Bez rozgrzewki. Wada WADA – słaby dostawca usług?

Tak się wszakże składa, że doping jest zdecydowanie największą wadą i plagą światowego sportu. Walczy się z nim i walczy, ale – jak wiadomo – czyni się to średnio skutecznie, choć oczywiście imponująco mogą wyglądać liczby przyłapanych sportowców na zażyciu czegoś tam. Dał to do zrozumienia w Katowicach, gdzie kongres WADA się odbywał, szef amerykańskiej agencji antydopingowej Travis Tygart, który powiedział m.in. (cytat za PAP): – Igrzyska w Tokio będą piątymi, na których główną kwestią będzie doping, a nie osiągnięcia sportowców. Możemy i musimy zrobić więcej w tej sprawie. Nie wolno nam dopuścić do tego, by jeden kraj kradł medale. Potrzebna nam silna i niezależna WADA, a nie jakiś słaby dostawca usług, który był dla niektórych wygodny w ostatnich latach.

Amerykanin w bardzo gorzkich – jak widać – słowach przejechał się po ustępujących władzach WADA, dając jednocześnie do zrozumienia, czego oczekuje po nowym kierownictwie, w tym oczywiście Witoldzie Bańce. A oczekuje postawy co najmniej twardej i bezkompromisowej m.in. wobec Rosjan, którzy i tak już od pewnego czasu cierpią za sprawą wykluczeń z udziału w kolejnych imprezach – igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata – za starsze i nowsze przewiny swoich sportowców, kierowanych, a raczej sterowanych, przez trenerów, działaczy i rozmaite służby, tajnych nie wyłączając, w dążeniu do zaszczytów i pieniędzy. Nie wiadomo, czy zostaną dopuszczeni do startu w letnich igrzyskach w Tokio za rok, nie wiadomo, czy wystąpią na zimowych igrzyskach w Pekinie za trzy lata… WADA będzie mieć głos decydujący.

Niejednokrotnie zdarzało mi się zwracać uwagę, że walka z dopingiem w dużej mierze przypomina zabawę w policjantów i złodziei, Rywalizacja, niestety, już od lat zdaje się wskazywać na wyższość tych drugich, którzy z reguły są o krok (farmaceutyczny, technologiczny…) przed policjantami. Sami sportowcy są zresztą tego świadomi. Nasz świetny średniodystansowiec Marcin Lewandowski całkiem niedawno mówił na naszych łamach, jak fatalnie czuje się ze świadomością, że rywal jeden z drugim oddycha dopingiem, i nic na to nie można poradzić, bo owym ścigającym policjantom zwyczajnie brakuje sił i środków. Akurat w zabawno-gorzki sposób zwrócił na to uwagę w swoim wystąpieniu w Katowicach Witold Bańka, mówiąc, że 40 mln dolarów rocznego budżetu WADA to o wiele mniej niż ma dyspozycji przeciętny klub piłkarski. Przyjąwszy, że w szeroko rozumianą „produkcję” przemysłu dopingowego zaangażowane są miliardy liczone w twardych walutach, tudzież – jak w Rosji – wysokie szczeble władze i wspomniane rozmaite służby, WADA na tym tle wygląda jak ubogi krewny.

Ubogi, acz dysponujący repertuarem dotkliwych sankcji. Dowodzi tego m.in. przypadek Anity Włodarczyk, która przed kilkunastu dniami odebrała w Warszawie złoty medal w rzucie młotem z igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku, ponieważ Rosjance Tatianie Łysenko, która stanęła tam na najwyższym stopniu podium, udowodniono stosowanie zabronionych środków. Takich przypadków było oczywiście o wiele więcej; i dlatego trener naszej Anity, Krzysztof Kaliszewski, głośno domaga się dożywotnich dyskwalifikacji już za pierwsze (a nie drugie czy któreś z kolei) udowodnione zażycie zabronionych środków.

Przed jakim (m.in.) wyzwaniem stoi jeszcze Witold Bańka? Ano przed tym, co zrobić z podnoszeniem ciężarów, która to dyscyplina uchodzi wręcz za uosobienie dopingu. Sztangiści, w ograniczonej liczbie, pojawią się jeszcze na igrzyskach w Tokio, ale będą się musieli mocno postarać, by znaleźć się w 2024 roku w Paryżu. Na razie podnoszenia ciężarów w programie tych igrzysk brak. Nasz do niedawna minister, a dzisiaj już prezydent, zapewne przesiąknął legendami na przykład Waldemara Baszanowskiego, Ireneusza Palińskiego, Zygmunta Smalcerza, czy… niemal równolatka Szymona Kołeckiego, ale teraz będzie musiał współuczestniczyć w decyzji, czy skazać ciężary – część swojej sportowej i narodowej tożsamości – na olimpijski niebyt czy też dać im jeszcze jedną szansę…