TOP 10 w światowej piłce. Rok wieloznaczny

Z powodu pandemii koronawirusa nie mogliśmy emocjonować się zmaganiami o mistrzostwo Europy. Z innego powodu pożegnaliśmy zaś tego Najlepszego.


1. Odwołane Euro 2020

Na początku marca świat się zatrzymał. Każdy kolejny dzień przynosił nam nowe, coraz gorsze informacje o rozprzestrzeniającej się pandemii koronawirusa. 17 marca UEFA podjęła decyzję, która zabolała wszystkich. Mistrzostwa Europy, które miały rozpocząć się w czerwcu, zostały przeniesione na 2021 rok!

Co ciekawe nie znaliśmy wówczas wszystkich finalistów tej imprezy, bo planowane na końcówkę marca baraże zostały odwołane i przeniesione na jesień. Ciągle zatem polscy kibice nie znali trzeciego, poza Hiszpanią i Szwecją, rywala naszego zespołu narodowego w mistrzostwach. Czekaliśmy zatem i czekaliśmy.

Późną jesienią okazało się, że rywalizować nam przyjdzie ze Słowacją. I trzeba przyznać, że każdy przyjął takie rozwiązanie z ulgą. Bo mogliśmy dostać do grupy Irlandię, Irlandię Północną albo Bośnię i Hercegowinę. Dlatego takie rozstrzygnięcie zdecydowanie nam odpowiada. Inne?

W rywalizacji czempionatu „Starego kontynentu” zagrają, prócz Słowaków, reprezentacje Węgier, Szkocji i Macedonii Północnej. Ostatni z wymienionych zespołów zadebiutuje na imprezie tej rangi, a Szkoci wracają na wielki turniej po ponad 20 latach nieobecności. Ostatni raz wśród najlepszych rywalizowali na mistrzostwach świata w 1998 roku we Francji.

Warto podkreślić, że droga tej drużyny na turniej nie było usłana różami. W półfinale ścieżki kwalifikacyjnej C zespół z Wysp Brytyjskich pokonał, po rzutach karnych, Izrael. A w finale, również po konkursie strzałów z jedenastu metrów, uporał się z Serbią i to na jej terenie. Szkocja oszalała z radości i śmiało można stwierdzić, że wraca do elity. Rywalem będzie szalenie niewygodnym.

2. Bóg zabrał go do siebie

Diego Armando Maradona, po wielu latach od strzelenia słynnej bramki Anglikom, podczas ćwierćfinału mistrzostw świata w 1986 roku, powiedział, że to była „ręka Boga”. 25 listopada, niespełna miesiąc po 60. urodzinach, Bóg zabrał go do siebie.

Diego odszedł na swoich warunkach, a jego wizerunek, dzień po śmierci, znalazł się na okładkach wszystkich najważniejszych, nie tylko sportowych gazet na świecie. Żegnała go cała planeta, co jedynie świadczy o tym, jak bardzo był popularny. Ponad 50 lat temu John Lennon, legendarny członek zespołu „The Beatles”, powiedział,że jego kapela jest słynniejsza od Jezusa.

Kontrowersyjne to stwierdzenie, bo ikona muzyki rozrywkowej nie przewidziała wówczas, że w Lanus wychowuje się właśnie klasyczny argentyński „pibe”. Czyli chłopak o zmierzwionych włosach, dysponujący szyderczym uśmiechem, zaopatrzony w potargane buty. Błysk w oku, uroda wiecznie uśmiechniętego wariata i dwie, lekko krzywe nogi. Uczyniły zeń ikonę XX wieku.

Diego Armando Maradona grał w piłkę tak, jakby nic innego nie miało znaczenia. Kochał futbol, a ludzie kochali jego. Nie tyle zapisał się w historii światowego piłkarstwa, co sam ją stworzył. Piłka nożna, jako zjawisko globalne, to jego dzieło. To dzięki niemu ludzie pod każdą szerokością geograficzną pasjonują się tą dyscypliną sportu. Futbol, to Maradona. A Maradona, to futbol. Nigdy Cię, Diego, nie zapomnimy. Pozostaniesz w naszej świadomości, jako ten najlepszy. Jedyny i niepowtarzalny. Pelemu i innym gigantom życzymy, przede wszystkim, w tych niełatwych czasach, zdrowia.

3. Bayern – czyli superklub

Nie można w naszym podsumowaniu pominąć zespołu, który wygrał w zakończonym roku wszystko to, co było do wygrania. Naczelnym architektem sukcesu został Hansi Flick. Człowiek, o którego istnieniu 12 miesięcy temu wiedziało niewielu. 3 listopada 2019 roku niemiecki trener na stanowisku opiekuna Bayernu Monachium zastąpił Niko Kovacza.

I od tego momentu, licząc do wczoraj, drużyna rozegrała 58 meczów. Wygrała – uwaga – 50 spotkań. 5 meczów kończyło się remisami, a zaledwie 3 razy „Die Roten” zeszli z boiska pokonani. Strzelili 181 goli, a stracili 53. Procent zwycięstw Flicka jest imponujący, bo przekracza 86. Oczywiście nas najbardziej interesowało i emocjonowało to, co w barwach monachijskiego zespołu wyprawiał Robert Lewandowski.

Polak zaliczył taki rok, o którym śniliśmy. Którego chcieliśmy i, o którym marzyliśmy. Końcówka 2020 roku była dla „Lewego” szalenie intensywna pod tym względem, że niemal codziennie wygrywał jakiś plebiscyt. Z tym najważniejszym na czele, czyli odebrał nagrodę FIFA dla najlepszego piłkarza na świecie. Wygrał też „Lewy”, co szczególnie cieszy nas i naszych Czytelników, już po raz dziesiąty w historii, Plebiscyt „Sportu”.

Nie ma również dwóch zdań, że wszystkie sukcesy Bayernu utożsamiane są z naszym reprezentantem. To Lewandowski wprowadził monachijską drużynę na wyżyny. To dzięki niemu zespół ten funkcjonuje w określony sposób. I – jesteśmy przekonani – że to jeszcze nie wszystko. Triumf w Lidze Mistrzów wydaje się dopiero początkiem.

Jasne, że czas płynie i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co czeka Bayern i Lewandowskiego w rozpoczętym roku. Niemniej jednak wiemy jedno. Do pobicia jest jeszcze kilka rekordów.

4. Nigdy nie będziesz szedł sam

Trzeba było szalonego roku, by Liverpool zdobył w końcu, po 30 latach przerwy, mistrzostwo Anglii. Zespół z Anfield Stadium już jesień 2019 roku miał bardzo udaną. Zbudował wówczas przewagę nad resztą stawki, którą w 2020 roku wystarczyło utrzymać.

Piłkarze Juergena Kloppa nie pokpili sprawy. Prezentowali bardzo wysoki poziom, choć wszyscy w czerwonej części Liverpoolu zadrżeli, kiedy sezon został przerwany. Ktoś wpadł wówczas na bardzo niemądry pomysł, by rozgrywek w Premier League nie kończyć i nie przyznawać tytułu mistrzowskiego nikomu.

Gdyby ten idiotyczny plan został wcielony w życie, to dziś mówilibyśmy o jawnej niesprawiedliwości. Bo na dziewięć kolejek przed zakończeniem rozgrywek Liverpool miał 25 punktów przewagi nad Manchesterem City. Wystarczyło zatem wygrać zaledwie dwa mecze, bo „Obywatele” mieli rozegrane o jedno spotkanie mniej. „The Reds” najpierw zremisowali z Evertonem, a „najgroźniejszy” rywal wygrał swoje spotkanie.

Następnie ekipa Juergena Kloppa pokonała Crystal Palace, a dzień później „The Citizens” rywalizowali z Chelsea. Brak zwycięstwa zespołu Pepa Guardioli w tym spotkaniu oznaczał mistrzostwo dla Liverpoolu. „The Blues” wygrali 2:1 i tym samym pozbawili obrońców tytułu matematycznej szansy na doścignięcie drużyny z Anfield Stadium.

Kibice Liverpoolu oszaleli z radości, bo zdobycie mistrzostwa Anglii po trzech dekadach przerwy było dla nich ważniejsze, aniżeli dwa triumfy w Lidze Mistrzów, którą zdążyli w międzyczasie wygrać w 2005 i 2019 roku. Podobno do dziś z „mieście Beatlesów” trwają poszukiwania dla lokalizacji monumentu Juergena Kloppa. Niemiecki szkoleniowiec, istotnie, tym sukcesem zbudował własny pomnik.

5. Masakra w Sewilli

Niemiecka prasa przed meczem swej reprezentacji z Hiszpanią, w ramach fazy grupowej Ligi Narodów, pisała, że od wielu lat „La furia roja” nie była taka słaba. Wszystkie „cajtungi” za naszą zachodnią granicą wieszczyły, że zespół Joachima Loewa upora się z Hiszpanami łatwo. Albo przynajmniej zremisuje, bo taki rezultat dawał Niemcom awans do turnieju finałowego Ligi Narodów.

Tymczasem mistrzów świata z 2014 roku spotkała bardzo przykra niespodzianka. Otóż Hiszpanie zrobili z nich marmoladę. W pierwszej połowie strzelili Niemcom trzy gole, co po przerwie, zresztą, powtórzyli. Piłkarze Joachima Loewa poczuli się w tym spotkaniu dokładnie tak samo, jak sześć lat wcześniej… Brazylijczycy, których pokonali – w półfinale mistrzostw świata – aż 7:1. Hiszpania wygrała w Sewilli 6:0 i żal było jedynie tego, że kibice nie mogli zobaczyć tego z wysokości trybun.

Niemcy w tym spotkaniu nie istnieli. Zupełnie dali się zdominować, a gdyby zespół z Półwyspu Iberyjskiego był bardziej skuteczny, to mogło się to skończyć nawet dwucyfrówką. Jasne, to zupełnie ambitne określenie, którego zespół niemiecki pewnie nie przyjmuje do wiadomości. Z całą jednak pewnością należy podkreślić, że po takim wyniku coś w niemieckim futbolu się zmieniło. Być może jeszcze tego nie widać, ale nie da się ukryć, że tak wysoka porażka Niemców zabolała. I ktoś decyzyjny, w niedalekiej przyszłości, za to odpowie.

Nie chodzi o to, że zabraknie tej reprezentacji w turnieju finałowym LN. Ale po to, że jedna z najbardziej utytułowanych drużyn w historii futbolu na coś takiego nie może sobie, po prostu, pozwolić.

6. Specjaliści

W fazie grupowej wygrali 5 z 6 spotkań, ale w 1/16 finału nie było wcale tak różowo. Sevilla, w walce o kolejną fazę Ligi Europy, mierzyła się z rumuńskim CFR Cluj i tylko gol strzelony na wyjeździe dał jej awans do kolejnego etapu rozgrywek. W 1/8 finału zespół ze stolicy Andaluzji trafił na AS Romę.

Z powodu pandemii nie rozegrano jednak w marcu ani jednego spotkania pomiędzy zainteresowanymi zespołami. Obie ekipy zmierzyły się dopiero w sierpniu, na neutralnym terenie w Duisburgu. Zespół z Hiszpanii wygrał 2:0 i awansował do ćwierćfinału. W nim, również w Niemczech, uporał się z angielskim Wolverhamptonem, a w półfinale trafił na kolejną drużynę z Premier League, Manchester United.

Piłkarze Sevilli są specjalistami od wygrywania Ligi Europy. Fot. Pressfocus

Wygrała drużyna z Hiszpanii 2:1 i tym samym dostała się do finału, gdzie rywalem był Inter Mediolan. Starcie rozegrane w Kolonii było znakomitym widowiskiem. Zespół z Włoch objął prowadzenie za sprawą Romelu Lukaku, który trafił z rzutu karnego. Gdy ekipa z Serie A obejmowała prowadzenie belgijski napastnik nie wiedział, że ten mecz skończy się dla niego fatalnie.

Do przerwy było bowiem 2:2, a o wszystkim zadecydowało samobójczy gol z 74. minuty meczu. Którego autorem był Lukaku właśnie. Dzięki niemu Sevilla czwarty raz w historii wygrała Ligę Europy, a doliczając do tego triumfy z czasów Pucharu UEFA, triumfowała w tych zmaganiach po raz szósty. „Los Nervionenses”, z całą pewnością, można uznawać za specjalistów od tych rozgrywek. Nikt bowiem nie wygrywał zmagań tych częściej od drużyny ze stolicy Andaluzji.

7. Paraliż po europejsku

Koronawirus, niestety, w naszym podsumowaniu zakończonego roku odgrywa rolę istotną. Sparaliżował bowiem rozgrywki i przez dwa miesiące nie było czego oglądać. Jako pierwsza rozgrywki wznowiła Bundesliga, choć należy pamiętać, że rywalizacji nie przerwano np. na Białorusi. Dochodziło zatem do kuriozalnych sytuacji, że oglądaliśmy mecze właśnie zza naszej wschodniej granicy.

Z całą pewnością kibiców przybyło takiemu klubowi, jak… Ruch. Konkretnie Ruch Brześć. Gdy w połowie maja zaczęto wracać do rzeczywistości, nie wszystkie kraje zdecydowały się na wznowienie rywalizacji. Lig nie dokończono m.in. we Francji, Szkocji, Belgii i Holandii. Anglicy bardzo długo zastanawiali się nad podjęciem takiej samej decyzji.

Na dodatek związek zawodowy piłkarzy w Anglii nie zgodził się pierwotnie na odgórne obniżenie kontraktów. Tymczasem cięcia finansowe nie ominęły innych pracowników klubów. Kuriozalna sytuacja zaistniała m.in. w Arsenalu. Po ponad 20 latach pracy zwolniono mężczyznę, który wcielał się w klubową… maskotkę. Co ciekawe ów jegomość, Jerry Quay, od razu dostał propozycję pracy, w identycznej roli, w… Sevilli.

Okazało się następnie, że takiej zniewagi nie są w stanie przełknąć piłkarze. Mesut Oezil, ofensywny pomocnik, zaproponował, by to piłkarze przekazali część swojego uposażenia na wynagrodzenie „Gunnersaursa”, bo tak właśnie nazywa się wspomniana maskotka. W listopadzie Quay wrócił do pracy i choć nie może prezentować swych wdzięków przy pełnych trybunach Emirates Stadium, to jego występy w przebraniu są dobrym prognostykiem na przyszłość.

8. Legenda za sześć dni

Pożegnaliśmy Diego Maradonę, ale nie była to jedyna smutna chwila zakończonego właśnie roku. W grudniu do niebiańskiej reprezentacji powołany został Paolo Rossi. Piłkarz, którego świetnie znamy, a o którego umiejętnościach przekonaliśmy się na własnej skórze. Był mundial 1982 roku. Rossi pojechał na niego w ostatniej chwili. Po tym, jak skrócono mu dyskwalifikację za udział w aferze „czarnego totka”.

Początek turnieju nie był dla niego udany, ale w kluczowym momencie nastąpiło sześć dni, które zmieniły życie jego, jak również wszystkich Włochów. Najpierw strzelił trzy bramki Brazylii, Italia wygrała 3:2, a tylko zwycięstwo dawało jej awans do półfinału. W nim Włosi zmierzyli się z Polakami, nie było w tym meczu Zbigniewa Bońka, który pauzował za kartki, a zespół prowadzony przez Enzo Bearzota – po dwóch trafieniach Rossiego – wygrał 2:0.

W finale Rossi otworzył wynik meczu, a jego reprezentacja wygrała z RFN-em 3:1 i została mistrzem świata. Do tego, by przejść do legendy potrzebował niespełna tygodnia. Został królem strzelców turnieju, a na dodatek ani wcześniej, ani też później nigdy nie wykonał i nie przeżył niczego podobnego. W reprezentacji Włoch wystąpił łącznie 48 razy. Strzelił 20 bramek i trzeba przyznać, że nie są to liczby imponujące.

Co ciekawe Rossi nie znajduje się nawet w pierwszej dziesiątce najskuteczniejszych piłkarzy w historii reprezentacji Włoch, mimo iż lider pod tym względem, Luigi Riva, strzelił „zaledwie” 35 bramek. Dla porównania Robert Lewandowski, czyli najskuteczniejszy nasz, zdobył w koszulce z orzełkiem na piersi 63 gole.

9. Afrykański Real Madryt

Tym, czym dla europejskiego futbolu jest Real Madryt, trzynastokrotny triumfator rozgrywek o klubowe trofeum „Starego kontynentu”, tym dla afrykańskiej piłki jest pewien klub z Egiptu. Al Ahly, który w zakończonym roku obchodził 113 urodziny, dziewiąty raz w historii wygrał zmagania o miano najlepszej klubowej drużyny „Czarnego lądu”.

Rozgrywki Afrykańskiej Ligi Mistrzów sezonu 2019/20 zostały, rzecz jasna, na wiosnę przerwane. W marcu zdołano rozegrać ćwierćfinały, ale na kolejną fazę rywalizacji zdołano rozegrać dopiero w październiku. Ostatecznie w najlepszej czwórce znalazły się po dwie drużyny z Egiptu – Al Ahly i Zamalek Kair – a także dwie ekipy z Casablanki. Raja i Wydad.

W północnoafrykańskim czwórmeczu półfinałowym górą okazały się drużyny egipskie, dlatego też nie było wątpliwości, gdzie rozegrać starcie finałowe. W Kairze, przy pustych trybunach, Al Ahly objęło prowadzenie, ale Zamalek zdołał wyrównać jeszcze przed przerwą. Decydująca dla losów rywalizacji okazała się akcja z 86. minuty spotkania. A bohaterem Al Ahly został Mohamed Magdy, który trafił na 2:1 i przesądził tym samym o triumfie swojego zespołu.

Dzięki temu drużyna ze stolicy Egiptu wystąpi, w lutym tego roku, w Klubowych Mistrzostwach Świata. Nie po raz pierwszy, dodajmy, bo będzie to już szósty udział tego zespołu w rywalizacji o tytuł najlepszej klubowej drużyny świata Egipski futbo, Al Ahly jest tego najlepszym przykładem, to nie tylko Mohamed Salah.

10. Hitów nie było

W 2017 roku Paris Saint-Germain kupił z Barcelony Neymara za 222 mln euro. Rok wcześniej Paul Pogba, za 105 milionów, trafił z Juventusu Turyn do Manchesteru United. W zakończonym właśnie roku takich wysokich kwot transferowych zabrakło. Które jednak z dokonanych transferów były najciekawsze.

Wydaje się, że pana Boga za nogi złapała Borussia Dortmund. 1 stycznia, czyli niemal dokładnie rok temu, piłkarzem BVB został Erling Haaland. Za niespełna wówczas 20-letniego Norwega niemiecki klub zapłacił „zaledwie” 20 mln euro. Obecnie, wg transfermarkt.de, piłkarz ten jest wart 100 milionów europejskiej waluty. A przedwczoraj Emili Rousaud, kandydat na prezydenta FC Barcelony, obiecał, że jeżeli wygra wybory na włodarza katalońskiego klubu, to na pewno sprowadzi Haalanda.

W Dortmundzie doskonale zdają sobie jednak sprawę z tego, jak smakowity kąsek mają u siebie. I za wymienioną „stówę” na pewno Norwega nie sprzedadzą. Trzeba będzie zapłacić dużo więcej, biorąc pod uwagę fakt, że Haaland dopiero w lipcu br. skończy 21 lat. Pewne jest jedno. Jeżeli Borussia już w tym roku zdecyduje się na sprzedaż Haalanda, to w grę wchodzi kwota trzycyfrowa, ale nie rozpoczynająca się od jedynki, tylko od dwójki.

Kto zatem zdecyduje się na rozbicie banku? Barcelona właśnie, czy np. Manchester City? Ojciec i menedżer Haalanda, były niezły piłkarz, nie ukrywa, że chciałby, aby syn trafił do Premier League. Pewne jest jedno. Z każdym kolejnym meczem i z każdą strzeloną bramką wartość Erlinga Haalanda w zeszłym roku rosła i śmiało można stwierdzić, że nadal rosnąć będzie.




Na zdjęciu: To smutne wydarzenie, ale chyba nic nie jest w stanie powetować starty Diego Armando Maradony.

Fot. Pressfocus