pół sezonu Seweryn Gancarczyk – obecnie asystenta trenera w klubie z Lubelszczyzny, pomocnik Łukasz Grzeszczyk – wieloletni lider i jeszcze w poprzednim sezonie kapitan trójkolorowych oraz stoper Marcin Biernat – mający za sobą trzy sezony w koszulce z trójkolorowym trójkątem na piersi.

– Ten wynik boli i to boli z wielu względów – stwierdził na pomeczowej konferencji prasowej trener tyszan. – Pierwsza bramka stracona z rzutu karnego, który musimy przeanalizować, choć jest VAR. Ten gol padł jednak w nieoczekiwanym momencie, bo gra do przerwy z naszej strony była przede wszystkim za mało konkretna, ale sytuacje były. Uderzenia szczególnie Antona Domingueza wyglądały dość groźnie. Jedno minęło cel o centymetry, a po drugim Mateusz Czyżycki dobijał, ale nie udało się.

Zabrakło centymetrów

Pod względem gry GKS-u Tychy druga połowa zapowiadała się znacznie lepiej. – Pokazaliśmy dobre akcje zespołu i w końcu udał się nam wyrównać – dodał szkoleniowiec GKS-u Tychy. – Wydawało się, że jesteśmy na bardzo dobrej nawet do tego żeby wywieźć z Łęcznej trzy punkty. Po strzale Patryka Mikity zabrakło centymetrów, bo dobrze wyszliśmy z kontrą, ale piłka trafiła w poprzeczkę. Szkoda, bo mogliśmy wyjść na prowadzenie i myślę, że nie oddalibyśmy go już do końca, a być może jeszcze ten wynik poprawili, bo ta druga połowa była zdecydowanie pod nasze dyktando.

Najbardziej zdeterminowany

Końcówka ułożyła się jednak po myśli gospodarzy, bo Biernat, który chwilę wcześniej był autorem samobójczego trafienia, okazał się najbardziej zdeterminowany w polu bramkowym tyszan i jako pierwszy dopadł do odbitej od słupka piłki, którą ulokował w siatce.

– Straciliśmy drugą bramkę w takich okolicznościach dość kontrowersyjnych, bo uważam, że wcześniej był faul na Patryku Mikicie, ale zamiast wolnego dla nas po chwili był stały fragment dla gospodarzy, którzy wykorzystali go – powiedział opiekun trójkolorowych.

– Tych VAR-ów moim zdaniem było za mało, bo parę razy w polu karnym były sytuacje, które można było lepiej sprawdzić. Nie będę tego jednak komentował, ale gdy sędzia techniczny mówi, że jest faul, a okazuje się, że nie jest odgwizdany to wydaje mi się, że jest trochę nie fair. Trzecia bramka też boli, bo to była indywidualna decyzja Janka Biegańskiego. Akurat taką podjął, ale w tych okolicznościach powinien zachować się inaczej.

Zainkasowaliśmy więc trzeci cios, ale walczyliśmy do końca i zdołaliśmy jeszcze zdobyć bramkę, ale schodziliśmy z boiska pokonani. Trudno. Patrząc jednak przez pryzmat całego spotkania i stwarzanych sytuacji uważam, że minimum jeden punkt powinniśmy zdobyć, ale taka jest piłka.

4 punkty nad strefą spadkową

Po 12 kolejkach GKS Tychy plasuje się na 12 miejscu z dorobkiem 15 punktów. To zdecydowania za mało, żeby patrzeć w górę tabeli, a strefa spadkowa zaczyna się 4 oczka niżej. Nie ma więc czasu na siedzenie z załamanymi rękami, bo już w niedzielę o 15.00 mecz ze Skrą Czestochowa.

– Przed nami następny mecz. Trzeba się więc przygotowywać do tego co nas czeka na naszym boisku – zakończył Dominik Nowak.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus