Wyczekiwany debiut

Młody stoper Śląska Wrocław Mateusz Stawny pierwszy mecz w ekstraklasie zaliczył przeciwko liderowi tych rozgrywek.


Piłkarze Śląska Wrocław zapewne będą chcieli jak najszybciej zapomnieć o dotkliwej porażce z Rakowem Częstochowa, chociaż jeden piłkarzy z ekipy trenera Ivana Djurdjevicia niekoniecznie. Tym „rodzynkiem” jest niespełna 20-letni stoper, Mateusz Stawny, który pod Jasną Górą zadebiutował w rozgrywkach PKO BP Ekstraklasy.

Przetarcie” na obozie

Wychowanek Śląska od pewnego czasu był blisko pierwszej drużyny. Jesienią zaliczył pierwszą jednostkę treningową z ekipą trenera Djurdjevicia, w styczniu br. udał się z pierwszym zespołem na zgrupowanie do Turcji, a pierwszy raz w kadrze meczowej znalazł się w 18. kolejce, w której Śląsk przegrał na własnym boisku 0:3 z Zagłębiem Lubin. Spośród wszystkich zawodników to właśnie Stawny spędził najwięcej czasu na boisku w okresie przygotowawczym w spotkaniach sparingowych (243 minuty), więc jego debiut w ekstraklasie był sprawą logiczną i oczywistą, a jedyną niewidomą pozostawała kwestia, kiedy ten moment nadejdzie.

Debiut nastąpił w najmniej oczekiwanym momencie, bo w potyczce przeciwko aktualnemu liderowi PKO BP Ekstraklasy i najpoważniejszemu kandydatowi do mistrzowskiej korony. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że Mateusz Stawny mecz z Rakowem Częstochowa rozpocząłby na ławce rezerwowych, gdyby nie wymuszona absencja Konrada Poprawy. Na szczęście dla Stawnego starszy od niego o ponad pięć lat kolega w poprzedniej kolejce, w spotkaniu z Cracovią, został upomniany żółtą kartką, a ponieważ było to czwarte ostrzeżenie w bieżących rozgrywkach, wychowanek GKS-u Ksawerów musiał pauzować w jednym meczu.

Bez kompleksów

Stawny zagrał przeciwko ekipie trenera Marka Papszuna bez kompleksów, chociaż na pewno nie był to występ bezbłędny. One również przytrafiły się nowicjuszowi, podobnie jak jego starszym i bardziej doświadczonym kolegom, ale na pewno kilka interwencji nastolatka było udanych i godnych zapamiętania. Potrafił wygrać pojedynek o piłkę z Łotyszem Vladislavsem Gutkovskisem (strzelił sześć goli w bieżącym sezonie), gdy ten wychodził sam na sam z bramkarzem wrocławian, Rafałem Leszczyńskim. W 88 minucie Stawny zapobiegł utracie piątego gola przez Śląsk, „przecinając” podanie Mateusza Wdowiaka do Sebastiana Musiolika, po którym napastnik Rakowa miałby przed sobą pustą bramkę.

Szybka nominacja

– Trudno wypowiadać się na temat towarzyszących mi uczuć w debiucie, skoro przegraliśmy mecz aż 1:4 – powiedział po końcowym gwizdku arbitra Mateusz Stawny. – Natomiast z drugiej strony bardzo się cieszę, że udało mi się zadebiutować w ekstraklasie. Można oczywiście dywagować, czy to był najlepszy, czy najgorszy moment na debiut. Dla mnie najważniejsze, że to był debiut. Czy spodziewałem się, że właśnie w meczu z Rakowem dostanę szansę występu? Odpowiadam szczerze –

tak, spodziewałem się tego. Było to widać po treningach przez cały tydzień. W okresie przygotowawczym byłem bardzo zadowolony, że dostałem tyle szans gry w sparingach podczas obozu. Wiedziałem, że muszę bardzo ciężko pracować i dążyć do tego, by być jak najlepszym. Nie zastanawiam się, czy dostanę kolejną szansę następnym meczu przeciwko Stali Mielec, ale chciałbym bardzo zagrać.

Co na temat debiutu Mateusza Stawnego sądzi członek sztabu szkoleniowego Śląska, Marcin Dymkowski? – Mateusz Stawny wyglądał bardzo dobrze w naszych rezerwach walczących w II lidze, dlatego zabraliśmy go na zgrupowanie do Turcji – powiedział niespełna 42-letni szkoleniowiec. – Ledwo zadebiutował w ekstraklasie, od razu dostał powołanie do reprezentacji Polski do lat 20 (śmiech). W meczu z Rakowem szału z jego strony nie było, ale zagrał poprawnie. To bardzo solidny stoper, może nie imponuje warunkami fizycznymi, bo ma „tylko” 184 centymetry, ale ma bardzo dobry timming, nie boi się iść na piłkę. To bardzo pracowity chłopak, solidny i rzetelny na treningach. Tylko od niego zależy, czy i jak szybko będzie piął się w górę.


Na zdjęciu: Mateusz Stawny (z prawej) nie bał się indywidualnych pojedynków z gwiazdą Rakowa, Ivanem Lopezem.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus