Żuchowicz: Nie eksperymentuję na piłkarzach

Wojciech Żuchowicz to cichy bohater Wisły Kraków w tym sezonie. To między innymi dzięki pracy trenera przygotowania fizycznego zespół Białej Gwiazdy ma siłę, by zabiegać praktycznie każdego rywala. Hart ducha to jedno. Nie każdy zespół byłby w stanie podnieść się na z wyniku 0:2 na stadionach Lecha i Legii. Inna sprawa to naładowane akumulatory. Trzeba mieć spory zapas energii, by na dwa gole Lecha odpowiedzieć pięcioma, a na dwa trafienia Legii – trzema.

Wisła w tym sezonie sześć razy jako pierwsza traciła gola, a przegrała tylko połowę tych spotkań.

Mateusz MIGA: Skąd wziął się pan w Wiśle w 2014 roku?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Przez wspólnego znajomego spotkałem się z Maciejem Musiałem, który był wtedy trenerem drużyny rezerw. Uznaliśmy, że warto sprawdzić, czy nadajemy na tych samych falach. Podczas rozmowy pojawiło się kilka kwestii spornych, ale odmienne podejście do niektórych spraw chyba spodobało się trenerowi i tak rozpocząłem pracę w drużynie rezerw.

Wisła znalazła pana czy pan Wisłę?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Przed Wisłą pracowałem z młodymi narciarzami, ale rozglądałem się za nowym wyzwaniem. W młodych latach kopałem w Wiśle w piłkę, więc ta dyscyplina sportu jest najbliższa mojej naturze sportowej, aczkolwiek rozwijałem się również w innych dyscyplinach.

Na którym etapie ugrzęzła pańska przygoda z piłką?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – W pewnym momencie stwierdziłem, że moje możliwości piłkarskie są ograniczone i dałem sobie spokój. Gdy poszedłem na studia, zakończyłem grę w drugiej drużynie Wisły. Wcześniej w juniorach byłem w zespole prowadzonym przez Wojciecha Stawowego, który miał duży wpływ na moje zaangażowanie w grę i postrzeganie futbolu. Grałem jako lewy obrońca lub lewoskrzydłowy. Szukając dalszej drogi postawiłem na Akademię Wychowania Fizycznego, bo to było mi najbliższe memu sercu. Moi rodzice byli trenerami, tata przede wszystkim również pracownikiem naukowym na AWF, więc chciałem kontynuować ich pracę.

Ktoś panu powiedział, że to koniec kariery czy nie potrzebował pan takich sugestii?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Sam poukładałem to sobie w głowie, choć rodzice powtarzali, że zabrakło mi cierpliwości. Ja uważam, że lepsze papiery na grę miał mój młodszy brat, Maciek. W szkółce Wisły rozpoczynał treningi pod okiem Stanisława Chemicza, potem grał w drugiej drużynie, gdzie był wiodącą postacią u trenera Kazimierza Moskala. Nie pamiętam już, co sprawiło, że nie poszedł dalej. Zamienił na jakiś czas boisko na halę, grał w niższych ligach, a później postawił na squasha i wskoczył nawet do pierwszej 300 zawodników w Polsce – i cały czas się rozwija w tym sporcie. Mocno trzymam za niego kciuki.

Idąc na AWF planował pan zostać nauczycielem WF?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Wybrałem tę uczelnię, bo wydawało mi się, że będzie to dla mnie najłatwiejsze i najbardziej naturalne. Potem okazało się, że jeśli człowiek chce coś z tego wyciągnąć, musi dać z siebie jeszcze więcej i trzeba było przysiąść do książek. Byłem napiętnowany obecnością taty na uczelni, który pracował w zakładzie fizjologii i prowadził zajęcia. Nie na moim kierunku, bo on wykładał na fizjoterapii, a ja studiowałem wychowanie fizyczne, ale nie mogłem pozwolić, by ktoś mówił, że się ślizgam na nazwisku. Egzamin z fizjologii – u innego profesora – zdałem na 5.0, więc plamy nie dałem.

Na jaki temat napisał pan pracę magisterską?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – To było o fizjologii młodych piłkarzy, zmianie ich parametrów, badaniach wydolnościowych, opisywaniu tych badań itd. Proste rzeczy. Ojciec wykonywał te badania notorycznie – badał organizmy najprzeróżniejszych sportowców. Od skoczków z Adamem Małyszem na czele, przez dżudoków, tenisistów stołowych, kolarzy, narciarzy, snowboardzistów itd. Regularnie badał też piłkarzy Wisły, Cracovii i czasem też chyba też Hutnika.

Trudno pracuje się w szkole?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Coraz trudniej. Mówiąc brzydko, szkoła to moloch biurokratyczny, który z założenia nie daje nauczycielom zbyt dużego pola manewru. Bardziej zaangażowani nauczyciele są w stanie zrobić coś spoza programu, co rozwija młodzież, ale nie wszystkim się to udaje i nie wszyscy tego chcą. Czy to praca trudna? Trzeba to czuć. Ja pracowałem tylko z młodzieżą ponadgimnazjalną, w Ósmym Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie, moim zdaniem najlepszym w mieście.

Młodzież tam to nie są głupi ludzie i szybko zauważą, gdy ktoś wykonuje swój zawód na pokaz albo byle jak. Złapią taką osobę i będą zaangażowani tylko połowicznie. To już nie będzie to. Dla mnie ta praca nie była trudna, ale była wyzwaniem. Czymś, co robiłem z pełnym zaangażowaniem. Dawałem z siebie dużo, ale tego samego – w miarę możliwości – oczekiwałem od uczniów.

Panuje opinia, że WF w szkołach stoi na niskim poziomie i jesteśmy społeczeństwem niedołężnym.

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Myślę, że problem zaczyna się już na poziomie szkoły podstawowej. Niedawno przy okazji jednej z konferencji rozmawialiśmy w kuluarach i doszliśmy do wniosku, że najlepsi nauczyciele WF powinni pracować właśnie tam.

Problem polega na tym, że nie każdy ma w sobie ten entuzjazm do pracy z najmłodszymi. Ja bałbym się tego, choć bardzo lubię dzieci, pracę z nimi i mam teraz córkę w wieku przedszkolnym. Widzę, ile ma w sobie zaangażowania, entuzjazmu i chęci do zabawy.

Trzeba to dobrze planować. Duża część mniej sprawnych dorosłych nie urodziła się taka. Problem powstał na etapie dorastania. Nie nabyli wówczas umiejętności, które w dorosłym wieku sprawiłyby, że byliby w stanie dbać o szeroko pojętą kulturę fizyczną.

Na tym etapie nie da się już nadgonić tych braków?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Jestem zwolennikiem zasady, że nigdy nie jest za późno na nic. W każdym wieku można rozpocząć przygodę z jakimkolwiek sportem czy aktywnością ruchową, pytanie jaki jest cel i zasadność.

Uczniowie często przynosili zwolnienie z WF?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – U nas w szkole był trend odwrotny. Mieliśmy dużo uzdolnionej młodzieży, która rozwijała się sportowo poza szkołą – zdobywali w ten sposób mistrzostwa Polski, Europy, a nawet świata. Oni mieli zwolnienie z WF z powodów sportowych, ale mimo że w klubach uprawiali sport na najwyższy poziomie, przychodzili na nasze lekcje. Mieli tu możliwość kontaktu z zupełnie innymi dyscyplinami. Zagrać z kolegami w piłkę ręczną, spróbować sił w dżudo czy gimnastyce.

Praca trenerów przygotowania fizycznego często pozostaje w cieniu. Fot. Piotr Kucza/400mm

Zdarzały się też osoby, które przynosiły zwolnienie. Zwykle były to osoby, które faktycznie miały pewne dysfunkcje albo zdrowotne przeciwskazania do uprawiania jakiegokolwiek sportu, bo mogłoby to pogorszyć ich stan zdrowia. Ale byli też i tacy, którzy wracali na zajęcia po poważnych kontuzjach, a nawet po udarze mózgowym. „Muszę się ruszać, bo w innym wypadku to będzie koniec i będę już na zawsze przywiązany do wózka” – słyszałem. To byli prawdziwi twardziele dający innym uczniom świetne świadectwo.

W 2016 roku Dariusz Wdowczyk włącza pana do sztabu pierwszej drużyny Wisły i w Polskę idzie jasny przekaz – Wisłę bierze wuefista.

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Tak. Znam się z kilkoma nauczycielami, którzy podjęli się pracy trenerskiej, choćby z Andrzejem Bahrem, który też w przeszłości pracował z zespołem Wisły. Wszyscy słyszymy to samo. Zbywamy ten temat milczeniem. Uważam, że poruszają go głównie ci, którzy mają w głowie bardzo negatywny obraz wuefisty. Kogoś, kto przychodzi na lekcję, rzuca piłkę i mówi „grajcie”. W naszych czasach tak było, choć i wtedy byli nauczyciele, którzy mocno stawiali na wychowanie fizyczne. Za to my mieliśmy trzepaki i boisko pod każdym blokiem, a mniej rozpraszaczy typu telefony komórkowe.

Dziś na osiedlach nie ma już trzepaków, popularny jest za to zakaz gry w piłkę.

Wojciech ŻUCHOWICZ: – No tak, za to są szkółki piłkarskie, orliki… Infrastruktura jest na wysokim poziomie i pozostaje chcieć. Samym entuzjazmem można wejść na dość wysoki poziom.

Trener Wdowczyk zaprosił pana do sztabu widząc jak pracuje pan z zespołem rezerw?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Duża w tym zasługa Maćka Musiała, który wtedy też przeniósł się do sztabu pierwszej drużyny i chyba mnie zareklamował. Widocznie trener Wdowczyk uznał, że mogę coś wnieść do pierwszej drużyny.

Dużo nowej wiedzy potrzeba, by z pracy w szkole przenieść się do pracy z profesjonalistą?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Zdecydowanie. Musiałem przerobić całą swoją wiedzę na pracę z drużyną, grupą ponad 20 różnych organizmów, a każdy potrzebuje specyficznego podejścia. Przy okazji, jako trener przygotowania fizycznego, jesteś odpowiedzialny za całokształt tej fizycznej strony i trzeba jedno z drugim godzić. Tu wychodzi mądrość trenera, a dociekliwość w pewnych kwestiach może doprowadzić do sukcesu.

Rozbudowuje pan wiedzę z dnia na dzień?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Unifikuję cały czas. Staram się czytać publikację, głównie w języku angielskim, bo na ten język wszystko się tłumaczy. Aczkolwiek polska literatura coraz lepiej sobie radzi. Jest bardzo wartościowa publikacja o kształtowaniu siły mięśniowej AWF Katowice, którą otrzymałem jako kursant studiów podyplomowych na tej uczelni.

Teraz w pracy przy Wiśle wchodzimy w większą szczegółowość pewnych rzeczy, ale podstawy się nie zmieniły i metody kształtowania są cały czas te same. Można je miksować, indywidualizować, to zależy głównie od dociekliwości trenera. Jaką metodę wybierze? Nowe metody testuję na sobie i moich najbliższych – to my jesteśmy królikami doświadczalnymi. Na zawodnikach nie eksperymentuje, bo zbyt dużo to kosztuje. To jest ich praca, ich wysiłek. Byłbym bardzo niesprawiedliwy i nieuczciwy w swoich działaniach, gdybym robił coś takiego.

Po przyjściu Kiko Ramireza został pan odsunięty od pierwszej drużyny, a od początku tego sezonu znów pracuje pan z piłkarzami Białej Gwiazdy. Efekty swojej pracy widzi pan na boisku i może być zadowolony. Po pierwsze, w zespole jest mało kontuzji. Po drugie, drużyna Wisły wygląda na zespół, który ma siłę, by biegać do 95 minuty.

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Tak, ale nie zapominajmy, że to nie jest tylko moja zasługa a przede wszystkim praca całego sztabu trenerskiego. To nie Wojtek Żuchowicz zrobił Wisłę biegającą w ten sposób. Po drodze jest bardzo dużo zmiennych, a trener Stolarczyk świetnie tym zarządza, stąd takie efekty. Każdy stara się rzetelnie wykonać swoją działkę i tyle.

Trener Stolarczyk daje dużo swobody, czy interesuje się jak wygląda poziom przygotowania i ma swoje sugestie?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Trener jest dobrze zorientowany w temacie, ma swoje pomysły i sprawdzone drogi na to, żeby pewne rzeczy funkcjonowały. Moja funkcja to funkcja doradcza i wykonawcza, a gro pomysłów konsultujemy w sztabie. Każdy z trenerów jest praktykiem, więc dokłada od siebie swoją wiedzę i z tego wychodzi hybryda, która jest najlepiej dopasowana do zawodników. Kluczem jest indywidualizacja obciążeń, podejścia, a tym zarządza trener.

Trenerzy przygotowania fizycznego klubów ekstraklasy wymieniają się swoją wiedzą?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Jeszcze nie miałem takiej okazji. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Może przez ten pośpiech. Dzień meczowy jest specyficzny, nie ma zbyt dużo czasu, by z kimś spokojnie porozmawiać. Ten czas łatwiej znaleźć przy okazji konferencji czy kursów trenerskich. Przy okazji studiowania na AWF Katowice wymienialiśmy się informacjami. Byli tam trenerzy z przeróżnych dyscyplin – piłki nożnej, hokeja na trawie, siatkówki, sportów zimowych, czy trenerzy personalni.

Co było najtrudniejsze w pracy z pierwszą drużyną Wisły?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Wszystko (śmiech). Praca jest bardzo specyficzna. Jest bardzo dużo zmiennych, które trzeba kontrolować. Czasem pośpiech nie pomaga w tym, żeby dobrze ocenić sytuację, dlatego cały czas trzeba być uważnym i skoncentrowanym. Trzeba trafnie dobrać środki  i w odpowiednim czasie odpuścić lub docisnąć, nawet pomimo pewnego sprzeciwu zawodników. Aczkolwiek uważam, że cały czas trzeba słuchać głosu szatni, bo piłkarze też mają wiele cennych rzeczy do powiedzenia.

Polski piłkarz po wyjeździe zagranicę mówi, że tam szybciej się biega nawet podczas treningu. Piłkarzy, jakich ma pan w Wiśle, można wprowadzić na wyższy poziom?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Dane motoryczne z mundialu czy z meczów Ligi Mistrzów pokazują, że topowi zawodnicy biegają szybciej w skrajnych pułapach. Osiągane przez nich prędkości maksymalne są bardzo wysokie, ale nie nieosiągalne dla naszych piłkarzy. Wielokrotnie zdarza się, że nasi piłkarze podczas treningów potrafią osiągać podobne wartości. No ale to są właśnie te różnice, które później sprawiają, że brakuje ci kilkanaście centymetrów czy ułamka sekundy.

Wydaje mi się, że nasi zawodnicy trenują równie ciężko, a niektórzy ciężej od zawodników lig europejskich. Poza tym w Europie są ligi, gdzie pracuje się słabiej niż u nas. Są też ligi bardzo atletyczne, np. w Anglii fizyczność jest bardzo rozwinięta. Motorycznie nie jest u nas tak źle. Są strefy, które można rozwijać ale trzeba się koncentrować na sprawach piłkarskich.

Jak pan widzi swoją przyszłość? Chce już na stałe pozostać przy profesjonalnej piłce?

Wojciech ŻUCHOWICZ: – Chciałbym jak najdłużej pracować w Wiśle, bo to mój klub od dzieciństwa. A poza tym, chcę po prostu być cały czas być przy sporcie i starać się pomagać, każdemu kto takiej pomocy będzie potrzebował. Nie ograniczam się, nie chcę się zamykać ani w konkretnej dyscyplinie sportu ani na żadnym poziomie. Równie entuzjastycznie będę podchodzić do pracy z osobą, która chce przygotować się dobrze do sezonu narciarskiego, do ligi tenisowej czy meczu piłkarskiego albo do biegania po górach jak do pracy z profesjonalistami.

Myślę że mam umiejętności, które na pewno w pewnym stopniu wpłyną na rozwój takiej osoby. Jest mnóstwo dróg dojścia do celu, a myślę, że tutaj głównym jest zaangażowanie osoby ćwiczącej. Jeśli ono jest przenosi się też na trenera, wytwarza się chemia i wszystko idzie w dobrym kierunku.