Parawan anonimowości

GKS Tychy przed wyborem nowego trenera. W ciągu tygodnia lub może nawet nieco wcześniej w tyskim klubie mogą zapaść kolejne ważne decyzje.


Doskonale zdajemy sobie sprawę, że po zwolnieniu trenera Andreja Sidorenki sytuacja w tyskim klubie daleka jest od stabilnej. Niemniej hokeiści oraz ich opiekunowie w ostatnim czasie stanęli na wysokości zadania. Dowiodły to dwa cenne zwycięstwa w Sosnowcu oraz w Nowy Targu i nieco spokojniej przygotowują się do kolejnego meczu derbowego z obrońcami tytułu, GKS-em Katowice. W piątek zapowiada się kolejny hit, który może wiele zmienić nie tylko w wizerunku tyskiej drużyny.

Brak komunikacji

Jakie były relacje między trenerem Sidorenką a zawodnikami? W poprzednim sezonie znośne – to określenie chyba pasuje do tego, co się wydarzyło. Zamorskim hokeistom od początku nie było z nim jednak po drodze, bo miał żal, że przyjechali nieprzygotowani do sezonu. Kanadyjczycy Jean Dupuy oraz Alexandre Boivin nie pałali sympatią do Sidorenki i vice versa. Niemniej obaj przyczynili się do zdobycia pucharu i wicemistrzostwa kraju. Kilku naszych zawodników nie przepadło za nim i wcale się z tym nie kryli.

Od pewnego czasu, nawet dla postronnego obserwatora, dał się zauważyć brak komunikacji między trenerem a większością zawodników. Jedni mieli żal, że w najmniej oczekiwanym momencie są odesłani na trybuny i mało grają, zaś drudzy byli wytykani za słabą postawę. To szczególnie widoczne było na finiszu poprzednich rozgrywek. Jednak działacze zdecydowali się na przedłużenie kontraktu z Sidorenką do końca sezonu 2024/25.

To on wraz z działaczami był konstruktorem kadry na ten sezon, silnej jak na rodzime realia. Sidorenko stracił jednak sterowność nad drużyną i to była jedna z głównych przyczyn ostatnich niepowodzeń. Nie tak dawno pojawiły się głosy, że popełniono błąd, podpisując nowy, tak długi kontrakt. Teraz trzeba go rozwiązać nie bez uszczerbku dla klubowej kasy.

Za mocne albo za słabe?

„Trenowaliśmy jak nigdy” – ten slogan niżej podpisany słyszy od czterech dekad i przy takiej okazji szybko dodaje: „a wyszło jak zawsze”. Przed tym sezonem nie kto inny jak Sidorenko podczas konferencji prasowej przekonywał, że latem drużyna wykonała kawał dobrej roboty. To jednak nie przełożyło się na dokonania na lodzie. Owszem, początek był obiecujący i derby z Katowicami w „Satelicie” mogły się podobać. Potem jednak nastąpi zjazd, a w kolejnych derbach tyszanie wypadli blado, grając bez ładu i składu.

– Uprawialiśmy „wybijankę” krążka z tercji i ułatwialiśmy zadanie rywalom – mówi jeden z zawodników, prosząc anonimowość. – Takie jednak były założenia, więc się ich trzymaliśmy. Gdy słyszę, że mało trenowaliśmy, to się śmieję, bo zajęcia były dalekie od tych, do jakich się przyzwyczailiśmy. Trenowaliśmy zdecydowanie za mało!

Odnieśliśmy wrażenie, że po odejściu szkoleniowca z rosyjskim i białoruskim paszportem zespół nabrał wigoru. W ostatnim dwumeczu zaprezentował się zdecydowanie lepiej. – Trudno nie mieć ochoty do gry, skoro zmieniły się zajęcia, a przede wszystkim wróciła komunikacja. Szatnia żyje właściwym rytmem – dodaje nasz informator.

Co dalej?

Sytuacja z trenerami jest zawieszona w próżni, bo tymczasową opiekę nad drużyną powierzono Adamowi Bagińskiemu, który wcześniej pełnił rolę asystenta, a jego współpracownikami są: Jakub Gruth, trener przygotowania motorycznego, oraz trener bramkarzy, Jan Szaliapneu. To trio ma zapewnić spokój wewnętrzny w drużynie oraz stabilną grę na odpowiednim poziomie. Sytuacja jest jednak patowa – z jednej strony działacze może i chcieliby zatrudnić nowego szkoleniowca, bo takowe rozmowy są prowadzone. Z drugiej trzeba patrzeć na zasobność kasy, wszak Sidorence trzeba wypłacić odpowiednie apanaże za rozwiązanie kontraktu.


Czytaj także:


Wszystko – wedle naszych informacji – wyjaśni się w przyszłym tygodniu, bo w środę tyszanie ponownie zagrają z GKS-em Katowice, ale tym razem w Superpucharze. Jeżeli dwa najbliższe mecze ułożą się po myśli tyszan, trener Bagiński ma szansę zostać do końca sezonu. To rozwiązanie – naszym zdaniem – ma racjonalne uzasadnienie. Ostatecznie przecież pracował już z Andrejem Gusowem, Krzysztofem Majkowskim oraz Sidorenką, więc w tym fachu nie jest „żółtodziobem”; jak każdego młodego szkoleniowca rozsadza go energia i ambicja.

Sam zainteresowany, proszony komentarz do całej sytuacji stwierdził jedynie: – Interesują mnie tylko przygotowania do najbliższego meczu z GieKSą, a potem ewentualnie do kolejnego. Decyzje pozostawiam działaczom i na pewno je zaakceptuję.

Trudno się dziwić, że „Bagiś” jest tak lakoniczny, wszak doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Jedno jest pewne – w ciągu najbliższego tygodnia w GKS-ie Tychy może się wiele rozstrzygnąć!


Na zdjęciu: Adam Bagiński (z prawej) wraz Jakubem Gruthem dbają jak najlepsze przygotowanie zawodników do meczów oraz o atmosferę w drużynie.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus