Z drugiej strony. Nie oczekuje pomników z brązu

Zazwyczaj intuicja mnie nie zawodzi. Gdy pod koniec 2021 roku zlecono mi napisanie tekstu o przenosinach Marka Papszuna do Legii buntowałem się twierdząc, że szkoleniowiec Rakowa nigdzie nie odchodzi. Miałem rację.


Gdy w poniedziałek klub poinformował o konferencji prasowej, w której udział weźmie właściciel wraz z trenerem czułem, że kończy się pewna era. Michał Świerczewski, choć zarządza prawdopodobnie jednym z najprężniej działających klubów piłkarskich w Polsce, trzyma się z boku. W głębokich zakamarkach gabinetów pociąga za większość sznurków w Rakowie. Jeżeli taki człowiek wychodzi do publiczności, to znaczy, że dzieje się coś wielkiego.

Bardziej od „bomby” przekazanej na konferencji zaskoczyła mnie szczelność klubu i brak przecieków. Doskonale pamiętamy ile ich było, gdy Marek Papszun przedłużał kontrakt na początku ubiegłego roku. Tym razem zapanowała cisza. Skoro o temacie konferencji nie wiedział nawet prezes klubu, a nawet zawodnicy (!) to chylę czoła – profesjonalizm Rakowa jest większy, niż ktokolwiek przewidywał.

Nie bez przyczyny użyłem takiego tytułu. Zastosowałem go wcześniej, ponad trzy lata temu, gdy na łamach „Sportu” publikowałem swój pierwszy wywiad ze szkoleniowcem Rakowa. Trener Papszun przy każdej kolejnej rozmowie potrafił mnie zaskoczyć. Zawsze mówił co myśli, choć niekiedy krył to pod płaszczem pięknych słów, a w pewnych momentach poprzez wewnętrzne ustalenia między nami. Dlatego też decyzja o rozstaniu trenera z Rakowem ani trochę mnie nie zaskoczyła. Przecież od kilku miesięcy szkoleniowiec to zapowiadał – emerytura i czas dla rodziny. Nie raz wspominał, jak jest ona dla niego ważna i jak cierpi ona na jego pracy. „To są te koszty, których nikt nie widzi” – powiedział mi po pierwszym wielkim sezonie Rakowa.

Teraz cieszyć się będzie jedna rodzina trenera Papszuna. Druga, jaką niewątpliwie był klub i zespół będzie cierpieć. Pasterz, który przez siedem lat prowadził czerwono-niebieskie owce odszedł. Teraz Michał Świerczewski będzie musiał znów wykazać się kunsztem i znaleźć następcę trenera Papszuna. Właściciel Rakowa już zaznaczył, że obawia się obniżenia poziomu. Nie dziwi mnie to absolutnie. Dotychczasowy trener był, w mojej opinii, pracoholikiem zakochanym w zawodzie. Przywiązywał uwagę do najmniejszych detali, co pozwoliło mu wprowadzić drugoligowy Raków na salony (do ekstraklasy), a nawet do Europy. A przecież może dać jeszcze klubowi coś, co mi jak i wielu Częstochowianom wydawało się galaktyką. Raków może zostać mistrzem Polski.

To ostatnia misja, jaka stoi przed trenerem Papszunem. Nawet jeśli się ona nie powiedzie, to szkoleniowiec ma już zbudowany pomnik przy Limanowskiego. I to nie z tytułowego „brązu”. Zachowując wszelkie proporcje – jest dla Rakowa kimś porównywalnym do sir Alexa Fergusona dla Manchesteru United. Tak jak Szkot zaprowadził swój zespół na szczyt, dał radość i powodował łzy szczęścia u wielu kibiców. I zapewne tak jak za Fergusonem, tak wielu zapłacze za Papszunem. Co gorsza, fani Rakowa, podobnie jak kibice „Czerwonych diabłów” za kilka tygodni obudzą się w nowej, niekoniecznie lepszej, rzeczywistości „postpapszunowskiej”. Na koniec dodam od siebie jedno – dziękuję trenerze za każdy „sportowy” moment, gdy mogłem poczuć się dumny, że jestem z Częstochowy.


Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus