„Złoty orzeł” dla „Mustafa”

Kończący się rok był udany dla polskich skoczków. Był piękny triumf w Turnieju Czterech Skoczni, a także medal MŚ w lotach.


Sezonu 2019/20 Pucharu Świata dokończyć się nie udało. Ale nowy ruszył, co wszystkich kibiców ogromnie cieszy, bez większych przeszkód. Dla sympatyków tej dyscypliny sportu kończący się rok, z całą pewnością, kojarzyć się będzie z tym, co wydarzyło się… na jego początku. Do historii nie tylko polski, ale światowych skoków przeszedł bowiem Dawid Kubacki.

Początek nowego sezonu, to – z – kolei – czas innych zawodników, choć przecież skoczek z Szaflar prezentuje się bardzo dobrze. Ale, na razie, na skoczniach rządzi Halvor Egner Granerud. A, jeżeli chodzi o Polaków, furorę robi… Andrzej Stękała.

Był jak natchniony

Po pierwszym konkursie 68. Turnieju Czterech Skoczni, rozegranym pod koniec 2019 roku, Dawid Kubacki zajmował trzecie miejsce. Taką samą pozycję zajął w Nowy Rok, w Garmisch-Partenkirchen i nadal, w klasyfikacji generalnej Turnieju, był trzeci. Wtedy tylko po cichu mogliśmy liczyć, że „Mustaf” może wygrać całe zmagania. Mocni były Ryoyu Kobayashi, Karl Geiger i Marius Lindvik, który w Ga-Pa wygrał i ustanowił rekord skoczni. W Innsbrucku skoczek z Norwegii znów okazał się najlepszy.

Ale drugi w konkursie Kubacki objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej turnieju. O wszystkim miały zadecydować zmagania w Bischofshofen. Prognozy były niezłe, bo Kubacki, rok wcześniej, ustanowił przecież rekord tego obiektu. Polak miał 9,1 punktu przewagi nad Norwegiem i w pierwszej serii… odebrał rywalom ochotę do walki. Skakał na Paul-Ausserleitner-Schanze, jak natchniony. 143 i 140,5 metra starczyło nie tylko do zwycięstwa w Turnieju, ale także do triumfu w konkursie.

Polak zdecydowanie pokonał rywali i odebrał następnie „Złotego orła”. To charakterystyczne trofeum dla triumfatora T4S. Został, tym samym, trzecim – po Adamie Małyszu i Kamilu Stochu – Polakiem, który triumfował w tych niezwykle prestiżowych niemiecki-austriackich zmaganiach.

Dziesięć razy na podium

Kubacki był, bez kwestii, pierwszoplanową postacią polskiej reprezentacji w ubiegłym sezonie, choć przecież Polacy generalnie prezentowali się bardzo dobrze. „Biało-czerwoni” wygrali drużynowo w Klingenthal. Kamil Stoch odniósł trzy indywidualne zwycięstwa, a Piotr Żyła wygrał loty na Kulm.

Tymczasem skoczek rodem z Szaflar popisał się fenomenalną serią miejsc na podium. Zaczęło się od T4S, wszystkie konkursy Polak skończył na „pudle”. Później był dwa razy trzeci w Predazzo, a następnie wygrał dwa konkursy z rzędu w Titisee-Neustadt. Trzeci był w Zakopanem i taką samą lokatę zajął w Sapporo. To był właśnie ten dziesiąty konkurs z rzędu, który zakończył w pierwszej trójce.

Wszystko skończyło się dzień później, ale Kubacki i tak przeszedł do historii, bo ani Adamowi Małyszowi, ani Kamilowi Stochowi coś podobnego się nie udało. Kubacki wskoczył na podium w takiej klasyfikacji wszech czasów. Za Janne Ahonena (13 miejsc na podium z rzędu) i Petera Prevca (12).

Mały Japończyk z rekordem pod Tatrami

We wspomnianym konkursie w Zakopanem, gdzie trzecie miejsce, mógł Dawid Kubacki wygrać, bo prowadził po pierwszej serii. Ale i tak nie mogliśmy narzekać, bo w momencie, kiedy szykował się do finałowej próby, wiedzieliśmy, że na Wielkiej Krokwi wygra Polak. Kamil Stoch prowadził i to on został ostatecznie zwycięzcą tego konkursu. Cieszyliśmy się, bo dzień wcześniej – w zmaganiach drużynowych – nasi zawiedli. Zajęli dopiero piąte miejsce.

Rewanż w wykonaniu „biało-czerwonych” był jednak imponujący. Dla nas, bez wątpienia, było to wydarzenie numer jeden weekendu PŚ pod Tatrami. Ale sporo emocji przyniósł również filigranowy Japończyk, Yukiya Sato. W konkursie drużynowym reprezentant „Kraju kwitnącej wiśni” pobił należący do… Kubackiego rekord Wielkiej Krokwi.

Pofrunął na 147 metr i poprawił osiągnięcie Polaka aż o 3,5 metra. Sato został tym samym 50 oficjalnym zimowym rekordzistą Wielkiej Krokwi. Japończykom było w tamtym sezonie mało długich lotów. Najdłuższy skok w Pucharze Świata, 242,5 metra oddał, podczas lotów w Kulm, Ryoyu Kobayashi.

Pani premier zamknęła sezon

Ostatnim konkursem sezonu 2019/20 Pucharu Świata były zawody w Lillehammer. Wygrał Kamil Stoch, a dzień później, 11 marca, rozegrano – w ramach Raw Air – prolog, czyli kwalifikacje do konkursu w Trondheim. Zaplanowane na następny dzień zawody na skoczni w Granasen nie doszły jednak do skutku.

Premier Norwegii, Erna Solberg, z powodu pandemii koronawirusa, zakazała organizacji zawodów sportowych w całym kraju. Szef Pucharu Świata w skokach, Walter Hofer, nie miał wyjścia. Nie tylko zawody w Skandynawii zostały odwołane, ale Austriak poinformował o zakończeniu rywalizacji o Kryształową Kulę, choć do rozegrania pozostały tylko dwa konkursy indywidualne i jeden drużynowy.

Jednocześnie stało się jasne, że do skutku nie dojdą mistrzostwa świata w lotach narciarskich, które miały odbyć się w Planicy.

Ostatni decyzja Dyrektora

Decyzja, którą wspomniany Hofer podjął 12 marca, była jego ostatnią na stanowisku dyrektora Pucharu Świata w skokach narciarskich. Co ciekawe takiej roli… nikt przed nim nie pełnił. Torbjoern Yggeseth, pomysłodawca PŚ w skokach, nigdy funkcji dyrektora bowiem nie piastował.

Hofer objął ją z 1992 roku i zrewolucjonizował te zawody. Wprowadził szereg niezwykle istotnych zmian, które zdecydowanie uatrakcyjniły rywalizację. Przez 28 lat zawody PŚ w skokach przeszły istną rewolucję. To Hofer był pomysłodawcą m.in. rywalizacji KO podczas Turnieju Czterech Skoczni. A także lobbował w sprawie stworzenia systemu przeliczania punktów związanych z wiatrem i belką startową.

To nie tylko usprawniło rozgrywanie zawodów, ale też stały się one bardziej sprawiedliwe. Hofer już w 2018 roku zapowiedział, że sezon 19/20 będzie jego ostatnim na stanowisku. I jak obiecał, tak zrobił. Bywał czasami kontrowersyjny, posądzano go o stronniczość na rzecz skoczków niemieckojęzycznych. Ale pewne jest, że bez niego skoki nie wyglądałyby dziś tak, jak wyglądają.

Drugi raz dla Krafta

Niedokończoną rywalizację o Puchar Świata sezonu 2019/20 wygrał Stefan Kraft. Był to drugi triumf Austriaka w karierze, w rywalizacji o Kryształową Kulę. Walka była zacięta, bo skoczkowi z Schwarzach im Pongau po piętach deptał Karl Geiger, który przegrał o 140 punktów. Ostatecznie jednak Kraft aż 15 razy, na 27 rozegranych konkursów, stawał na podium zawodów.

Niemcowi taka sztuka udała się 11-krotnie. Kraft miał w zeszłym sezonie wyjątkowy „talent” do zajmowała drugich miejsc, bo aż osiem konkursów skończył na tym stopniu podium. Wymienionej dwójce zdecydowanie ustąpił Ryoyu Kobayashi. Japończyk, z kolei, minimalnie, bo zaledwie o dziewięć punktów, pokonał Dawida Kubackiego.

Był to ten moment pucharowej rywalizacji w poprzednim sezonie, którego żałowaliśmy zdecydowanie najbardziej. Okazało się, że wszystko rozstrzygnęło się w… ostatnim konkursie w Lillehammer, choć nie wiedzieliśmy wówczas, że zawody te będą ostatnimi. Japończyk zajął czwarte miejsce, a Kubacki był tego dnia ósmy.

Zdecydowało 40… centymetrów

Przełożone z marca mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Planicy przeszły do historii, jako jeden z piękniejszych zawodów tej rangi w historii, choć przecież odbyły się bez udziału publiczności. Na Letalnicy, w dwudniowej rywalizacji, pasjonującą walkę o zwycięstwo stoczyli Karl Geiger i Halvor Egner Granerud. Obaj w powietrzu pokonali niemal 950 metrów, a o wszystkim zadecydowało… 40 centymetrów!

Niemiec pokonał Norwega o pół punktu. Dodajmy, że na trzecim stopniu podium stanął Markus Eisenbichler. Granerud srogi rewanż wziął w konkursie drużynowym. Jego drużyna przegrywała przed finałową kolejką z Niemcami, ale 24-latek z Oslo tym razem wyraźnie pokonał Geigera i Norwegia zdobyła złoty medal. Brąz dla Polski, m.in. dzięki świetnej postawie Andrzeja Stękały.


Czytaj jeszcze: Krótka świąteczna pauza

Kilka tygodni wcześniej o istnieniu w świecie skoków… kelnera z jednej z zakopiańskich karczm mało kto pamiętał. A wracając do Graneruda, to jego forma na początku tego sezonu, jest wyśmienita. Norweg ma obecnie na swoim koncie pięć pucharowych zwycięstw z rzędu.




Na zdjęciu: W Zakopanem, na początku kończącego się roku, Kamil Stoch (z lewej) pokonał Dawida Kubackiego. Ale to „Mustaf”, nieco wcześniej, wygrał Turniej Czterech Skoczni.

Fot. Rafał Oleksiewicz/Pressfocus