Bez rozgrzewki. Kłania się szkoła Bolka Niesyty

I żadnego folkloru, prawda? Tymi słowami często zwracał się m.in. do dziennikarzy nieodżałowany Jan Bolek Niesyto. Formalnie pełnił funkcję rzecznika prasowego Górnika Zabrze, a nieformalnie był w tym klubie człowiekiem-instytucją.


Tyle że Bolkowa definicja folkloru różniła się od tej oficjalnej – językowej czy encyklopedycznej. Sprowadzała się ona do zdarzeń i zachowań niegodnych, wstydliwych, niepożądanych, czego on – jako przedstawiciel Górnika chciał za wszelką cenę unikać. Tym bardziej że ten klub uważał za świętość i tak też go traktował. Pracował jednak w bardzo ciężkich czasach, nie tylko dla wielokrotnego mistrza Polski.

Fantastyczna postać

Był to czas systemowego przełomu, wiele się zmieniało, a przy okazji waliło. Tak po prawdzie w tej wielkiej improwizacji chaosu, tudzież rozmaitych przejawów cwaniactwa, unikać się nie dało. A i rzecz jasna folkloru. Tego w rozumieniu Bolka.

Odwołuję się do tej fantastycznej postaci, kojarząc jego niegdysiejsze starania. Były pełne pokory, lęków i obaw – z tym, z czym mamy w piłkarskim światku do czynienia i dzisiaj. Nie tylko w klubach, ale i w piłkarskiej centrali, która – tak by się zdawało – powinna omijać folklor z daleka. Bo to teoretycznie i ludzie najwyższego formatu. Czyli tacy w swoim środowisku najlepsi z najlepszych, i światowcy co to z niejednego pieca chleb jedli, a i arbitrzy elegancji, nie tylko dlatego, że w wysmakowanych i drogich garniturach chodzą.

No ale, jak się okazuje, folkloru płynącego z ulicy Bitwy Warszawskiej (tam mieści się siedziba PZPN) mamy pod dostatkiem. A przy okazji i trochę wstydu. Choć może nie trochę. Trzeba przyznać, że po części wynika to z przyczyn obiektywnych i zdarzeń, których przewidzieć się nie da. Ale też po części z tego, że ten i ów nie przeszedł – a w związku z tym nie wyciągnął z niej wniosków – „szkoły Bolka Niesyty”.

Folklorystyczne zdarzenia

Tych folklorystycznych zdarzeń było tylko w minionych kilku miesiącach pod dostatkiem. I premie od premiera, i kłótnie o premie od premiera, i zwalnianie trenera Michniewicza, i zatrudnianie nowego – Fernando Santosa – odnośnie którego mówi się dzisiaj, że chemia między nim i piłkarzami, a i funkcjonariuszami PZPN-u się nie pojawiła, że on jakiś takiś smutny, jak nie Portugalczyk, że po swojemu tylko gada i w żadnym innym języku.

Oczywiście, gdyby wyniki kadry były inne, to o folklorze byłoby mniej gadania. Wyników nie ma, grozi nam więc, że finałów mistrzostw Europy nie powąchamy. A przecież grupa taka, że wstyd z niej nie wyjść. Na te wyniki, w tym mołdawską klęskę, którą można nazwać największą kompromitacją kadry w XXI wieku, nałożyła się jeszcze obecność na pokładzie samolotu do i z Kiszyniowa niejakiego Mirosława Stasiaka. Chyba najbardziej znanego z tego, że w przeszłości był wytrenowany w kupowaniu (załatwianiu) meczów ligowych.

Awantury i groźby

Konsekwencją były awantury i groźby ze strony sponsorów kadry, że się na PZPN obrażą i przestaną sypać groszem. A jeszcze później pojawiły się informacje, że niektórzy goście po meczu w Kiszyniowie sobie pochlali i na pokładzie samolotu. Mówiąc eufemistycznie wszczynali dyskusje z piłkarzami o ich postawie na boisku. Finalnie – choć w istocie może to jeszcze nie finał – pojawiły się plotki, że Santosa chce klub z Arabii Saudyjskiej i oferuje mu miliony petrodolarów.

W normalnych okolicznościach potraktowalibyśmy to jako… element medialnego folkloru. Jednak zaskoczenie, ostrożność – a i strach – zostały podyktowane przypadkiem niejakiego Sousy, skądinąd rodaka Santosa, i jego dezercją ze stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski. Gdyby odejście Santosa stało się faktem, może piłkarski świat (ten wielki, zagraniczny) byłby nie zastanawiał się nad wartością słów i podpisów portugalskich trenerów. Może tylko nad tym, co takiego w tej Polsce się dzieje, że trenerzy tak szybko zrażają się do całkiem nieźle płatnej pracy. Może ów piłkarski świat dojdzie do wniosku, że w Polsce za dużo jest folkloru. A może nie tyle w Polsce, ile w polskiej piłce?


Czytaj także:


Cóż – z bólem serca trzeba przyjąć, że ciąg tych wszystkich zdarzeń nie był wyłącznie zbiegiem okrutnych, żałosnych i irytujących zbiegów okoliczności (choć wielu pewnie szyderczo się śmiało; i śmieje do dziś). Był konsekwencją pewnych postaw obecnych w piłkarskim środowisku, uwzględniając rzecz jasna piłkarską centralę. Swoistego przyzwolenia na dziadostwo, przymykanie oczu na przeszłość, poklepywanie się po plecach, a w sumie prezentowanie tych wszystkich postaw, o których Bolek Niesyto byłby mówił, że to folklor. Wiadomo jaki…


Fot. Tomasz Folta/PressFocus