Z drugiej strony. Strach na peryferiach

W erze koronawirusa piszemy o problemach Fify, Uefy, o stratach wielkich klubów, wyliczamy, że naszym ekstraklasowiczom może przepaść łącznie nawet 150 milionów złotych. Zastanawiamy się, co będzie z tymi wszystkimi, którzy są teraz pozbawieni dochodów z dni meczowych, których zastrzyki z tytułu praw telewizyjnych stanęły pod znakiem zapytania, a których znaczną część budżetów pochłaniają wynagrodzenia piłkarzy. O tym, jak wiele zamieszania może z tego wyniknąć, pisze – co przytaczamy w czwartkowym Sporcie – radca prawny Bartłomiej Laburda, związany na co dzień z Górnikiem Zabrze.

W dobie koronawirusa – co zrozumiałe – zapominamy trochę o podstawie piramidy, czyli piłce półzawodowej, też jednak potrafiącej raz na czas być paliwem dla zamożniejszych, generującej perełki. Ktoś może powiedzieć, że te problemy jej tak bardzo nie dotyczą, skoro – no właśnie – znajduje się na peryferiach, do organizacji meczów częściej dokłada niż na niej zarabia, a drużynę seniorów opiera nie na kontraktach, a kartach amatora, jakichś umowach zlecenie, z których zapewne teraz będzie można się względnie suchą stopą wykręcić.

Zamieniłem niedawno kilka zdań z prezesem klubu czwartoligowego. Mówił wprost: uregulujemy jedną trzecią marca, no bo za co tu płacić? Za siedzenie w domu? W długi te wszystkie mniejsze kluby z powodu koronawirusa na pewno nie popadną. Pytanie, co czeka je jutro i czy coś dobrego. Ale zastanowić się warto, co tu jest dobre, a co złe. I czy ten rynek jakoś nie zdefiniuje się po nowemu. Nie wiem, czy na lepsze, ale może zdrowsze.

Jeśli tej zimy słyszałem, że zawodnik z jednego czwartoligowca przenosi się do drugiego, bo ten drugi chce się utrzymać i jest w stanie zaoferować wypłatę całkiem sporo powyżej średniej krajowej, to nasuwa się refleksja, czy myśmy wszyscy nie powariowali. Kilka tysięcy złotych za występy na piątym poziomie rozgrywkowym, przy garstce publiczności, w kraju, którego liga klasyfikowana jest w czwartej dziesiątce Europy…?

Chyba nie ma wątpliwości, że takie eldorado teraz się skończy. Za wzór dla wielu w piłce półzawodowej stawiany na Śląsku był Gwarek Tarnowskie Góry, opierający swą działalność na siatce ponad 100 sponsorów, mniejszych firm. Jest banałem stwierdzenie, że jeśli któraś z nich wkrótce poczuje na sobie kryzys gospodarczy wywołany koronawirusem, pierwsze, co zrobi, to zrezygnuje ze sponsoringu klubu sportowego. To samo dotyczy też wsparcia z sektora publicznego. Niejeden samorząd już w tym roku ciął dotacje na sport, ile wlezie, zmagając się z mniejszymi wpływami do budżetu na skutek szeregu decyzji państwa. A co będzie teraz… Jeśli cała piłka schodzi teraz na dalszy plan, to tym bardziej ta w wydaniu regionalnym.

Kamil Socha, trener trzecioligowego Piasta Żmigród, słusznie zwrócił uwagę, że w naszym makroregionie (śląsko-opolsko-dolnośląsko-lubuskim) zawodnicy na tym poziomie zazwyczaj łączą grę w piłkę z pracą. „Jeśli wrócimy do gry, by dokończyć sezon, trzeba będzie grać co 3 dni. Większość 3-ligowców pracuje. Po stratach, jakie poniesie większość firm, zawodnik przyjdzie do pracodawcy i zakomunikuje mu, że w środy to on nie może, bo ma mecz?” – zapytał na Twitterze.

Tego problemu może też nie być, bo może nie być dalszej części sezonu. A w nowym zabawa w futbol na poziomie trzecio- czy czwartoligowym może być już tylko zabawą, co najwyżej małym dodatkiem do pensji. A nie drugim etatem czy w skrajnych przypadkach nawet sposobem na życie.