Babskim okiem. Apetyt na więcej

To ambicja pcha nas ku temu. Dlatego chcemy coś osiągnąć. Znaczyć coś w życiu. Pozostawić po sobie jakiś ślad. Może u niektórych ta ambicja jest czasem nazbyt wybujała, ale… Gdyby tak nie było, nic by się nam po prostu nie chciało, no i pewnie niektórzy z nas w jaskiniach by nadal siedzieli.


Na szczęście większości, tych z „apetytem na więcej”, się chce! Do grona tych, którym chce się chcieć, na pewno należą sportowcy. A oni nie tylko mierzą się z rywalami, ale walczą także ze swymi słabościami. Bo czasem, aby coś osiągnąć, to je najpierw muszą pokonać. Wygrać z samym sobą. Często jest to naprawdę trudne. Jednak hasło „szybciej, wyżej, dalej” to przecież ich dewiza. A że – jak wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia, to tym najlepszym z nich chce się coraz bardziej. Bo gdyby było inaczej, po co mieliby poprawiać swoje rekordy? Przecież wielu z nich spokojnie mogłoby osiąść na laurach i odcinać kupony od tego, co już udało im się osiągnąć. Ale gdyby tak się stało, byłby to po prostu koniec sportu. A tak – my, kibice – dzięki temu „apetytowi na więcej” możemy oglądać wspaniałe sportowe widowiska. I dzięki im za to. Za to, że należą do tych, którzy… pchają świat do przodu i sięgają po to, co innym wydaje się wręcz niemożliwe. No bo dlaczego by nie? Dlaczego nie spróbować? Jak się czegoś naprawdę chce, to przecież musi się udać. Tak sobie właśnie o tym wszystkim myślę, patrząc na to, co osiągnęła w tym sezonie 27-letnia zakopianka Maryna Gąsienica-Daniel. „Tatrzański samuraj” – jak nazywają ją niektórzy – lub jak kto woli „Iron woman”, zimowy sezon 2020/21 skończyła 10. miejscem w gigancie w Lenzerheide. I to mimo dwóch pękniętych żeber!

Bo połamała się dwa tygodnie wcześniej, w Jasnej, gdzie była 3. po pierwszym przejeździe w slalomie gigancie, a w drugim chciała spisać się jeszcze lepiej i osiągnąć życiowy sukces, którym miało być podium Pucharu Świata, ale upadła. Bardzo, bardzo chciała być na „pudle”, bo byłby to naprawdę historyczny sukces. Jednak się nie udało. Wypadła z trasy, zaliczając bolesny upadek. Ale mimo że bardzo mocno poobijana, w dwa tygodnie później znów stanęła na starcie giganta. I znów pokazała klasę. Po pierwszym przejeździe była 11., po drugim 10.


Czytaj jeszcze: Słowo „zamiast” robi wielką karierę

A awansowała – co warto wiedzieć – wyprzedzając Petrę Vlhovą, słowacką alpejkę, pięciokrotną medalistkę mistrzostw świata, w tym mistrzynię świata w gigancie z 2019 i wicemistrzynię świata z 2021 roku, w slalomie i superkombinacji. To najlepszy sezon naszej narciarki w historii, bo przecież jest pierwszą Polką od lat 80., która znalazła się w czołowej dziesiątce zawodów tej rangi. I to dwukrotnie. To dzięki niej przypomnieliśmy też sobie o medalach, jakie zdobywał w takich zawodach Andrzej Bachleda-Curuś. A Maryna już dziś mówi, że marzy się jej pucharowe i… olimpijskie podium. To piękny cel. I mamy nadzieję, że go osiągnie.


Na zdjęciu: Słowaczka Petra Vlhova uległa w Lenzerheide naszej Marynie Gąsienicy-Daniel. To dla nas dobra wiadomość i… nadzieja na dalsze sukcesy zakopianki.

Fot. PressFocus