Wahnięcie na sinusoidzie

Adam GODLEWSKI: Jak podobał się panu poziom sędziowania podczas finałów MŚ w Rosji?

Rafał ROSTKOWSKI: Ogólnie był dobry, trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro na mundial przyjechali teoretycznie najlepsi sędziowie na świecie. Natomiast w pewnych kwestiach mam mieszane odczucia, zresztą nie tylko ja, bo świat piłkarski i sędziowski nabrał wątpliwości.

Jakie to konkretnie kwestie?

Rafał ROSTKOWSKI: Pierwsza to VAR, a druga – dotyczy udzielania kar indywidualnych, czyli pokazywania żółtych i czerwonych kartek. Jeśli chodzi o VAR, nie wszystkie istotne błędy zostały w czasie tego mundialu naprawione. Cudów nikt nie mógł oczywiście oczekiwać, bo to był pierwszy turniej z użyciem tego systemu i o taką stawkę, który obserwował cały świat. Wcześniejsze imprezy, klubowe mistrzostwa świata i turnieje młodzieżowe, nie były aż tak skrupulatnie analizowane przez media i kibiców. W pierwszej fazie mistrzostw w Rosji VAR był zdecydowanie zbyt rzadko używany. FIFA nie chciała, aby mecze były przerywane „zbyt często”. Gra miała być płynna, a „zbyt częste” interwencje sędziów asystentów wideo groziłyby psuciem widowiska. VAR może pomagać sędziemu tylko w sytuacjach tzw. jasnego i oczywistego błędu lub przeoczenia poważnego incydentu związanego z golem, rzutem karnym, bezpośrednią czerwoną kartką lub identyfikacją zawodnika, gdyby kartkę zobaczył nie ten, który na nią zasłużył. Wątpliwości i pretensje dotyczą oczywiście pierwszego punktu. Zdarzyło się bowiem, że to, co dla widzów na całym świecie – i sędziowskich ekspertów – było jasnym i oczywistym błędem, dla niektórych arbitrów wcale takie nie było. Subiektywnie i inaczej interpretowali określenie „jasny i oczywisty błąd”. W efekcie niektóre faule w polu karnym nie zostały odgwizdane.

W tym kontekście pojawiły się zwłaszcza trzy nazwiska, w kolejności alfabetycznej: Felixa Brycha, Szymona Marciniaka i Wilmara Roldana.

Rafał ROSTKOWSKI: Te nazwiska pojawiły się w „La Gazzetta dello Sport”, nie znamy natomiast zapisów komunikacji sędziów boiskowych z VAR-em. Włoski dziennik napisał, że trzej sędziowie nie użyli systemu VAR i faktem jest, że na łamach pisma nie pojawiło się sprostowanie, ani żadne dementi ze strony FIFA lub samych zainteresowanych. Tylko FIFA ma wgląd w stenogramy, ale na konferencjach prasowych pokazała jedynie przykłady dobrej współpracy arbitrów. Zresztą, co do zasady, światowa federacja szanuje podwładnych, więc nigdy publicznie ich nie krytykuje. Nie wiadomo więc, do ilu sędziów FIFA miała podobne zastrzeżenia lub pretensje za nieużycie VAR.

Co szczególnie nie podobało się panu przy udzielaniu kar indywidualnych?

Rafał ROSTKOWSKI: Oczekiwania wobec sędziów były takie, aby nie pokazywać kartek zbyt szybko i łatwo. Przez arbitrów, jak sądzę, zostało to zinterpretowane zbyt dosłownie, a przez niektórych nawet z przesadą. Zbyt wiele przewinień, które ewidentnie kwalifikowały się na kartkę, żółtą lub czerwoną, nie zostało ukaranych żadną. Z jednej strony mamy statystykę pokazującą, że liczba kartek jest niższa, zwłaszcza czerwonych. Z drugiej natomiast – sporą liczbę przewinień nieukaranych. Najbardziej ewidentny przykład stanowi spotkanie Hiszpania – Maroko prowadzone przez Rawszana Irmatowa, a zatem najbardziej doświadczonego w mundialach arbitra. Nikt inny nie ma koncie aż tylu spotkań w finałach MŚ co Uzbek jako główny, ale w Rosji sędziował już tylko dwa mecze. I oba bardzo słabo, zaś wspomniany wyżej – wręcz dramatycznie słabo. Nie pokazał czerwonej kartki za brutalny faul na piszczel Andresa Iniesty, nie dał żółtej kartki Gerardowi Pique za tak zwane sanki, które są bardzo groźne dla zdrowia przeciwnika. Znamienny był także rozwój wypadków w meczu Anglii z Kolumbią – dopóki sędzia oszczędzał kartki, spotkanie było strasznym widowiskiem. Zaczepki, faule, popychanie, pretensje, krzyki, podbieganie do sędziego – dominował antyfutbol w tym najgorszym meczu tegorocznego mundialu. Dopiero kiedy sędzia zdał sobie sprawę, że musi zmienić taktykę i pokazał w krótkim czasie kilka kartek, zapanował nad sytuacją na boisku. Dopiero wtedy mecz zaczął przypominać widowisko piłkarskie, choć niesportowa atmosfera unosiła się nad boiskiem już do końcowego gwizdka. Jeszcze raz potwierdziło się, że kartki są bardzo istotnym narzędziem. I po to je wymyślono, aby sędziowie ich używali.

Dlaczego nie ma spójnej polityki FIFA i Komisji Sędziowskiej w tej kwestii, skoro jeszcze osiem lat temu nawet w wielkim finale taki spec jak Howard Webb pokazał Hiszpanom i Holendrom w sumie kilkanaście kartek?

Rafał ROSTKOWSKI: Bo to szerszy problem, dotyczy nie tylko rozgrywek FIFA. Odkąd Ken Aston, były angielski sędzia, wymyślił żółte i czerwone kartki, które wprowadzono przed mundialem w Meksyku w 1970 roku, wytyczne dla sędziów zmieniają się w tej kwestii jak sinusoida, średnio co parę lat. Kiedy zdarzyły się takie brutalne faule jak ten w 1982 roku, gdy Harald Schumacher bezpardonowo staranował i znokautował Patricka Battistona, czy rok później, kiedy Andoni Goikoetxea złamał kolano Diego Maradonie i wykluczył Argentyńczyka z gry na wiele miesięcy, prezesi wielkich klubów zaczęli protestować. Bo miliony, które wydawali na transfery i pensje piłkarzy, były marnowane. Zamiast grać, piłkarze musieli się leczyć. Właśnie z tego powodu sędziowie byli zachęcani do tego, żeby chronić zdrowie zawodników poprzez karanie niebezpiecznych fauli kartkami. Doszło do tego, że przed mundialem Italia ’90 sędziowie dostali wytyczne, aby każdy atak od tyłu na nogi przeciwnika kończył się czerwoną kartkę. Później to samo lobby właścicieli najbogatszych klubów zaczęło narzekać, że wykluczeń i zawieszeń jest zbyt wiele, że piłkarze zamiast grać są zawieszani, a nie po to kluby wydają miliony. Pojawiły się więc naciski, żeby kartek pokazywać mniej. I tak w kółko co parę lat: po kolejnych kontuzjach sędziowie znowu słyszą, żeby karać piłkarzy surowiej, a po kolejnych kartkach i zawieszeniach zawodników – żeby oszczędzać kartki. Kilka lat temu szefujący sędziom w UEFA, a obecnie także w FIFA, Pierluigi Collina mówił: „Nie chcemy kontuzji, nie chcemy złamanych nóg”. Na płytach szkoleniowych DVD sędziowie oglądali sytuacje, za które mieli pokazywać kartki żółte albo czerwone. Jednak od dwóch-trzech lat sinusoida zmierza znowu w przeciwnym kierunku. W Rosji za faule, jakie kilka lat temu były karane czerwoną kartką, niektórzy piłkarze nie zobaczyli żadnej kartki. Na szczęście w decydujących meczach czołowi sędziowie spisywali się znacznie lepiej niż niektórzy ich koledzy na początku turnieju.

Irmatow mógł być pierwotnie szykowany na tegoroczny finał?

Rafał ROSTKOWSKI: Historia pokazuje, że mecze finałowe o mistrzostwo świata prowadzili już przedstawiciele wszystkich konfederacji kontynentalnych z wyjątkiem azjatyckiej, choć akurat w Azji w ostatniej dekadzie zanotowano największy postęp w sędziowaniu. Sędziowie z Europy czy Ameryki Południowej już wielokrotnie sędziowali w finale, również arbitrzy z Ameryki Północnej i Afryki dostąpili tego zaszczytu. W 1990 mecz Niemcy – Argentyna prowadził Meksykanin Edgardo Codesal Mendez, a w 1998 roku finał Francja – Brazylia sędziował Marokańczyk Said Belqola. Od kilku lat mówiło się o tym, że w Rosji, o ile wszystko pójdzie dobrze, przyjdzie kolej na sędziego z Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej (AFC). Głównym faworytem był Irmatow, a kiedy okazało się, że Uzbek przyleciał na mundial bez formy, zaczęły rosnąć akcje Alirezy Faghaniego. Irańczyk sędziował w Rosji trzy mecze, wszystkie świetnie. Mam nadzieję, że FIFA wybierze właśnie jego, bo zasłużył na to on sam, jak i sędziowie w Azji, których jest obecnie najlepszym reprezentantem. Dobrze byłoby, gdyby praca azjatyckich sędziów została odpowiednio doceniona.

Kto był najlepszy na mistrzostwach wśród sędziów?

Rafał ROSTKOWSKI: Świetny był zestaw już w ćwierćfinałach. Milorad Mazić, Bjorn Kuipers, Nestor Pitana i Sandro Ricci to w komplecie znakomici arbitrzy, którzy w bardzo wysokiej formie stawili się na mundialu. Jeśli jednak wymieniamy ścisłą czołówkę turnieju, to oprócz Faghaniego, trzeba jeszcze dodać półfinalistów Andresa Cunhę i Cuneyta Cakira, który najpierw dał prawdziwy koncert w meczu Nigerii z Argentyną, a potem w półfinale Chorwacja – Anglia.

Spodziewał się pan że Paweł Gil będzie w Rosji na akord pracował na VAR-ze?

Rafał ROSTKOWSKI: Skoro sędziów asystentów wideo powołano na mundial jedynie 13, to należało się spodziewać, że będzie miał sporo meczów. I bardzo się cieszę, że Polak się wyróżnił. Mam osobistą satysfakcję, bo dołożyłem wielu starań, aby przekonać władze PZPN do wprowadzenia VAR w naszym kraju. To było niesprawiedliwe, że kibice mogli oglądać powtórki wideo, a sędziowie nie. Zwłaszcza że wpływało to na późniejsze życie arbitrów, których błąd często nie kończył się – i nie kończy – na boisku. Martin Hansson sędziował mecz Francja – Irlandia, w którym Thierry Henry zagrał ręką i oszukał sędziego, który był ustawiony poprawnie, ale nie mógł zauważyć tego przewinienia. Przez oszustwo Henry’ego Irlandia została wyeliminowana z mundialu w RPA, a kariera szwedzkiego sędziego załamała się i wkrótce skończyła. Nie poprowadził żadnego meczu na mistrzostwach w RPA, choć wcześniej był jednym z największych pewniaków. A już na turnieju w Afryce, w spotkaniu Argentyna – Meksyk Roberto Rosetti zobaczył dopiero na telebimie, że uznał gola ze spalonego, ale nie mógł cofnąć decyzji, ponieważ korzystanie z wideo było wtedy zakazane. Po tym meczu postanowił zakończyć karierę. Paweł Gil dobrze wdrożył się do systemu VAR, najwyraźniej był w dobrej formie, więc pracował często. Był wyznaczany jako asystent sędziego asystenta wideo (taka jest pełna nazwa jego funkcji), czyli w skrócie AVAR, ale tylko dlatego, że jako sędzia główny nie jest arbitrem grupy Elite, ani nie pracuje na co dzień w żadnej z czołowych lig europejskich.

Jak ocenia pan występ Szymona Marciniaka na mundialu?

Rafał ROSTKOWSKI: W wielu wypowiedziach podkreślałem, że Szymon pokazał w Rosji, iż potrafi bardzo dobrze sędziować. Podjął kilka bardzo dobrych decyzji, potwierdził, że jest arbitrem zdolnym i obiecującym. Jeśli zawodowo będzie koncentrował się na pracy sędziego, to już za rok, najpóźniej za dwa, finał Ligi Europy jest w jego zasięgu. Zaś następne splendory w ślad za tym pierwszym. W Rosji zdarzyły się Marciniakowi również decyzje kontrowersyjne, a nawet błędne, ale takie jest życie sędziego. Na pewno jednak dla tak młodego sędziego dwa mecze na pierwszym w karierze mundialu to spore wyróżnienie, które powinien przyjmować z radością.

Spodziewał się pan, że Marciniak tak nerwowo zareaguje – już po powrocie z Rosji – na pańską opinię wygłoszoną po meczu Szwecja – Niemcy?

Nie. Najwyraźniej Szymon przyleciał z Rosji mocno rozgoryczony, i to nawet jestem w stanie rozumieć, bo sam głośno wspominał wcześniej o swoich ambicjach, które sięgały znacznie dalej niż fazy grupowej. Odnoszę wrażenie, że zamiast skupić się na wypoczynku, w pierwszym odruchu powiedział trochę za dużo, jakby nie wiedział, że jego sytuację na cały świat nagłośnił prestiżowy włoski dziennik „La Gazzetta dello Sport”. Szymon winnych za niepowodzenie szukał nie tam, gdzie powinien. Mam nadzieję, że czas zagoi rany, więc gdy już wypocznie, zrelaksuje się i wszystko dokładnie przemyśli – wyciągnie właściwe wnioski.

Sytuacja, którą oceniał we wspomnianym meczu była tylko kontrowersyjna czy błędna?

Rafał ROSTKOWSKI: Przede wszystkim była trudna. Każdy inny sędzia, gdyby był na jego miejscu, też mógłby się pomylić, bo ryzyko popełnienia błędu było wysokie. Niezależnie od tego wprowadzenia, zdecydowana większość światowych ekspertów jest zdania, że w tej sytuacji Szwedom należał się rzut karny. Słyszałem obie wersje, co podobno wydarzyło się w czasie komunikacji z VAR-em, ale trudno mi uwierzyć, że sędzia, który miał do czynienia z VAR-rem – czy tylko posiadający świadomość znaczenia VAR-u – mógłby nie skorzystać z pomocy tego systemu wiedząc, że jest taka możliwość. Dlatego unikałem zbyt mocnych stwierdzeń w tej sprawie, nie chciałem stawać po niczyjej stronie.

Aby była pełna jasność – Marciniak mógł sam upomnieć się o VAR?

Rafał ROSTKOWSKI: Oczywiście, komunikacja działa w dwie strony, sędzia może skorzystać z VAR na własną prośbę. Po czyjej stronie była wina i z czego to wynikało, że błąd nie został naprawiony – wiedzą tylko Szymon, jego wideo asystent i FIFA, a my tego oficjalnie raczej się nie dowiemy. Ich współpraca nie zakończyła się sukcesem, rzut karny nie został podyktowany. To jasny i oczywisty wniosek po sytuacji, do której doszło w meczu Szwecja – Niemca. Współczuję koledze i rodakowi, że trafiła mu się tak niewdzięczna sytuacja do oceny, i zabrakło w niej trochę szczęścia.

Obawia się pan spotkania Marciniakiem po publicznie złożonej deklaracji, że powie panu w oczy co myśli o wygłoszonych komentarzach?

Rafał ROSTKOWSKI: Telewizja nie zatrudniła mnie po to, żebym przytakiwał, robił klakę czy mydlił ludziom oczy. Marciniak powinien to zrozumieć, przecież sam też zmienił swoją rolę: był piłkarzem, a teraz czasem musi pokazywać kartki, także dawnym kolegom z drużyny. Poza tym on – będąc sędzią! – też ocenia sędziów, swoich kolegów i ich konkurentów. Czy to jest w porządku? Szymon ma mój numer telefonu, w każdej chwili może zadzwonić i umówić się na spotkanie. Osobiście lubię Marciniaka, doceniam jego talent, wielokrotnie kierowałem komplementy pod jego adresem podczas mundialu. Natomiast jeśli Szymon ma problem z rozmową na tematy trudne, to jest jego problem, a nie mój.

Spodobała się panu rola telewizyjnego eksperta?

Rafał ROSTKOWSKI: Tak, ale byłem już kiedyś sędziowskim ekspertem, więc to nie był mój debiut. W telewizji nSport komentowałem i przybliżałem tę problematykę przy okazji rozgrywek Ligi Mistrzów. Uważam, że ludziom trzeba pomagać zrozumieć, z jakiego powodu arbitrzy podejmują takie lub inne decyzje, a nawet przybliżyć przepisy, bo ze znajomością najnowszych interpretacji jest w Polsce duży problem. Co mnie zresztą aż tak bardzo nie dziwi, skoro w ostatnich latach w naszym kraju nawet sędziowie byli nakłaniani do stosowania interpretacji sprzecznych z przepisami IFAB i wytycznymi FIFA. Na porządku dziennym było na przykład nakłanianie lub zachęcanie do ignorowania spalonych i uznawania nieprawidłowych goli, a także do stosowania domniemania winy w sytuacjach w polu karnym, których arbiter dokładnie nie widział. W Polsce sędziowie dyktowali rzuty karne w sytuacjach, których dokładnie nie widzieli! Niesamowite, ale prawdziwe. To absurd, ale w Polsce naprawdę w ostatnich latach działy się takie rzeczy. Stąd zresztą wzięła się w Polsce przesadna krytyka wobec mundialowych decyzji Szymona. Skoro kibice, a nawet sędziowie byli w Polsce przyzwyczajeni, że „rzut karny należy podyktować także wtedy, gdy obrońca zaatakował napastnika od tyłu, a sędzia nie widział zdarzenia dokładnie”, to tym bardziej dziwili się i nie mogli zrozumieć, dlaczego Marciniak nie podyktował karnego dla Szwecji. Zatem pretensje za część krytyki w przestrzeni publicznej, a zwłaszcza w mediach społecznościowych, Marciniak może, a nawet powinien kierować pod adresem PZPN.

Praca w TV spodobała się panu na tyle, słynny pan Sławek (Stempniewski) może czuć oddech konkurenta na plecach?

Rafał ROSTKOWSKI: Nie, absolutnie. Obaj wykonujemy ważną i potrzebną pracę. W Polsce nadal za mało jest ekspertów sędziowskich. Za mało mówi się o kwestiach związanych z prowadzeniem meczów, czego skutkiem jest nieznajomość przepisów i aktualnych interpretacji, szczególnie wśród piłkarzy i sztabów szkoleniowych. Nie oszukujmy się, przecież to właśnie przez taką ignorancję padł drugi gol dla Senegalu w meczu z biało-czerwonymi podczas mundialu w Rosji. Reprezentanci Polski nie pilnowali zawodnika, który miał prawo wrócić na boisko i brać udział w akcji, co jest najmocniejszym dowodem na nieznajomość przepisów. Czyżby naszym zawodnikom wydawało się, że zgodę na wejście napastnika rywali powinien wydać nasz kapitan? A przecież nie jest to pierwszy tak wielki błąd w historii wielkich turniejów popełniony przez naszą drużynę narodową. To samo było w 1982 roku, kiedy Zbigniew Boniek, kluczowy zawodnik tamtej reprezentacji, stanął pierwszy w murze i został ukarany żółtą kartką za opóźnianie gry. Gdyby wówczas PZPN przeszkolił zawodników, jakie są wytyczne dla sędziów przed turniejem Espana’82, to z pewnością nie naraziłby się na karę za grę na czas, stanąłby w środku muru. O zignorowanej płycie DVD z UEFA z wytycznymi dla sędziów, której Polacy nie obejrzeli, co skończyło się rzutem karnym dla Austrii w czasie Euro 2008, chyba przypominać szerzej nie trzeba. Do czego zmierzam? Otóż każda stacja telewizyjna pokazująca rozgrywki piłkarskie powinna mieć sędziowskich ekspertów telewizyjnych, bo wówczas ogólna znajomość przepisów będzie większa. Problem istnieje nie tylko w PZPN, ale też w klubach, które w ostatnich latach również częstowane były „wiedzą” sprzeczną z przepisami oraz wytycznymi FIFA i UEFA.