Zapraszamy na stadiony. Niechciane dziecko

Nie będę ściemniał i powiem (napiszę) wprost, że najchętniej zaprosiłbym na mecz Skry Częstochowa na jej „domowym” boisku przy ulicy Loretańskiej.


Niestety, na razie jest to zadanie niewykonalne i obawiam się, że do przejścia na emeryturę nie zdążę tego zrobić.

Drużyna trenera Jakuba Dziółki rozgrywa wszystkie mecze na wyjazdach (w Gdyni pełniła honory… gospodarza) i wstydu swojemu miastu nie przynosi. Przeciwnie, godnie je reprezentuje, o czym świadczy dorobek punktowy. Co za to klub dostaje w zamian od włodarzy miasta i jak jest przez nich traktowany? Relacje między Skrą i miastem Częstochowa ujmę tak: „Oferuję Ci kosz oliwek, a ty plujesz mi nimi w twarz”.

To zrozumiałe, że w tej chwili wizytówką Częstochowy są piłkarze Rakowa i nie mam nic przeciwko temu, by mieli „fory” we władzach miasta. Ale urzędnicy i radni (a może bezradni?) nie mają prawa traktować Skry jak trędowatego. To w końcu klub, którego siedziba jest na terenie miasta. To tam trenują dzieci z Częstochowy, których rodzice płacą podatki w tutejszym urzędzie skarbowym. W zamian zasługują tylko na kopa w tyłek?

Nawet niechciane dziecko rodzice mają obowiązek wspierać i wychowywać. Jak widać, w Częstochowie te standardy (sprawiedliwość i zwykła, ludzka uczciwość) nic obowiązują. Jeżeli kogoś razi nazwa „Skra”, to niech założy opaskę na oczy i zatka sobie uszy.


Fot. ks-skra.pl/Natanael Brewczyński