Co zwalniało selekcjonerów?

II wojna światowa, afera alkoholowa, albo – a nawet przede wszystkim – brak wyniku sportowego. Tak żegnali się z pracą opiekunowie naszej drużyny narodowej.

Jeszcze nigdy w historii polskiego futbolu nie zdarzyło się, żeby selekcjoner, który wprowadził drużynę na wielki turniej, nie pojechał z nią następnie na imprezę docelową. Rozpoczynając od Józefa Kałuży (MŚ 1938), przez Kazimierza Górskiego (MŚ 1974), Jacka Gmocha (MŚ 1978), Antoniego Piechniczka (MŚ 1982 i 86), Jerzego Engela (MŚ 2002), Pawła Janasa (MŚ 2006), Leo Beenhakkera (ME 2008), a na Adamie Nawałce (ME 2016 i MŚ 2018) kończąc. Jerzy Brzęczek, o czym pisaliśmy niedawno, może stać się pierwszym takim trenerem, bo – jak powiedział prezes PZPN, Zbigniew Boniek – selekcjoner wcale nie może być pewien tego, że w przyszłym roku poprowadzi zespół na Euro 2020 (oficjalna nazwa turnieju, decyzją UEFA, została zachowana). Wszystko wskazuje na to, że o losach selekcjonera zadecydują jesienne mecze w Lidze Narodów. Winien jest takim okolicznościom, rzecz jasna, koronawirus i następstwa związane z jego pandemią, czyli przełożenie mistrzostw Europy – w których eliminacjach Brzęczek przegrał jeden z dziesięciu meczów – na 2021 rok.

Po wygranej z wicemistrzami świata….

Koronawirus zwolni Brzęczka? Być może. Warto wobec tego przyjrzeć się kilku przykładom okoliczności, w których zwalniani byli selekcjonerzy naszej drużyny narodowej. W zdecydowanej większości ich odejścia wiązały się z wynikami sportowymi, a raczej ich brakiem. Z tym, że nie zawsze. Osobliwy i jakże smutny był koniec pracy z drużyną narodową Józefa Kałuży. Otóż pierwszy selekcjoner, który wprowadził „biało-czerwonych” na mundial, po raz ostatni poprowadził zespół narodowy w wygranym 4:2 meczu z… wicemistrzami świata! Polacy, na cztery dni przed wybuchem II wojny światowej, pokonali w Warszawie reprezentację Węgier 4:2. Kolejny mecz nasz zespół narodowy rozegrał niemal osiem lat później, a Kałuża nigdy już na selekcjonerską ławkę, a precyzyjnie do kapitanatu związkowego, nie wrócił.

Przeczytaj jeszcze: Odwiecznie na siebie skazani

We wspomnianych czasach kapitanatu właśnie wszystko było odbywało się dosyć dynamicznie. Aż stery reprezentacji objął Kazimierz Górski, który pracę z zespołem narodowym zakończył po igrzyskach olimpijskich w Montrealu. Nieudanych! Taka opinia zapanowała w naszym kraju po tym, jak obrońcy olimpijskiego złota przywieźli z Kanady jedynie srebro. „Trener tysiąclecia” nie zamierzał się „kopać z koniem” i złożył rezygnację. Oficjalnie na początku września, choć już 16 sierpnia zapadła decyzja o tym, że nowym selekcjonerem drużyny narodowej zostanie Jacek Gmoch. Nominację ten trener otrzymał 8 września 1976 roku. Dwa lata później odpowiedzialność za wyniki zespołu narodowego spoczywała już na barkach Ryszarda Kuleszy, który prowadził zespół do końcówki 1980 roku.

„Weź pan ten mikrofon…”

To kolejny po Józefie Kałuży trener, który pracę z reprezentacją Polski stracił po wygranym spotkaniu. A konkretnie po „słynnym” meczu eliminacji MŚ Espana 1982 z Maltą. Mniejsza o to, że grano na żwirowym boisku, a spotkanie zostało zakończone w 77. minucie , bo po drugiej bramce dla Polaków na boisko posypały się kamienie. O dymisji selekcjonera, bo oficjalnie Kulesza zrezygnował sam, zadecydowało to, co wydarzyło się przed meczem, jeszcze w Polsce. Chodzi o słynną „aferę na Okęciu”, na skutek której wykluczono z reprezentacji Polski czterech zawodników. Jednym z nich był obecny prezes naszego związku, a do dziś w internecie można natrafić na telewizyjny materiał, na którym słychać, jak Zbigniew Boniek mówi do dziennikarza… „Weź pan ten mikrofon, dobra.

To właśnie „Zibi”, a także Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki, wstawili się za Józefem Młynarczykiem, który pojawił się na lotnisku… niedysponowany, a selekcjoner zdecydował, że na mecz nie pojedzie. Więcej Ryszard Kulesza drużyny narodowej nie poprowadził, a najwięcej poza nim stracił nieżyjący już dziś Terlecki. Bo pozostała trójka, czyli Boniek, Żmuda i Młynarczyk, choć na jakiś czas niedysponowana, była główną osią zespołu, który 1,5 roku później zdobył na mundialu w Hiszpanii trzecie miejsce. U trenera Antoniego Piechniczka, który zastąpił Ryszarda Kuleszę na stanowisku selekcjonera reprezentacji.

Zwolniony na parkingu

W listopadzie 1995 roku miast Henryka Apostela selekcjonerem reprezentacji Polski został Władysław Stachurski. To była bardzo krótka kadencja, bo trwała zaledwie do maja roku kolejnego. Reprezentacja pod wodzą tego szkoleniowca nie zagrała ani jednego meczu o punkty. Bilans spotkań towarzyskich był jednak przygnębiający. 2 remisy i 2 porażki, a przecież mierzyliśmy się m.in. z Japonią (0:5), Słowenią i Białorusią W efekcie takich rezultatów trener pożegnał się z posadą. Mówiono, że głównym powodem dymisji były problemy zdrowotne. Wojciech Kowalczyk, były reprezentacyjny napastnik, twierdzi jednak w swojej autobiografii, że być może… kasy brakowało trenerowi Antoniemu Piechniczkowi, który zastąpił Stachurskiego na stanowisku.
Trener, który doprowadził Polskę do trzeciego miejsca na mundialu w Hiszpanii, a kadrę w latach 1996-97 prowadził po raz drugi, zrezygnował, kiedy nie mieliśmy już szans na awans do francuskiego mundialu.

Kolejni selekcjonerzy zwalniani byli w związku z brakiem wyników. A Zbigniew Boniek, po czterech meczach w roli selekcjonera, zrozumiał, że trenerka nie jest da niego. Paweł Janas „wyleciał” z pracy po mundialu w Niemczech. Niedawno, w jednym z wywiadów, Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN-u, przyznał, że to był błąd. Rozstał się jednak z trenerem w sposób elegancki. Nie to, co Grzegorz Lato, który Leo Beenhakkera zwolnił… na parkingu stadionu w Mariborze, przed telewizyjnymi kamerami, po przegranym meczu eliminacji MŚ 2010 ze Słowenią.

Na zdjęciu: Leo Beenhakker, czyli ten, który zwolniony z funkcji selekcjonera został nie przez koronawirusa, ale w sposób nietypowy…
Fot. Norbert Barczyk/Pressfocus