Tomasz Foszmańczyk: Siła w ławce rezerwowych

Rozmowa z Tomaszem Foszmańczykiem, kapitanem Ruchu Chorzów.


Pamięta pan, kiedy zagrał ostatni mecz w ekstraklasie?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Dokładnej daty nie pamiętam, ale był to mecz Termaliki Nieciecza, w której wówczas grałem, z Górnikiem Zabrze. Zremisowaliśmy 1:1 i Górnik pożegnał się z ekstraklasą, bo musiał z nami wygrać, by się utrzymać. My zapewniliśmy je sobie trzy dni wcześniej, wygrywając w Białymstoku z Jagiellonią.

Uzupełnię tylko, że było to 14 maja 2016 roku. Zostawmy jednak historię i przejdźmy do teraźniejszości. Teraz Ruch Chorzów, w którym pan gra, ma ekstraklasę na wyciągnięcie ręki?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Mamy szansę awansu, ale za nami dopiero dwa mecze w rundzie wiosennej, do zakończenia rywalizacji pozostało 14 spotkań. Jesteśmy w gronie drużyn walczących o awans, utrzymujemy się na drugim miejscu w tabeli. Nie jesteśmy faworytem, chociaż w oczach wielu kibiców, zwłaszcza naszych, tak to wygląda.

Wam się nie udziela euforia? Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia…

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Ma pan rację, ale my nie myślimy o tym, skupiamy się tylko na najbliższym meczu. My mamy robić swoje, niech inni się martwią. Na razie uciekamy od tego, że jesteśmy poważnym kandydatem do awansu, o celu jaki nam przyświeca nie myślimy dzień i noc. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie, chociaż nie będę zaklinał rzeczywistości i mówił, że chcemy zapewnić sobie utrzymanie. Ale wszystko po kolei, bo tak naprawdę jeszcze niczego nie osiągnęliśmy, więc nie ma się czym podniecać. Do końca rozgrywek pozostało 14 meczów, więc fotel wicelidera w tej chwili niczego nie gwarantuje. Będziemy w ekstraklasie, jak na mecie zajmiemy pierwsze lub drugie miejsce, ewentualnie, jak „przebijemy się” przez baraże.

Tych najgroźniejszych konkurentów w jakich widzi pan zespołach?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Od początku za faworyta uważałem ŁKS Łódź, nawet gdy na początku rozgrywek był w środku tabeli. Mają dobrych zawodników i dobrego trenera. Poza tym Termalica, Arka, Podbeskidzie, GKS Katowice. Te zespoły od początku rozgrywek nie ukrywały swoich wysokich aspiracji.

Wspólnie z kolegami z drużyny jest pan miłośnikiem dreszczowców?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Na to by wychodziło, ale zaręczam, że to nie jest zaplanowane. Taki scenariusz determinuje nasz sposób gry, przeciwnik długo utrzymuje się na powierzchni, ale w końcu pęka. Poza tym o wynikach decyduje siła naszej ławki rezerwowych. Trener nie ma powodów, by ruszać blok obronny, więc ma pięć zmian w formacjach ofensywnych. Te świeże siły rzucone do walki dają znakomite efekty.

Sytuacja tych piłkarzy, którzy zaczynają mecz na ławce rezerwowych nie jest komfortowa. W głowie mogą kłębić się różne myśli.

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Nie będę zaprzeczał, że człowieka zżera od środka, ale co może na to poradzić? Albo wybiegnie na boisko i będzie pokazywał, że jest obrażony, albo zrobi wszystko, by pomóc drużynie. To nie jest zespół Foszmańczyka, Janoszki, czy innego piłkarza, tylko to jest Ruch Chorzów i jego interes jest najważniejszy.

W tej rundzie wszystkie mecze de facto zagracie na wyjeździe. „oswoiliście się” już ze stadionem w Gliwicach?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Najważniejsze, że wygraliśmy swój pierwszy mecz rozgrywany w Gliwicach. Boisko wprawdzie nie jest idealne, ale przyzwyczailiśmy się do tego, nasi kibice też oswoili się z myślą, że do końca tego sezonu będziemy grali w Gliwicach. Nie ma marudzenia ani w drużynie, anie wśród kibiców. Nie mamy powodów, by narzekać, bo tak naprawdę wszystko zależy od nas.

Stal Rzeszów, wasz najbliższy przeciwnik, to łatwiejsza przeszkoda niż Chrobry i Puszcza, czy trudniejsza?

Tomasz FOSZMAŃCZYK: – Nie mam wątpliwości, że najtrudniejsza. Stal Rzeszów gra jedną z najlepszych piłek w tej lidze, wiem, co mówię, bo mierzyliśmy się z nią już w poprzednim sezonie. Jest znakomicie przygotowana pod względem taktycznym. Nie powiem, że nam „leży”, chociaż jeszcze z nią nie przegraliśmy. Piłkarsko nie byliśmy od nich lepsi, ale „wyciągnęliśmy” wyniki dzięki charakterowi i woli walki.


Na zdjęciu: Tomasz Foszmańczyk wie doskonale, dokąd zmierza Ruch Chorzów, ale nie jest to droga usłana różami.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus