Trudno to wytłumaczyć

Dariusz Banasik przestrzegał, że to będzie „mecz pułapka” i… wykrakał.


Banasik nie wierzył, w to co widział

Po przegranym meczu w Głogowie pełniący rolę trenera GKS-u Tychy Michal Farkasz nie miał zbyt wiele do powiedzenia. – Ciężko szukać słów po takim meczu – stwierdził asystent trenera. Dariusz Banasik mecz tyszan z Chrobrym musiał oglądać z trybun. Był ukarany przez PZPN za czerwoną kartkę podczas spotkania w Gdyni. – Można go podzielić na dwie połowy. Pierwszą, w której zagraliśmy dobre spotkanie, stwarzaliśmy sobie sytuacje i strzeliliśmy bramkę. Szkoda, że nie strzeliliśmy drugiej, bo tych sytuacji trochę było. Niestety druga połowa z naszej strony już taka dobra nie była. Popełniliśmy kilka błędów, które nasz przeciwnik wykorzystał i wygrał mecz.

To jednak nie wystarczy do analizy tego, co się stało na boisku drużyny, która w poprzednich 6 spotkaniach nie zdobyła ani jednego punktu i miała bilans bramkowy 5:20. Ba, w pierwszej połowie nic nie wskazywało na to, żeby głogowianie poprawili swój dorobek. Nie oddali ani jednego celnego strzału. Natomiast zawodnicy GKS-u Tychy byli szybsi, mieli pomysł na ofensywę. Mogli schodzić na przerwę z większym dorobkiem niż to jedno trafienie Daniela Rumina.

Pozostaje więc pytanie najważniejsze: co się stało w szatni podczas przerwy? Czy samozadowolenie spowodowało, że tyszanie stracili koncentrację? A może zmieniony system gry tym razem zawiódł? Przejście ze zdającej egzamin gry trójką stoperów na ustawienie czwórki defensorów w linii zostało wymuszone. Wszystko przez pauzę za czwartą żółtą kartkę Nemanji Nedicia. Bez swojego kapitana zapora przed bramką Macieja Kikolskiego nie była już taka szczelna. Wprawdzie przed przerwą nie było to widoczne, w czym większa zasługa nieatakujących gospodarzy niż broniących gości. Po zmianie stron wystarczyła minuta gapiostwa.


Czytaj także:


Powalony kandydat na lidera

Gapiostwo najpierw zostało ukarane po prostopadłym podaniu w pole karne. Została „złamana” linia spalonego. Sprawiło to, że Mikołaj Lebedyński znalazł się w sytuacji oko w oko z bramkarzem tyszan i pokonał go doświadczeniem. Chwilę później noszący opaskę kapitana Mateusz Radecki w polu bramkowym sfaulował rywala. Choć arbiter w pierwszym momencie puścił grę, to po analizie przy monitorze wskazał na „wapno”. Po kilku minutach przerwy kolejny raz snajper Chrobrego z zimną krwią posłał piłkę do siatki.

I tyle. Dwa celne strzały ostatniej drużyny w tabeli wystarczyły, żeby powalić kandydata na lidera. Okazało się, że doświadczeni zawodnicy GKS-u Tychy nie potrafili wziąć na swoje barki odpowiedzialności za wynik, wtedy kiedy jeszcze był korzystny. Nie zdołali też odwrócić losów spotkania, gdy rezultat wymknął się z rąk. Niczego tym razem nie wniosły zmiany. Wprowadzeni z ławki rezerwowych zawodnicy byli zagubieni, a siedzący na trybunach Dariusz Banasik musiał się mocno dziwić, bo wprawdzie przestrzegał, że to będzie „mecz pułapka”, ale nie na taki obraz gry liczył, przygotowując przez tydzień taktykę i scenariusz gry w Głogowie.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus