W krainie „pawełków” i „cabajków”

Mało tego; Marcin Cabaj (rocznik 1980) i Mariusz Pawełek (1981) – bo o nich mowa – w mniej lub bardziej znaczący sposób „otarli się” nawet o kadrę narodową, a przez blisko dwie dekady obecności na ligowych murawach zdążyli zaskarbić sobie sympatię kibiców.

No bo w końcu iluż piłkarzy doczekało się nazwania pewnych boiskowych zagrań i sytuacji ich własnym nazwiskiem? Fakt, o „cabajkach” i „pawełkach” fani mówili cokolwiek przekornie, odnotowując meczowe wpadki golkiperów.

Wciąż „blisko ekstraklasy”

Obaj jednak – mimo „czwartego krzyżyka” na karku – wciąż jeszcze grają „blisko ekstraklasy”, będąc w swych pierwszoligowych zespołach numerami jeden między słupkami. – Na takim etapie przygody z piłką najważniejszy dla bramkarza jest aspekt regeneracji. Obaj zaś na tyle dobrze znają już swój organizm, że umiejętnie zarządzają wysiłkiem i nie wymagają już tak intensywnych zajęć co dnia, by wciąż prezentować dobrą formę.

Najważniejsze jest to, że wciąż odnajdują w sobie motywację do treningów i meczów – Andrzej Dawidziuk, spec od szkolenia golkiperów, doskonale rozumie trenerskie wybory w GieKSie i Cracovii. Sam przecież niedawno pracował w Lechu z Krzysztofem Kotorowskim, który – dzięki zaangażowaniu i doświadczeniu – stanowił godną konkurencję dla młodszych czasem nawet o kilkanaście lat kolegów z poznańskiej szatni.

Ze słabym bramkarzem ligi się nie wygra

Pawełek kontra Cabaj – klasyka… krakowskich derbów, zwłaszcza w II połowie pierwszej dekady XXI wieku (4 wygrane tego pierwszego, jedna – tego drugiego). – Wisła, z Mariuszem w bramce, trzykrotnie sięgała po mistrzostwo Polski – przypomina Dawidziuk.

– Był jedną z czołowych postaci ligi na tej pozycji; ze słabym golkiperem można wygrać pojedynczy mecz, ale nie całe rozgrywki – podkreśla. Zresztą w tamtym czasie, jako członek sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski, swymi decyzjami dawał dowód uznania dla klasy wiślaka.

– On i Sebastian Przyrowski – to byli dwaj wyróżniający się w tym okresie bramkarze w ekstraklasie, stąd ich regularne powołania na mecze kadry poza terminami UEFA, w których nie mogli brać udziału zawodnicy z lig zagranicznych – wspomina.

Właśnie w ten sposób obecny bramkarz GieKSy zapisał w swym CV cztery występy w kadrze narodowej: ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi (grudzień 2006), Estonią (luty 2007), Bośnią i Hercegowiną (grudzień 2007) i Danią (styczeń 2010).

Na piętach Boruca

A któż dziś pamięta, że Marcin Cabaj w pewnym momencie… deptał po piętach Arturowi Borucowi, i to właśnie w reprezentacyjnym kontekście? Nim wychowanek Pogoni Siedlce ruszył z Łazienkowskiej w wielki świat, w pierwszej połowie 2005 roku właśnie z bramkarzem Cracovii rywalizował o miejsce między słupkami biało-czerwonych! W lutym, podczas zgrupowania kadry we Wronkach, w oficjalnym meczu z Białorusią zagrali Boruc i Jerzy Dudek.

Cztery dni później, w starciu „ligi polskiej” z młodzieżówką białoruską, prócz golkipera Legii pojawił się na murawie także Cabaj. W kwietniu z kolei krakowianin przesiedział na ławce całe 90 minut na słynnym Soldier Field w Chicago, gdzie Polacy zremisowali 1:1 z Meksykiem. To znów była gra towarzyska, ale oficjalna – jednak i tym razem Paweł Janas nie dał mu szansy debiutu z „orzełkiem”.

W lipcu tegoż roku Cabaj pojawił się jeszcze w kadrze B, prowadzonej przez asystenta „Janosika”, Edwarda Klejndinsta. W ramach tzw. Future Cup zagrał w meczu z Austrią B. Zachował czyste konto, by w samej końcówce spotkania ustąpić miejsca między słupkami… Mariuszowi Pawełkowi!

Mocniejsi po wpadkach

A wspomniane „pawełki” i „cabajki”? – Cóż, Marcin popełniał czasem głupie błędy nie z powodu presji, ale… zbytniej pewności siebie, skutkującej dekoncentracją – tak przyczyn kiksów swego podopiecznego szukał Jurij Szatałow. Stefan Białas, kolejny z trenerów „Pasów”, wtórował koledze po fachu.

– Miewa kłopoty z koncentracją przez 90 minut – wyjaśniał. I pewnie w tych samych „rejonach psychiki” trzeba byłoby szukać przyczyn pomyłek Mariusza Pawełka. Ważniejszy bywał jednak w ich przypadkach „powrót z zaświatów”, czyli kolejny mecz. „Marcin uodpornił się na krytykę jak Eskimos na przeziębienie” – obrazowo mówił o swym podopiecznym Wojciech Stawowy, z którym golkiper przechodził drogę od (ówczesnej) trzeciej ligi do ekstraklasy.

– Mariuszowi pomagało zaś to, że był samokrytyczny. Świadomość, że spadające nań gromy są zasłużone, pozwalała mu kilka dni później stanąć w bramce i zagrać świetne spotkanie. Nieprzypadkowo do „jedenastki kolejki” wybierany bywał po meczach, w których przydarzał mu się kiks – opowiada Andrzej Dawidziuk przyznając, że na wspomnianych zgrupowaniach kadry Leo Beenhakkera wiele minut spędzał na rozmowach z bramkarzem Wisły. – Obaj panowie po wpadkach wracali mocniejsi.

***

Dziś przy Bukowej oczy widzów zwrócone będą na obu „starszych panów” między słupkami. Tabela pierwszoligowa nie kłamie: starcie GKS-u z Garbarnią ma wagę „meczu za sześć punktów”. W takiej potyczce doświadczony – i odporny na błahe pomyłki – bramkarz to skarb!