Z lamusa. Ze snajperami na Madziarów

Niewielu polskim piłkarzom udało się w meczu z Węgrami trafić więcej niż raz do siatki rywala. Czy Robert Lewandowski pójdzie ich śladem?


Węgrzy, nasz pierwszy rywal w eliminacjach mistrzostw świata 2022, to jeden z tych przeciwników, z którymi biało-czerwoni mierzyli się w swojej historii najczęściej. Graliśmy z nimi aż 32 razy. To nie z kim innym, jak z węgierską narodową jedenastką rozegraliśmy pierwszy mecz. Za kilka miesięcy upłynie dokładnie sto lat od tego wydarzenia, a było to 18 grudnia 1921 r. w Budapeszcie.

Woleliśmy nie grać…

Przez lata Węgrzy lali nas jak chcieli. Szczególnie było tak po II wojnie, kiedy „złota jedenastka” prowadzona przez Gusztava Sebesa nie miała sobie równych na świecie, a niepokonana była przez cztery lata! W tym czasie wygrała z Anglikami na Wembley 6:3, a u siebie w rewanżu aż 7:1. Zdobyła olimpijskie złoto w Helsinkach w 1952 r., a w zespole grali zawodnicy światowego formatu, jak Ferenc Puskas, od nazwiska którego nosi obecnie nazwę budapesztański stadion, gdzie w czwartek przyjdzie zagrać biało-czerwonym, Sandor Kocsis, Nandor Hidekuti, Zoltan Czibor czy Gyula Grosics, który później bramkarskiego fachu w Górniku uczył Huberta Kostkę… Kiedy Polacy mieli grać z Madziarami w eliminacjach MŚ 1954, ówczesne władze zdecydowały, że… lepiej odstąpić od nierównych bojów! W tej sytuacji Węgrzy na mundial w Szwajcarii awansowali bez grania. To tam nastąpił kres tej wspaniałej „złotej jedenastki”, którą w meczu o złoto pokonali 3:2 Niemcy z Zachodu.

Polacy w tym pierwszym okresie najczęściej przegrywali z silnym rywalem, co nie znaczy, że w pojedynczych meczach nie potrafiliśmy im zajść za skórę. Działo się tak najczęściej wtedy, kiedy któryś z naszych piłkarzy wpisywał się więcej niż raz na listę strzelców.

Hat-trick Wilimowskiego

Tak było przykładowo na igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r., gdzie w pierwszej rundzie rozgrywek – na stadionie w Berlinie ,w dzielnicy Moabit – biało-czerwoni wygrali 3:0, a dwie bramki zdobył napastnik Śląska Świętochłowice Hubert Gad. Niejako w zastępstwie Ernesta Wilimowskiego, który na igrzyska nie pojechał w następstwie rozdmuchanej przez warszawski „Przegląd Sportowy” afery alkoholowej. Z tym zwycięstwem – czy raczej z tym meczem – jest problem o tyle, że Węgrzy nie zaliczają go do oficjalnego rejestru gier reprezentacji. Do Berlina na igrzyska pojechał bowiem zespół amatorski, a nie pierwsza reprezentacja. Co do Gada, bardzo utalentowanego napastnika, zmarł tragicznie przed swoimi 25. urodzinami. W lipcu 1939 r. utopił się w stawie na Skałce…

„Sport” po wygranym olimpijskim finale w 1972 roku.

Nie dane mu było doczekać już oficjalnego zwycięstwa nad Madziarami, wtedy wicemistrzami świata, co miało miejsce w niedzielę 27 sierpnia 1939 roku. Na Stadionie Wojska Polskie w Warszawie biało-czerwoni, kierowani przez kapitana związkowego (ówczesnego selekcjonera) Józefa Kałużę, po popisowym meczu wygrali 4:2. Klasą dla siebie był oczywiście niesamowity Wilimowski, który aż trzy razy wpisał się na listę strzelców, pokonując węgierskiego bramkarza Ferenca Sziklaia. Piłkarz z „Bożej łaski”, jak w sprawozdaniu pomeczowym pisało o nim czasopismo „Raz, Dwa, Trzy”, miał wtedy swój wielki dzień. „Zdobył trzy bramki w typowy dla siebie sposób, wygrywał liczne pojedynki, podawał dokładnie, pracował przez cały czas, będąc głównym motorem akcji napadu” – pisał ilustrowany i popularny sportowy tygodnik, który ukazał się z datą 3 września 1939 r., a więc kiedy trwała już wojna. „Raz, Dwa, Trzy” cytował jeszcze pułkownika Kazimierza Glabisza, ówczesnego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej.

– Węgrzy wykazali większą kulturę gry, ale nasi walczyli ofiarniej. Punktem przełomowym była pierwsza bramka Wilimowskiego. Od tej chwili Węgrzy się załamali. Najbardziej jestem zadowolony z Cyganka, Wilimowskiego, Dytki i Gemzy – mówił pułkownik Glabisz, później generał brygady, który po wojnie został w Londynie.

Dwa trafienia Deyny

Po latach 30. przyszło czekać długi czas na ponowne pokonanie Madziarów w bezpośredniej konfrontacji. Po złotym dla nich okresie lat 50., także i później liczyli się w futbolowym światku, a świadczą o tym złote medale olimpijskie na igrzyskach w Tokio w 1964 i w Meksyku w 1968 roku. Wyrosło nowe pokolenie świetnych zawodników, z najlepszym piłkarzem Europy 1967 r. Florianem Albertem na czele. W zdobyciu trzeciego olimpijskiego złota Madziarom przeszkodził nie kto inny, jak reprezentacja Polski kierowana przez Kazimierza Górskiego. Olimpijski finał na stadionie w Monachium nie zaczął się dla nas najlepiej, bo do przerwy to Węgrzy po trafieniu Beli Varadiego prowadzili. Potem sprawy w swoje ręce wziął jednak Kazimierz Deyna, który dwa razy wpisał się na listę strzelców. Polska wygrała 2:1, zdobywając złoto i zaczynając swój złoty okres w światowym futbolu.

Marx też potrafił

Trzy lata później bohaterem meczu z Węgrami był inny za śląskich napastników, Joachim Marx. Polacy w towarzyskiej grze na początku października 1975 r. mierzyli się w Łodzi na stadionie ŁKS z bratankami i to właśnie pan Joachim zdobył dwa gole.

– Czegoś takiego się nie zapomina – mówi „Sportowi” mieszkający od lat we Francji były świetny napastnik Ruchu Chorzów.

– Pamiętam ,jak te bramki zdobywałem, a było to po jednej na połowę. Pierwsza – Bronek Bula zagrał mi z kornera. Otrzymałem piłkę gdzieś na 20. metrze, nikt mnie nie krył. Wszyscy oczekiwali, że będę wrzucał, a ja strzeliłem. Piłka przeleciała wszystkim między nogami i wpadła do siatki. Druga bramka – był wolny z 18-19 metrów. Bronek Bula – tak robiliśmy też w klubie – zagrał mi trochę tę piłkę, żeby ominąć mur, a ja trafiłem w krótki róg – opowiada dzisiaj Joachim Marx.

Tamten towarzyski mecz z Węgrami rozgrywano akurat po fantastycznym spotkaniu z Holandią na Stadionie Śląskiem, gdzie biało-czerwoni po porywającej grze wygrali 4:1. Odbył się na tydzień przed rewanżem w Amsterdamie – były to eliminacje mistrzostw Europy – gdzie ówcześni wicemistrzowie świata wzięli srogi rewanż, wygrywając 3:0. Marx nie grał w tym meczu.

– Z Węgrami nie grał Robert Gadocha, więc to ja go zastępowałem. Występował już wtedy we Francji i miał lekką kontuzję. W tej grze kontrolnej postawiono więc na mnie. W Holandii jednak zagrał Gadocha. Nic wielkiego nie zrobił, bo miał problemy z kostką i było to widać. Gdyby był zdrowy, to być może i z Węgrami bym nie zagrał. W każdym razie z Holendrami nie zagrałem, a Bronek Bula wszedł tam w końcówce. No niestety, takie to są te piłkarskie losy. Co do Węgrów, to był to okres, że dobrze sobie z nim wtedy radziliśmy – mówi pan Joachim.

Zapomnieli, jak się gra…

We współczesnych czasach też mieliśmy zawodnika, który dwa razy zaskoczył Węgrów i to na ich terenie. W przegranych eliminacjach ME 2004 wygraliśmy w Budapeszcie 2:1, a bohaterem meczu był Andrzej Niedzielan, który dwa razy zaskoczył świetnego bramkarza Gabora Kiraly’ego. „Niedzielan tak, Szwedzi nie” – pisał „Sport” po tej wygranej w Budapeszcie, jedynej naszej wyjazdowej wiktorii z Węgrami na ich terenie. Nie pomogli nam wtedy Szwedzi, którzy pewni już awansu na Euro odpuścili sobie mecz z Łotwą u siebie, przegrywając 0:1. Bałtowie zwycięsko przeszli wtedy baraże i zagrali na Euro. Nam na awans przyszło czekać jeszcze cztery lata.
Nim Niedzielan zdobył dwie bramki w Budapeszcie, zagraliśmy w tamtych eliminacjach z Węgrami na Stadionie Śląskim. Skończyło się na kilku zmarnowanych okazjach Emmanuela Olisadebe i rozczarowującym bezbramkowym remisie. Przed tamtym meczem rozmawiałem z dr Istvanem Kovacsem, konsulem generalnym Republiki Węgierskiej w Polsce. Pytany o kryzys futbolu w jego kraju, odpowiedział:

– Nauczyliśmy grać cały świat, a potem sami zapomnieliśmy, jak to się robi…

Dwa trafienia Andrzeja Niedzielana w Budapeszcie nie pomogły w awansie na Euro 2004.
STRZELALI DWA GOLE WĘGROM

Andrzej Niedzielan

11.10.2003 r., Budapeszt, eliminacje ME, Węgry – Polska 1:2 (0:1)

0:1 – Niedzielan, 11 min, 1:1 – Szabics, 48 min, 1:2 – Niedzielan, 62 min


Joachim Marx

8.10.1975 r., Łódź, towarzyski, Polska – Węgry 4:2 (3:1)

0:1– Nagy, 10 min, 1:1 – Kmiecik, 12 min, 2:1 – Kasperczak, 17 min, 3:1 – Marx, 31 min, 4:1 – Marx, 77 min, 4:2 – Pusztai, 89 min


Kazimierz Deyna

10.09.1972 r., Monachium, finał olimpijski, Węgry – Polska 1:2 (1:0)

1:0 – Bela, 42 min, 1:1 – Deyna, 47 min, 1:2 – Deyna, 66 min


Ernest Wilimowski

27.08.1939 r., Warszawa, towarzyski, Polska – Węgry 4:2 (1:2)

0:1 – Gyula, 14 min, 0:2 – Adam, 28 min, 1:2 – Wilimowski, 33 min, 2:2 – Wilimowski, 62 min, 3:2 – Piątek, 73 min ( karnego), 4:2 – Wilimowski, 75 min


Hubert Gad

5.08.1936 r., Berlin, 1/8 rozgrywek olimpijskich, Węgry (amatorzy) – Polska 0:3 (0:2)

0:1 – Gad, 12 min, 0:2 – Gad, 27 min, 0:3 – Wodarz, 88 min


LICZBA

8

BRAMEK w konfrontacjach z Polską zdobył Ferenc Puskas. O dwa gole mniej strzelił nam inny doskonały zawodnik wspaniałej węgierskiej „złotej jedenastki” Sandor Kocsis.


Na zdjęciu: Reprezentacja Polski przed meczem z Węgrami w sierpniu 1939 r. Od lewej: Władysław Szczepaniak, Adolf Krzyk, Wilhelm Góra, Ernest Wilimowski, Edward Jabłoński, Leonard Piątek, Henryk Jaźnicki, Edward Dydko, Paweł Cyganek, Edmund Giemsa, Edward Cebula.
Fot. Album „Biało-Czerwoni 1921-2018”. Wyd. GiA