Zły wizerunek związku

W przyszłym miesiącu miną dwa lata, odkąd prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej został Cezary Kulesza. Choć początek miał nie najgorszy, później federacja zaplątała się w spiralę PR-owych wpadek.


Pierwsze miesiące urzędowania nowego prezesa były dość spokojne. Co prawda już w październiku gruchnęła wiadomość o podsłuchu znalezionym w jego gabinecie. W tej sytuacji Kulesza, jak i cały PZPN byli rzecz jasna poszkodowanymi. Środowisko wyczekiwało zmian, które obiecał wprowadzić nowy prezes. Zwłaszcza, że druga kadencja Zbigniewa Bońka nie była odebrana tak pozytywnie, jak pierwsza. Dość szybko Kulesza musiał jednak zmierzyć się z jednym z najtrudniejszych zadań jego kadencji. Reprezentację Polski osierocił selekcjoner Paulo Sousa.

A zaczęło się wtedy…

Stawka była duża, bo nie chodziło o pierwsze lepsze odejście w mało znaczącym okresie. Kadra szykowała się przecież do barażów eliminacyjnych do mistrzostw świata w Katarze, w których Sousa miał ją poprowadzić. Ten jednak zdezerterował i biało-czerwoni zostali postawieni w trudnej sytuacji. Wszystkie oczy zostały skierowane na Kuleszę, który musiał rozprawić się z formalnymi kwestiami dotyczącymi Portugalczyka, ale także znaleźć jego następcę.

Trzeba przyznać, że pochodzący z Podlasia działacz wywiązał się ze swoich działań należycie. Co prawda już wtedy komunikacja z nim była mocno ograniczona, całość zajęła mu dużo czasu. Koniec końców i udało mu się wyegzekwować od Sousy stosowne odszkodowanie, a jednocześnie reprezentacja awansowała na mundial. Selekcjonerem został Czesław Michniewicza i tak naprawdę wtedy zaczęły się PR-owe schody PZPN-u.

PR to skrót od public relations i definiować go można na wiele sposobów. Najogólniej to dbanie o wizerunek konkretnego podmiotu, do czego używa się wszelakich form, działań i narzędzi. Pilnowanie odpowiedniego PR-u jest w dzisiejszych czasach kluczowe. W erze nagromadzenia informacji i swobodnego ich przepływu, mediów społecznościowych, powszechnego dostępu do internetu każda najmniejsza wpadka potrafi zostać rozdmuchana. W PZPN-ie za Kuleszy z PR-em zdecydowanie mają jednak problem.

Prokuratura na „dzień dobry”

Zatrudnienie Michniewicza było pierwszym wizerunkowym kłopotem związku. Chodzi oczywiście o wciąż wzbudzające wiele dyskusji związki byłego już selekcjonera z szefem mafii korupcyjnej Ryszardem Forbrichem ps. „Fryzjer” i o jego 711 połączeń do człowieka odpowiadającego za masowe ustawianie meczów na początku XXI wieku. Nie chodzi już nawet o to co zrobił, a czego nie zrobił Michniewicz, ale o sposób, w jaki PZPN przedstawił światu jego zatrudnienie, jak odnosił się do jego przeszłości, jak reagował na pytania i publikacje. Kwestią czasu było to, aż na powitalnej konferencji selekcjonera ktoś zapyta o jego przeszłość. Gdy do tego doszło, maska uśmiechniętego, sympatycznego szkoleniowca zmieniła się w mgnieniu oka i trener szybko przeszedł do… grożenia dziennikarzowi prokuraturą.

Całą tę szopkę i powracający jak bumerang temat korupcyjnej (albo i nie) przeszłości trenera śledziła piłkarska Polska, a PZPN nie potrafił raz a porządnie wszystkiego wyjaśnić. Zresztą nawet sama konferencja powitalna okazała się fiaskiem, bo przecież można było przygotować nowego selekcjonera na wszelkie ewentualne pytania – było wszak oczywistością, że trudne pytania się pojawią.

Wątpliwe, aby ktoś z federacji polecił Michniewiczowi straszenie kogokolwiek prokuraturą… Sam trener jakiś czas później samodzielnie chciał zamknąć temat swoich związków z „Fryzjerem”, tłumacząc się w programie Kanału Sportowego, co początkowo może i zdało egzamin – ale z czasem temat znów wrócił. PZPN nie umiał go sensownie rozwiązać przez cały okres pracy Michniewicza.

Rosyjska inwazja

Ale to nie jedyny kłopot związku za czasów Kuleszy. Przecież zanim reprezentacja rozegrała baraż, Rosja zaatakowała Ukrainę, a świat stanął na głowie. Początkowo PZPN wydał więc oświadczenie – wspólne z Czechami i Szwedami – że nie ma zamiaru grać swojego meczu na terenie Rosji, co… zostało skrytykowane przez opinię publiczną. Dopiero dwa dni później federacja zreflektowała się i stwierdziła, że w ogóle nie zagra z agresorem, nieważne gdzie.

Kolejna kłopotliwa kwestia pojawiła się w lipcu zeszłego roku. Nowy sezon ekstraklasy miał ruszyć już za cztery dni, a tu nagle okazało się, że zmieniono przepis o młodzieżowcu! Nakaz ciągłej obecności młodego zawodnika na boisku zastąpiono doskonale znanym dziś limitem 3000 minut. Sama reforma nie była tak szeroko komentowana, jak moment jej ogłoszenia. Kluby przez kilka tygodni szykowały kadry z myślą o starej wersji przepisu, a tu nagle dostały taką niespodziankę. Już pal licho, że strasznie długo trzeba było w ogóle czekać na ogłoszenie aktualnych zasad gry, publikowanych zawsze przed startem sezonu…

Afera premiowa

Zbliżały się mistrzostwa świata, a tuż przed nimi okazało się, że Kulesza postanowił zatrudnić w roli reprezentacyjnego ochroniarza Roberta Lewandowskiego… człowieka z zarzutami! Dominik G., ps. „Grucha” był oskarżony przez prokuraturę o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, zajmującej się bójkami, uprowadzeniami, prostytucją, propagowaniem faszyzmu.

Należał wcześniej do bojówki chuligańskiej Jagiellonii Białystok, a jego osobę zaproponował sam prezes PZPN-u. Później związek tłumaczył się, że nie miał wiedzy na temat powiązań swojego nowego pracownika i po trzech dniach go zwolnił. Także przed startem turnieju pojawiły się problemy z dystrybucją biletów na mecz towarzyski z Chile, które trafiły do zewnętrznej firmy-konika i były sprzedawane po zawyżonej cenie.

A skoro mundial, to oczywiście afera premiowa. Tego zamieszania nie ma co chyba szczególnie przypominać. Wizyta premiera, niejasne propozycje dotyczące nagrody za wyjście z grupy, „kwas” podczas pobytu w Katarze. Potem niespójne tłumaczenia reprezentantów, dzielenie pieniędzy przed ich otrzymaniem – a to wszystko jeszcze przed meczem 1/8 rozgrywek z Francją.

Następnie Kulesza w mediach społecznościowych napisał coś o dofinansowaniu przez premiera polskiego futbolu ogólnie. Nie w formie bezpośrednich premii dla piłkarzy, ale na ile to była reakcja na kolejny rozpalony pożar, a na ile prawda – tego nie wiadomo. Faktem jest, że wokół reprezentacji znów pojawił się niesmak. Tym bardziej że po powrocie do kraju zawodnicy niechętni byli składaniu wyjaśnień. PZPN po raz kolejny nie potrafił zapanować nad sytuacją.

Korupcja na pokładzie

Najnowsza afera dotyczy zaproszenia przez związek na mecz kadry do Mołdawii Mirosława Stasiaka. To były działacz skazany za 43 przypadki korupcyjne w czasach „Fryzjera”. Stasiak leciał do Kiszyniowa samolotem razem z zawodnikami jako VIP, po ostatnim gwizdku nawet… znalazł się na murawie. PZPN początkowo próbował „rżnąć głupa”. Odcinał się od tematu, zrzucał winę na któregoś ze sponsorów (nie chciał podać którego) twierdząc, że to nie jego sprawa kogo zapraszają partnerzy. Okazało się jednak, że związek dobrze wiedział, kto był na pokładzie. Kuriozalności tej sytuacji dodaje fakt, że Stasiak jest… zawieszony przez PZPN do 2026 roku.

Oświadczenie jakie federacja wydała w tej sprawie po raz kolejny pozostawiało wiele do życzenia. Zresztą zrzucenie winy na sponsora sprawiło, że poszczególne firmy… zaczęły publicznie potępiać takie słowa PZPN-u i odcinać się od sprawy. Przedsiębiorstwo Tarczyński zerwało nawet współpracę ze związkiem, a niewykluczone, że z czasem od polskiej centrali odejdą i kolejni sponsorzy.

Plotki o odejściu

Najnowsza sprawa, w której PZPN po raz kolejny się nie popisał, dotyczy plotek o odejściu Fernando Santosa do Arabii Saudyjskiej. Wiadomo jak po niesławnym odejściu Sousu jest to drażliwy temat, ale wypuszczenia oświadczenia o tym, że ze strony trenera „nie było żadnych sygnałów odnośnie zmiany jego planów zawodowych” ponownie otarło się o groteskę… Wystarczyło poprzestać na samym wpisie Cezarego Kuleszy, który w optymistyczny sposób zapewnił, że Santos zostaje na stanowisku i przekazał kibicom jego krótką wiadomość. Tylko tyle i aż tyle, ale PZPN ponownie wolał w błahej sprawie strzelić sobie w kolano.


Czytaj także:


Nie jest tajemnicą, że prezes nie najlepiej czuje się w środowisku medialnym, że niespecjalnie zna się na kwestiach komunikacyjnych. Kolokwialnie pisząc nie „czuje” tego. Dla dobra jego oraz całego związku powinien coś z tym zrobić, bo wizerunek PZPN-u znów szybuje w dół.


Na zdjęciu: Nie, panie prezesie Kulesza, niestety nie wszystko jest okej…

Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus