Bez rozgrzewki. Czego nie ogarnia Iga?

Minął mniej więcej miesiąc od pamiętnych słów Igi Świątek: – „Skoków nie ogarniam. Oglądam to, za bardzo nie wiedząc, na co patrzę, te przeliczniki za wiatr itd.”.


Słowa te padły w dniach, w których odbywały się konkursy skoczków narciarskich o Puchar Świata w Japonii. Działy się tam różne rzeczy, głównie za sprawą niespokojnej pogody, ale również związanych z nią działań organizatorów i sędziów, na skutek czego przeciętny kibic – obserwując te zmagania – mógł się czuć zagubiony. I zadziwiony, że jeden skacze z wyższej belki, drugi z niższej, że ten, co skoczył dalej, jest na odległym miejscu klasyfikacji a ten, który skoczył bliżej, jest klasyfikowany wyżej. A im więcej takich sytuacji, tym większe wrażenie niejasności.

Ze skokami zaczyna się dziać, jak – nie przymierzając – z łyżwiarstwem figurowym, które na pierwszy rzut oka jest bardzo urocze, estetyczne, jeżdżą i skaczą ładne panie i przystojni panowie, w tle poruszająca muzyka. I wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie to, że tyle w przeszłości mieli do powiedzenia sędziowie, którzy w swych ocenach mogli robić właściwie, co chcieli. Aż wreszcie zrobił się szum na cały świat, że są mocno przekupni. Towarzystwo sędziowskie w tej dyscyplinie sportu w jakiejś części rozpędzono, no ale wiadomo, że wszystkie te hydry, za którymi kryje się pieniądz, rychło odrastają.

Wracajmy do skoków. No więc Iga patrzyła i „nie ogarniała” tego, co się działo w Japonii. Nie wiadomo, czy patrzyła na to, co działo się niedługo później w austriackim Kulm, gdzie ustawiono belki startowe „ekstremalnie nisko”, co sprawiło, że skoczkowie „szorowali” nartami po śniegu i co Niemiec Markus Eisenbichler skomentował, że zrobiono z niego głupka. A czy kilka dni potem, w niemieckim Willingen, było lepiej? Gdzie na skutek lekkomyślności (głupoty? braku wyobraźni?) Słoweniec Timi Zajc wystartował po kilku minutach oczekiwania i wylądował na 161. metrze, co przypłacił – na szczęście! – tylko upadkiem i bólem, a nie czymś gorszym lub wręcz tragicznym?

Wszystko zatem to – przeliczniki za wiatr, regulacja wysokości belki startowej – co miało sprawić, że rywalizacja będzie bardziej sprawiedliwa, niejako zamazało odbiór i czytelność rywalizacji. A sprawiedliwe też nie jest.

Może dlatego, że „sorry, taki mamy klimat” (jak powiedziała swego czasu pani wicepremier Elżbieta Bieńkowska, racjonalna pani z Mysłowic, moszcząc sobie w ten sposób miejsce w gronie klasyków), i nie sposób temu jakkolwiek zaradzić?

Ale wiatry, deszcze, mrozy to tylko jedna strona medalu. Druga to nieustanne pyskówki, na przykład o to, czy między nogami zwisa za dużo materiału, co podobno działa jak skrzydła Ikara, czy może jednak w sam raz; i czy podlega to dyskwalifikacji, a więc odsunięciu od udziału w zawodach, czy jednak nie. Do tego jeszcze można dorzucić powracające zamieszanie z butami, które – w polskim wydaniu – uznano za nieprzepisowe, a czego czepiał się ekstrener reprezentacji Polski Stefan Horngaher, obecnie odpowiadający za kadrę Niemiec, w której nie idzie mu specjalnie.

No dobrze, są ścisłe regulacje, co i jak powinno wyglądać. Centymetr mniej, centymetr więcej, guzik nie tu, a tam, materiał taki lub siaki, buty z językiem albo i bez… Problem w tym, że im więcej regulacji, tym większa skłonność do obchodzenia przepisów. To już taka ludzka ułomność, jak się zdaje, niezależna od szerokości geograficznej. Zwrócił zresztą na to uwagę – anonimowo – jeden ze skoczków, który udzielił wywiadu szwajcarskiej bulwarówce „Blick”. Powiedział on m.in. (cytat za onet.pl): – „Praktycznie wszyscy oszukują, więc muszę się z tym pogodzić, inaczej nie miałbym szans. Powinno się podjąć działania już wcześniej. Teraz kontrolerzy są bezsilni. Musieliby zdyskwalifikować połowę listy startowej”.

Najciekawsze jest to, że w środowisku zaczęło się szukanie kreta – ze zrozumiałych względów zakłada się, że mógł to być jeden ze Szwajcarów – bez podjęcia istoty tematu: a mianowicie, czy wszystkie nowinki technologiczne i regulaminowe w obecnym kształcie mają uzasadnienie i sens.

Powtórzmy raz jeszcze: Iga nie ogarnia. No więc i ja nie ogarniam, i pani nie ogarnia, i pan też. Śmiechu z tego jednak nie ma, bo im większy stopień skomplikowania zasad i przepisów, tym mniejsza skłonność nie tylko do uprawiania takiej dyscypliny sportu, ale i jej oglądania. Z wszelkimi tego konsekwencjami – i na dziś, i na jutro.


Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus