Z drugiej strony. Ratujmy co się da!

Nie to, że jest go wszędzie pełno, ale jeśli już zabiera głos, to wzbudza dyskusje, bywa że gorące. Całkiem niedawno zdarzyło mi się nawiązać do jego słów, że w klubach ekstraklasy „przepalane” są bardzo duże pieniądze, już to na nietrafione transfery, ze szczególnym uwzględnieniem zagranicznych, już to poprzez windowanie płac piłkarzy na bardzo wysoki poziom. Mówił o tym zanim tak na dobre przyszło się nam wszystkim zmierzyć z epidemią koronawirusa, więc lokował swoje stwierdzenia w nurcie – by tak rzec – zdroworozsądkowym, a nie pod wpływem pandemicznych okoliczności. I jeszcze jako osoba wiarygodna również w tym sensie, że ładująca w klub swoje własne pieniądze.

Teraz o Michale Świerczewskim znów głośno, a to za sprawą jego pomysłu na dokończenie rozgrywek ligowych – o czym obok. Jedni powiedzą, że ten człowiek zwariował, by ciągnąć rywalizację w okolicznościach co najmniej uciążliwych ze względów logistycznych, a także psychologicznych; no bo tu rozgrywa się dramat z elementami tragedii, a zaraz obok kilkudziesięciu odizolowanych od reszty świata ludzi będzie biegać po boiskach, w imię – nazywając rzecz po imieniu – nieszczególnie wyszukanej rozrywki i wyciągnięcia kasy od nadawców telewizyjnych. Poza tym: kto ma się tym, oprócz samych piłkarzy (tudzież trenerów i działaczy klubowych) emocjonować, skoro życie dostarcza nam obecnie emocji niewspółmiernie większych, często-gęsto przesyconych bezsilnością i rozpaczą.

Czy Michał Świerczewski chce źle, zamierza coś zrobić komuś na przekór? Na pewno nie. Można zwyczajnie przyjąć, że wsłuchuje się w głosy środowiska piłkarskiego (choć niekoniecznie tylko jego) i dostrzega zagrożenia, jakie wiążą się z epidemią, a zwłaszcza z faktem, że nikt na tym świecie nie jest w stanie powiedzieć, jak długo ona potrwa i jak bardzo przez to zdemoluje egzystencję milionów ludzi, gospodarkę, a także sport; nie mówiąc o życiu w ogóle. Sport oczywiście też jest częścią gospodarki, bardzo ważną i coraz ważniejszą. Wystarczy sama konstatacja, że wielu ludzi dzięki niemu żyje i mowa nie tylko o sportowcach. Jeśli więc kluby sportowe zaczną padać, to jak w dominie – wiele innych biznesów też się posypie.

To oczywiście ekonomiczny elementarz. Nawiązał zresztą do niego niedawno prezes Legii, Dariusz Mioduski, stwierdzając, że jeśli nic się nie zmieni, to kluby – pozbawione jakiegokolwiek wsparcia – padną mniej więcej za miesiąc. Wyliczył jednocześnie, że w Legii zatrudnionych jest ok. 500 osób. Ilu z nich – w razie czego – da sobie radę, a ilu pójdzie na bruk z braku jakiejkolwiek zawodowej alternatywy? Braku tym dotkliwszego, że – jak wyliczono – wielce prawdopodobne jest, że w ciągu kilku-kilkunastu tygodni może pojawić się w Polsce milionowa fala bezrobocia…

Być może tego typu przemyślenia legły u źródeł pomysłów Michała Świerczewskiego. I bez wątpienia wypływają one również z jego doświadczeń biznesowych, a w tej akurat dziedzinie sprawdził się znakomicie. Nie dyskwalifikujmy ich więc z założenia, pogadajmy, podyskutujmy – dopóki jest o czym…

PS. W związku z wczorajszą decyzją rządu o niemal powszechnym zakazie przemieszczania się, zapewne wszelkie dywagacje o rozgrywkach ligowych – przynajmniej na razie – mogą się stać bezprzedmiotowe.