Wydarzenie kolejki. Liga nie zVARiowała, ale…

Przeciętna, sytuacji wzbudzających kontrowersje odnotowano może nawet mniej niż w standardowej serii, którą przy trzech VARobusach (i rozłożeniu na 4 dni meczowe) od dłuższego już czasu piłkarze Lotto Ekstraklasy rozgrywali przy pełnym wsparciu Video Assistant Referee. Czy to oznacza, że użycie technologii jest w ogóle w ligowych realiach niepotrzebne?

Powyższe pytanie jest zadane oczywiście przewrotnie. Od VAR nie ma bowiem odwrotu, rezygnacja z możliwości obejrzenia powtórek wideo przez arbitrów jest krokiem w tył. Nawet jeśli tym razem nie zdarzył się taki wielbłąd, jak przed rokiem w Gdyni, gdy zespół sędziowski nie zauważył gola wbitego przez Rafała Siemaszkę ręką, co miało spory – być może nawet decydujący – wpływ na wyłonienie spadkowiczów.

Problem, który zaistniał przy okazji 30. kolejki sezonu zasadniczego 2017-18 nie ogranicza się zresztą do dość niezrozumiałej rezygnacji z użycia VAR na wszystkich meczach. Pomijając notoryczną i niezrozumiałą rywalizację między PZPN i spółką Ekstraklasa o to, kto będzie miał w lidze więcej do powiedzenia, poważne rozgrywki wymagają poważnej logistyki.

Czyli jeśli z góry wiadomo, że do dyspozycji są tylko cztery VARobusy, a spotkań do rozegrania w multiligowej kolejce osiem, to wystarczy w dniu rozpoczęcia sezonu (lub tylko pierwszego meczu w nowym roku kalendarzowym) ogłosić, że tym razem podczas kulminacji sezonu zasadniczego będą dwa dni meczowe.

I w sobotę odbędą się zawody na stadionach np. czterech najwyżej notowanych przed ostatnią serią gier gospodarzy, zaś w niedzielę – na obiektach zespołów klasyfikowanych w tym momencie niżej. Po to, aby nikt nie mógł doszukiwać się drugiego dna.

To nie jest fizyka kwantowa, wystarczy tylko wola współpracy dwóch zaledwie podmiotów (PZPN i Ekstraklasa SA) oraz szersze spojrzenie (czytaj: profesjonalna logistyka) z odpowiednim wyprzedzeniem. A właśnie zawodowstwa i dobrej woli zabrakło przed ostatnią kolejką sezonu zasadniczego w Lotto Ekstraklasie.

Zamiast tego był chaos i niedopracowane pomysły, a na koniec foch. Dobrze zatem, że skończyło się chociaż bez wielkich błędów, po których dodatkowo pojawiłby się kac