Wicemistrzynie świata w sztafecie 4×400 m o treningu, stresie i odżywianiu

W poniedziałek w Łazienkach Królewskich Małgorzata Hołub-Kowalik i Iga Baumgart-Witan oraz trener Aleksander Matusiński spotkali się z biegaczami-amatorami.

Zanim jednak wszyscy usiedli w Nowej Palmiarni odbył się trening – rozgrzewkę poprowadził szkoleniowiec wraz z Baumgart-Witan. Uczestnicy byli bardzo zadowoleni, a potem z dużą chęcią „przepytywali” zarówno trenera, jak i zawodniczki.

Hołub-Kowalik i Baumgart-Witan na przełomie września i października rywalizowały w mistrzostwach świata w Dausze. Obie biegły w srebrnej sztafecie 4×400 m, a Baumgart-Witan wystąpiła także w indywidualnym finale na tym dystansie.

„To był trudny dla nas start, bo impreza była jesienią, a klimat nie był sprzyjający” – przyznały zgodnie. Katar nie był wcale tematem największej liczby pytań. Uczestników interesowały bardziej przyziemne sprawy, na przykład rozgrzewka czy ostatni posiłek.

„Dzień startu każda z nas ma zaplanowany co do minuty. Nawet drzemki są dokładnie obliczone – kiedy i na jak długo. Ostatni posiłek nazywam +paszą+, bo czymś trzeba zapchać dziurę w żołądku. Jest to zazwyczaj suchy ryż lub makaron z kawałkiem mięska. Jak najmniej sosów, warzyw, czy owoców. Nic, co mogłoby dłużej poleżeć w brzuchu. Rozgrzewka trwa ok. 50 minut, ale najbardziej stresujący jest moment w call roomie” – przyznała mistrzyni Polski Baumgart-Witan.

Jest to miejsce, w którym wszyscy zawodnicy zbierają się po rozgrzewce, ale jeszcze przed wyjściem na stadion. Sędziowie sprawdzają wtedy długość kolców, stroje, tzw. numerki.

„To są zazwyczaj małe boksy i faktycznie czujemy się jak przed jakąś walką. Możemy każdej przeciwniczce spojrzeć wtedy prosto w oczy. Wyczuć, czy stresuje się tak samo jak ja, czy może ma więcej pewności siebie. To trwa zazwyczaj 30-40 minut, po czym wyprowadzają nas na stadion” – dodała Hołub-Kowalik.

Obie dziewczyny zgodnie przyznały, że na żadnej diecie nie są, choć uważają na to, co wkładają na talerz. Im starsze, tym są bardziej świadome. Dotyczy to również odpowiedniej regeneracji.

„Pamiętam, jak na obozach w Zakopanem ganialiśmy dziewczyny, bo uciekały na imprezę. A my trenerzy pilnowaliśmy, żeby nie wychodziły z pokojów. Teraz takie sytuacje nie mają miejsca. One podchodzą do każdego treningu bardzo poważnie i zwłaszcza przed tymi najtrudniejszymi jednostkami, stawiają na odpoczynek” – przyznał Matusiński.

Trener zwrócił też uwagę na to, że żadna z dziewczyn „jakoś szczególnie utalentowana nie była”. Podkreślił, że każda z nich przeszła w trakcie swojej kariery chwile załamania i rezygnacji, ale właśnie ich charakter i determinacja doprowadziły do tego, że są teraz rozpoznawalne nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

„Pewnie nie pamiętacie, ale w sztafecie też nie zawsze było kolorowo. W 2013 roku dziewczyny nie weszły do finału mistrzostw świata, a dwa lata później zgubiły pałeczkę. Ten sukces, jaki mamy teraz rodził się w bólach” – przypomniał.

A Hołub-Kowalik przyznała: „Wiele te porażki nas kosztowały, ale i nauczyły. Z przegranych można wyciągnąć więcej wniosków, ale chyba to sukcesy bardziej motywują, bo pokazują, że wszystko idzie w dobrą stronę”.

W spotkaniu uczestniczyło ok. 30 osób. Wiele przyszło z dziećmi, a zawodniczki, jak i trener, chętnie pozowali do zdjęć.

Teraz lekkoatleci przebywają na urlopach. Większość z nich treningi do sezonu olimpijskiego rozpocznie w listopadzie, ale ta część, która pod koniec października startowała jeszcze w Światowych Igrzyskach Wojskowych, do pracy wróci na początku grudnia.