Żegnaj, Kolorowy Ptaku

Okropny to banał, ale taka śmierć naprawdę boli podwójnie. Boli, bo wiesz, że tacy ludzie dziś już się nie rodzą. Że tacy piłkarze po boiskach nie biegają. Że następców Piotra Rockiego już nie będzie.

Nie w tych czasach, plastikowego świata, gdy przesiadywanie na ławce pod blokiem zastępują posiłki dietetyczne dostarczane pod drzwi, odbierane w rurkach i pochłaniane potem w towarzystwie kciuka bezmyślnie przewijającego ekran po miałkich treściach i zdjęciach kolejnych ludzi, bliźniaczo do siebie podobnych w swej poprawności.

**
„Rocky” mówił, że za jego ekstraklasowych czasów w szatni było wszystko, tylko nie smartfony i media społecznościowe. Gdyby do świata piłki wkraczał dziś, z dużą dozą prawdopodobieństwa zostałby przezeń wypluty, zanim jeszcze jako kolorowy ptak rozpostarłby skrzydła. Bo papierosy. Bo walenie prawdy między oczy. Bo obnoszenie się z Legią. Jego piłkarskie życie to zarazem świadectwo autentyczności, a nie robienia czegoś na pokaz, by tylko przypodobać się czy nie podpaść żądnemu krwi internetowemu społeczeństwu, wydającemu osądy błyskawicznie, już, bezrefleksyjnie, tu i teraz.

**
Jego piłkarskie życie – to pierwsza miłość, czyli Bródno i Legia. To druga miłość – Górny Śląsk, pisany barwami zabrzańsko-radzionkowskimi.
Jego piłkarskie życie to lekcja szczerości, jak w tej słynnej anegdocie z Franciszkiem Smudą pytającym na pierwszym spotkaniu piłkarzy Odry, kto lubi sobie puścić dymka. „Rocky’ego” szanowano, bo choć wszyscy wiedzieli, że jest za Legią, to obnosi się z tym w stopniu wprost proporcjonalnym do serca wkładanego w życie klubu, w którym akurat przychodzi mu występować.
Jego piłkarskie życie to umiejętność cieszenia się tym, co robisz i łączenia pełnego zaangażowania z czerpaniem radości z przebywania w szatni, na boisku, ze strzelania goli i słynnych cieszynek. Dla publiczności, ale też samego siebie, nie na pokaz, dla kilku „lajków” na tym czy innym portalu.
To wreszcie lekcja wytrwałości, sztuka spełniania marzeń, bo przecież na lata zdecydowanie bardziej stare niż młode dane mu było rozegrać ten jeden sezon na ukochanej Łazienkowskiej. Taką postawą zapracował na miano jednego z symboli polskiej piłki ligowej przełomu wieków. Może nie było wtedy wybitnie, bywało wręcz szaro, ale przynajmniej nie plastikowo i sztucznie, jak to bywa dziś.

**
Piłkarskie CV Rockiego to też upadki. Kiedy po latach przyjechał z „Cidrami” na GKS Katowice, lżono go przez 90 minut. Nigdy wcześniej ani później nie byłem na meczu, w którym trybuny pałałyby taką nienawiścią do jednego piłkarza. Nie wnikając już w powody, to też w jakiś sposób świadczy o skali wielkości. Nie każdemu jest dane zostać tym „łysym ch…”, kojarzonym wszędzie, jak piłkarska Polska długa i szeroka.


Czytaj jeszcze: Z czego go zapamiętamy



Przed ponad sześcioma laty powrót z przegranego meczu w Wejherowie spowodował, że starszyzna Polonii Bytom nie widziała już dla Rockiego miejsca w szatni. Do końca sezonu nie zagrał ani minuty. I co zrobił? W wieku 40 lat wrócił do Radzionkowa, haratał tam jeszcze przez cztery lata, został jedną z klubowych legend.

**
No i ten wstrząsający finał, który zszokował świat polskiej piłki. Owszem, Rocky miał odwiedzić szpital, ale po to, by zreperować biodro, a nie z powodu wyroku, jaki nagle wydał na niego tętniak. Brutalne przypomnienie, jak ulotne i kruche to wszystko.
**
Ledwie co, w kwietniu, portal SportSlaski.pl publikował wywiad z Rocky’m.
„Jeśli coś kochasz, rób to na maksa. Życie piłkarza to jest chwila. Janusz Gałuszka w szatni Polonii Warszawa mówił mi: – Pamiętaj, w piłce wszystko mija w okamgnieniu. Ani się obejrzysz i sam to poczujesz”. Słowa niezwykłe w swej prostocie. Wyciągnijmy z nich coś mądrego.

Fot. Rafał Jacniak/PressFocus