Z drugiej strony. Nowomowa i „nicniemowa”

„Walka o swoje” w wykonaniu bramkarza – przecież mającego prawo mieć sportowe ambicje, znacznie przewyższające jedynie comiesięczne kasowanie pensji za rolę „partnera do treningów” – doskonale współgra z przekazem autorstwa trenera Marcina Brosza i jego współpracowników z trenerskiego sztabu. Cytowaliśmy szkoleniowca, mówiącego o budowie od podstaw już nie tylko nowej drużyny ligowej, ale i całego systemu szkolenia w klubie, albo (poszerzając jeszcze zakres tych kompleksowych działań) wręcz o rewolucji w samym sposobie funkcjonowania Górnika. Czyli o – przywołując słowa użyte przez Pawłowskiego – nowej filozofii klubu.

Ta rewolucja – jak każde zdarzenie tego typu – pociąga za sobą ofiary. Bezkrwawe, ale bolesne dla nich samych. Kiedy kilka miesięcy temu, na trybunach przy Roosevelta, rozmawiałem z Erikiem Grendelem – dziś piłkarzem mistrza Słowacji, walczącego z Legią w kwalifikacjach Champions League, był mocno rozgoryczony swoją pozycją w drużynie zabrzańskiej (tak jak obecnie „trzeci bramkarz” Górnika), choć przecież słyszał słowa trenerskiego uznania dla swej klasy sportowej i umiejętności; znał i argument o nowej strategii… Podobny scenariusz zdarzeń kreśli też Pawłowski w swym emocjonalnym – ale przecież profesjonalnie przygotowanym – wystąpieniu. „Trener poinformował mnie, że zmieniła się filozofia klubu” – pisze. Od owych miesięcy – i to jest wspomniana na wstępie słabość Górnika – zdecydowanie brak natomiast wzmocnienia trenerskiego przekazu jasnym i klarownym sygnałem płynącym od samego właściciela klubu. Dlatego owo dążenie do zbudowania nowego modelu klubu, żyjącego z wychowywania i sprzedaży piłkarzy, jawić się może niektórym rozgoryczonym zawodnikom jako „widzimisię” wyłącznie sztabu szkoleniowego…

Grendel, Pawłowski, w mniejszym stopniu Ledecky – ich losy w ostatnich miesiącach (ława lub wypożyczenie „w poszukiwaniu gry”) nijak się mają do ich sportowej wartości. A mogą tę wartość (niesłusznie) stawiać pod znakiem zapytania, zwłaszcza wobec wspomnianego braku jasnego („Robimy to tak i tak, każdy musi zaakceptować swe miejsce w szeregu”) przekazu właścicielskiego. Powtórzmy: dziś ambasadorem owych rewolucyjnych działań w Zabrzu jest głównie sztab trenerski. Bierze na swe barki nie tylko odpowiedzialność za wynik sportowy pierwszej drużyny, ale także – i za to niskie ukłony od środowiska medialnego – niemal każdy komunikat płynący z Roosevelta; również ten dotyczący strategii całego klubu. Jeżeli za komunikację biorą się działacze, powstaje z tego co najwyżej taka nowomowa i „nicniemowa”.

W sumie jednak – jako że Górnik ma właściciela publicznego, a nie prywatnego – nie powinno to chyba dziwić. Życie publiczne od lat pokazuje, że idealną (bo bezpieczną) sytuacją dla urzędnika jest kierowanie „z tylnego fotela”. Zapamiętane zostają przecież słowa i czyny tylko tych, co stoją w pierwszym szeregu. I to ich w razie niepowodzenia – a przecież ryzyko przy tak szeroko zakrojonej zmianie jest ogromne – się rozliczy….