Zagłębie Sosnowiec. Założenia były inne

Uzasadniona złość trenera Zagłębia Sosnowiec, Kazimierza Moskala.


W niedzielnym meczu przeciwko GKS-owi Tychy ekipa z Sosnowca ponownie jako pierwsza wyszła na prowadzenie, ale podobnie jak w starciu z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza nie utrzymała przewagi. O ile w starciu z liderem sięgnęła ostatecznie po punkt, tak z Tychów wróciła na tarczy.

Spotkanie zaczęło się dla gości znakomicie, bo już po 10 minutach i trafieniu Szymona Pawłowskiego Zagłębie prowadziło.

– Mecz zaczął się dla nas bardzo dobrze, bo szybko wyszliśmy na prowadzenie i tak naprawdę to by było na tyle. Po tej bramce przestaliśmy grać – nie kryje irytacji trener sosnowiczan, Kazimierz Moskal.

– Nie wiem, dlaczego uznaliśmy, że chcemy przez osiemdziesiąt minut bronić tego wyniku. Nie potrafię tego zrozumieć. Nie takie były założenia – wyjaśnia szkoleniowiec Zagłębia.

Sosnowiczanie wrócili do gry po stracie wyrównującej bramki, ale nie znaleźli już ponownie sposobu na pokonanie bramkarza gospodarzy, Konrada Jałochy.

– Kolejny raz zaczęliśmy grać po stracie bramki, natomiast kluczowa dla losów meczu była druga stracona bramka. Dla mnie to jest sytuacja nie do przyjęcia na tym poziomie. Trzecia bramka była konsekwencją kontrataku. Tychy cofnęły się na własną połowę, my staraliśmy się doprowadzić do wyrównania, ale ta kontra zabiła ten mecz. To już jest historia. Największe pretensje mam o to, że po strzelonej bramce przestaliśmy grać – podkreśla trener sosnowiczan.

Po niezłej grze formacji defensywnej w meczach sparingowych wydawało się, że o postawę obrońców trener Zagłębia nie powinien się wiosną martwić, tymczasem dwa z trzech straconych w Tychach goli na tym poziomie rozgrywek nie powinny mieć miejsca. Przy pierwszej sosnowiczanom zabrakło najpierw zdecydowania przy zablokowaniu dogrania w pole karne, a następnie komunikacji i rywale z łatwością pokonali Krystiana Stępniowskiego. Golkiper sosnowiczan w kilku sytuacjach ratował Zagłębie, ale przy bramce na 2:1 dla tyszan mógł chyba zachować się nieco lepiej. Bramkarz gości był zapewne przekonany, że Bartosz Szeliga będzie dogrywał do któregoś z partnerów, a że obrońcy nie przecięli tego ni to dośrodkowania, ni to strzału, to nieszczęście gotowe.

– Nie tak to miało wyglądać. Mecz z Termaliką pokazał, że mamy potencjał. Wychodzimy na Tychy, strzelamy bramkę i potem nie wiedzieć czemu czekamy na to, co się wydarzy. Trochę prosiliśmy się o tę bramkę i w końcu wpadła. To był taki gol do szatni, choć jeszcze przed zejściem do szatni szansę miał Patrik Miszak. Najgorsze, że te dwie bramki, na 1:1 i 2:1 dla rywali, nie miały prawa wpaść. Takie błędy nie mogą się nam przytrafiać. Jesteśmy źli, bo sami sobie narobiliśmy problemów. Dawno nie zdarzyło nam tak szybko objąć prowadzenia, a gdy już tak się dzieje , to nie potrafimy tego utrzymać i tracimy kontrolę nad tym, co się dzieje na boisku. Teraz najważniejsze to patrzeć przed siebie, a nie rozmyślać co było. Za kilka dni kolejny mecz i musimy myśleć tylko o tym, aby go wygrać – przekonuje Lukasz Duriszka, kapitan Zagłębia.


Czytaj jeszcze: GKS Tychy z piątą wygraną z rzędu

Jednym z priorytetów zimowego okienka transferowego miało być pozyskanie środkowego obrońcy. Niestety, mimo kilku prób i pomysłów, ostatecznie nikt z defensorów na Ludowy nie trafił. Trener Moskal obok Duriszki na środku obrony wystawia na razie Kacpra Radkowskiego, ale utalentowany zawodnik zgubił formę z poprzedniego sezonu, zwłaszcza z jej pierwszej części. W odwodzie jest jeszcze Piotr Polczak, który na razie czeka na swoją szansę u trenera Moskala…

A może w Tychach był to tylko wypadek przy pracy i limit głupich błędów został wyczerpany? Zobaczymy, co przyniesie kolejny mecz z Odrą Opole.


Fot. Tomasz Kudala / PressFocus