GKS Tychy. Cztery duże kroki

Zbudowana w Tychach drużyna walczy o bezpośredni awans do ekstraklasy.


Krzysztof Bizacki w GKS-ie Tychy jest osobą szczególną. To wychowanek klubu, z którego jako 20-latek ruszył „w Polskę”, żeby rozegrać 289 spotkań w ekstraklasie oraz 2 mecze w reprezentacji. Jako 35-latek wrócił do tyskiej drużyny, która grała w IV lidze. Najpierw na murawie, jako zawodnik, poprowadził zespół do I ligi, a gdy w 2014 roku ogłosił zakończenie kariery, zadeklarował chęć pomocy swoim następcom. Wyszukiwał talenty, był doradcą zarządu do spraw sportu i dyrektorem sportowym. Najlepiej się jednak czuje w roli „budowniczego”, bo to właśnie jego zaangażowanie i czucie piłki nożnej w dużej mierze sprawiły, że trójkolorowi mają w sezonie 2020/2021 zespół walczący o bezpośredni awans do ekstraklasy i na finiszu jako wicelider gościć będą lidera w hicie 30. kolejki.

– Patrząc na tabelę po 30. kolejkach myślę sobie, niech tak się to skończy – mówi Krzysztof Bizacki.

– Z naszego dorobku na 4 kolejki przed zakończeniem rozgrywek jestem bardzo zadowolony. Z prezesem Leszkiem Bartnickim wierzyliśmy od początku w sens tego, co robimy i choć nie brakowało momentów, w których pojawiły się problemy, a nawet czuliśmy kłody pod nogami, to szliśmy uparcie do przodu. Tak naprawdę ten marsz rozpoczął się od zmiany trenera. Gdy z klubu odszedł Ryszard Tarasiewicz mieliśmy czas na przygotowanie naszego autorskiego, nowego rozdania. Trafiliśmy jednak na trudny okres pandemii, która sprawiła, że nic nie było pewne, ale mimo to szukaliśmy najlepszych ludzi do grania i trenowania w naszym klubie. Godzin rozmów i przejechanych kilometrów nawet nie liczę, ale dzięki nim przed tym sezonem mieliśmy nasz zespół, od sztabu szkoleniowego z Arturem Derbinem zaczynając, na ostatnim zawodniku w naszej kadrze kończąc. Wiedzieliśmy, że ta drużyna potrzebuje czasu na dotarcie, ale od razu postawiliśmy przed nią cel – zdobycie miejsca w pierwszej szóstce i na początku było trochę nerwów i niepewności. Przecież po rundzie jesiennej zajmowaliśmy 7. miejsce. Owszem, mieliśmy jeden mecz mniej, ale powiem szczerze, że w trakcie tego czekania na zaległe spotkanie w Łodzi różne myśli przychodziły do głowy. Trzymaliśmy się jednak dalej prostej zasady, że ci ludzie, których zebraliśmy w naszej szatni przed sezonem, mają ogromny potencjał. Dlatego zimą nie robiliśmy spektakularnych transferów, tylko uzupełniliśmy zespół i postawiliśmy na pracę, która dała efekty.

Apetyt rośnie

Plan minimum, czyli miejsce w pierwszej szóstce został zrealizowany. Tyszanie na 4 kolejki przed zakończeniem rundy wiosennej mają 10 punktów przewagi nad plasującą się na 7. pozycji Miedzią Legnica. Teraz więc czas na plan maksimum, czyli utrzymanie miejsca w pierwszej dwójce.

– Apetyt rośnie w miarę jedzenia – dodaje Krzysztof Bizacki.

– Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że za naszymi plecami czają się bardzo groźni rywale i to powoduje, że rosną także emocje. Sami je sobie jednak stworzyliśmy i one nas napędzają. Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi, że nasz zespół będzie miał 10 punktów przewagi nad 7. zespołem w tabeli pomyślałbym sobie, że to fajnie, bo będziemy mieli spokojny finisz. Teraz jednak cieszę się, że on nie jest spokojny, bo walczymy o wykorzystanie swojej szansy, którą otworzyliśmy przed sobą dzięki temu, że skoncentrowaliśmy się na pracy. To jej efektem były takie mecze jak ten w Łodzi z ŁKS-em, czy w I połowie w Legnicy z Miedzią. Ale ja bardzo sobie cenię także te skromne 1:0 wyszarpane w bojach z GKS-em 1962 Jastrzębie i Puszczą Niepołomice. To był właśnie ten moment, po „kartkowej” porażce w Głogowie, że zespół znowu odzyskał miejsce w czołówce, w której udokumentowaliśmy swoją obecność zwycięstwem z Górnikiem Łęczna. Myślę, że od tego momentu jesteśmy przygotowani na te najtrudniejsze mecze, które teraz przychodzą. To nie tylko sobotni szlagier w liderem, bo Bruk-Bet Termalica Nieciecza, po zaległym remisie z Chrobrym, ma 5 punktów przewagi, ale także kolejne ciężkie spotkania w Łodzi z Widzewem i w Opolu z Odrą oraz z ŁKS-em na naszym boisku. Przed nami cztery duże kroki do zrobienia.

Zagrać jak najlepiej

W Tychach nie marzą jednak w tym momencie o butach siedmiomilowych, tylko o… napastniku. Szymon Lewicki musi pauzować po czwartej żółtej kartce, Damian Nowak nie jest zdolny do gry, a Dawid Kasprzyk, który wrócił do zespołu zimą po długim leczeniu kontuzji, wiosną w I lidze zagrał zaledwie kilkanaście minut.


Czytaj jeszcze: Tydzień z dwoma Piątkami

– Tak formowaliśmy zespół, żeby na każdej pozycji była rywalizacja, bo kontuzje i kartki też są częścią piłkarskiej układanki – wyjaśnia Krzysztof Bizacki.

– Dlatego w 20-osobowej kadrze jest w sumie trzech rywalizujących ze sobą napastników. Trener Derbin ma w składzie gotowego do gry Dawida Kasprzyka, który gra i strzela w rezerwach, ale nie musi zagrać ustawieniem z „dziewiątką”. Może przecież zastosować wariant z grą na dwie „dziesiątki”. Takie ustawienie też było próbowane, więc niech przed sobotnim meczem martwią się… rywale. Natomiast my, mając świadomość tego jak pracujemy, bo jestem w szatni codziennie i czuję to nastawienie, chcemy zagrać najlepiej jak potrafimy. Liczymy też, że ze wsparciem kibiców, którzy wracają na trybuny, wykonamy swoje zadanie.


Na zdjęciu: Krzysztof Bizacki (z prawej) i prezes klubu Leszek Bartnicki (z lewej) zbudowali w Tychach drużynę na miarę ekstraklasy.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus