Komentarz „Sportu”. Wisła wylała

Zastanawiałem się, czy opromieniona zwycięstwem w poprzedniej kolejce z ówczesnym liderem, GKS-em Tychy, Arka Gdynia będzie w stanie zagrać na nosie w Krakowie Wiśle.


Po meczu Wisła – Arka Wojciech Łobodziński ma o czym myśleć.

„Biała gwiazda” w 5. kolejkach zdobyła zaledwie pięć punktów, więc nie był to powód do dumy. Dla gości niedzielny mecz był nie tylko szansą na podreperowanie zdobyczy punktowej (gdynianie mieli 8 „oczek”), ale również do pogoni za ścisłą czołówką.

Wojciech Łobodziński wprawdzie jeszcze nie wrócił na ławkę Arki, ale był naocznym świadkiem klęski swojego zespołu. Nie wiem, jak po końcowym gwizdku sędziego czuł się „Łobo”, ale była to mina chrześcijańskiego męczennika idącego na spotkanie z lwem. Jego podopieczni aż pięć ciosów przyjęli na szczękę, więc powrót do Trójmiasta musiał być dla nich wyjątkowo bolesny. Natomiast wiślacy przez kilka dni mogą świętować, lecz równocześnie pamiętać, że za kilka dni zmierzą się na wyjeździe z Miedzią Legnica.


Czytaj także:


Chłopcem do bicia jest na razie Chrobry Głogów. Przegrał szósty mecz z rzędu i tym samy pobił swój rekord sprzed czterech lat. Na razie przeciwnicy zapewniają pomarańczowo-czarnym taką rozrywkę na boisku, przy której hiszpańska inkwizycja to dziecinna igraszka. Nie twierdzę, że podopieczni Piotra Plewni zmierzają w otchłań piekła, ale ktoś dyskretnie zarezerwował im bilet na Titanica. Ktoś jednak wtedy przeżył katastrofę, więc głowa do góry. Jeszcze nic straconego…


Na zdjęciu: Po Wisła – Arka. Wojciech Łobodziński był świadkiem klęski Arki w meczu z Wisłą.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus