Czuję wewnętrzny żal

– „Na poważnie” zetknąłem się ze „Sportem”, gdy byłem piłkarzem Wisłoki Dębica w ówczesnej II lidze, czyli dzisiaj pierwszej – mówi Jan Furlepa


Rozmowa z Janem Furlepą, byłym napastnikiem min. ROW-u Rybnik, GKS-u Jastrzębie, Naprzodu Rydułtowy.

Kiedy po raz pierwszy zetknął się pan ze „Sportem”? Dopiero po przyjeździe z rodzinnego Kętrzyna na Górny Śląsk?

Jan FURLEPA: – Po raz pierwszy widziałem ten nagłówek (chodzi o winietę – przyp. BN) w 1976 roku. Ale wtedy „Sport” dochodził do Kętrzyna z jednodniowym opóźnieniem. „Na poważnie” zetknąłem się ze „Sportem”, gdy byłem piłkarzem Wisłoki Dębica w ówczesnej II lidze, czyli dzisiaj pierwszej. Pojechaliśmy do Rybnika na mecz z ROW-em, który nawiasem mówiąc przegraliśmy 1:4. Zamieszaliśmy w hotelu „Rybnik”, który już dzisiaj nie istnieje, a znajdował się obok obecnej siedziby policji i ZUS-u. Mieszkaliśmy w nim kilka dni, bo w sobotę graliśmy mecz ligowy, a w środę czekało nas spotkanie w Pucharze Polski z Odrą Wodzisław Śląski. W poniedziałek rano wyszedłem „na miasto” i kupiłem w kiosku właśnie „Sport”. Gazeta mnie zainteresowała, fajne były sprawozdania z meczów i w ogóle. Tej wyprawy na Górny Śląsk nie wspominam jednak dobrze, bo Odra „rozłożyła” nas 4:0, po dwie bramki strzelili Edek Socha i Wojtek Rabenda.

„Sport” był trudno dostępny

Pańskim pierwszym klubem na Śląsku był ROW Rybnik. Nasza gazeta była popularna wśród pańskich kolegów z drużyny?

Jan FURLEPA: – Zawodnikiem ROW-u zostałem w 1980 roku, nie będę ukrywał, że „Sport” był wtedy trudno dostępny. Można go było kupić tylko rano, w południe mogłeś zapomnieć, że gdzieś na niego trafisz. Takie były czasy. Żona namówiła mnie wtedy, żebyśmy założyli sobie „teczkę” w kiosku. Małżonka zaprenumerowała wtedy jakiś dziennik, a ja „Sport”.

Moja dalsza przygoda ze „Sportem” trwała, gdy przeniosłem się do GKS-u Jastrzębie. Zawsze w poniedziałek przychodziłem na trening ze „Sportem”, a śp. Rysiek Kraus pochodzący z Bestwiny przyjeżdżał z „Tempem” pod pachą. Robiliśmy sobie prasówką w drodze na trening i podczas odnowy biologicznej po treningu, a potem wymienialiśmy się egzemplarzami naszych gazet. Rysiek wracał do domu ze „Sportem”, a ja z „Tempem”. Czytałem również „mały Sport” (tygodnik „Sport Śląski” – przyp. BN), w którym były relacje z 3. ligi oraz niższych klas oraz tabelki. To naprawdę była pasjonująca lektura. Natomiast kupno „dużego” Sportu było wręcz obowiązkiem.


Czytaj także:


Pamięta pan, kiedy po raz pierwszy pojawił się na naszych łamach? To znaczy, kiedy była pierwsza wzmianka o panu?

Jan FURLEPA: – Konkretnie nie pamiętam, ale zawsze wycinałem relacje z meczów, w których grałem. Pilnie śledziłem również wyniki innych drużyn, w których grali moi koledzy z boiska. Sprawdzałem, jak im się wiedzie. Często na mecze do Zabrza zabierał mnie Boguś Gunia, który przeszedł z ROW-u do Górnika. Załatwiał bilety, mecze toczyły się przeważnie wieczorem, przy sztucznych światłach, to były spaniałe spektakle piłkarskie.

Co się tyczy artykułów o mnie, to przypominam sobie wywiad, który przeprowadził ze mną młody redaktor, gdy grałem w Jastrzębiu. A potem to już poszło „z górki”. Regularnie też przeglądałem rankingi piłkarskie – „Złote buty” u was i „Srebrny Piłkarz” w „Tempie”.

Najbardziej nieprawdopodobna informacja

Z kilkoma innymi trenerami brał pan udział w naszej weekendowej zabawie „Typer”, w której przewidywaliśmy wyniki meczów w ekstraklasie. Bawił się pan dobrze? Towarzyszył panu dreszczyk emocji, jak wypadnie pan na tle innych konkurentów?

Jan FURLEPA: – To naprawdę była przednia zabawa i tego mi będzie bardzo brakowało. Traktowałem tę rywalizację z kolegami-trenerami, byłymi piłkarzami i dziennikarzami z przymrużeniem oka, bo przecież nie chodziło o pieniądze, tylko satysfakcję. Nie ukrywam jednak, że dreszczyk emocji zawsze mi towarzyszył, zwłaszcza, gdy udało mi się trafnie wytypować wynik jakiegoś meczu. Gdy miałem pudła, entuzjazm był nieco mniejszy, ale tylko do następnego typowania.

Jaką najbardziej nieprawdopodobną informację na swój temat przeczytał pan w naszej gazecie?

Jan FURLEPA: – Generalnie szanuję dziennikarzy, nawet jeżeli często się z nimi nie zgadzam, ale mają prawo do oceny, krytyki itp. Jednak jeden z pańskich młodszych kolegów napisał kiedyś, że byłem widziany na treningu Odry Opole, gdy ja akurat przebywałem w swoich rodzinnych stronach, bo moja mama leżała w szpitalu. Nie wiem, czy to miało decydujący wpływ, ale po tym artykule straciłem pracę w BKS-ie Bielsko-Biała.

Bardzo dobra gazeta sportowa

Z końcem bieżącego miesiąca „Sport” zniknie z rynku prasowego. Z tego powodu targają panem jakieś uczucia, na przykład żalu, że to już jest koniec?

Jan FURLEPA: – Czuję wewnętrzny żal, bo człowiek przyzwyczaja się do dobrych rzeczy, a „Sport” był dobrą, a nawet bardzo dobrą gazetą sportową. Naprawdę tak uważam, bez kadzenia i przysłowiowej wazeliny. To była fachowa gazeta, konkretna, szczególnie jeżeli chodzi o piłkę nożną.

Dosłownie pół godziny przed rozmową z Panem otrzymałem sms-a od naszego stałego Czytelnika z Sosnowca. Pozwolę sobie przytoczyć jego treść: „Panie Bogdanie. Niemożliwe!!!! To co ja będę czytał?”. A pan co teraz będzie czytał?

Jan FURLEPA: – Na pewno czegoś mi będzie brakowało, bo przecież tyle lat przeżyłem z waszą gazetą. W poniedziałek już nie będzie biegania do sklepów po „Sport”.


Na zdjęciu: Jan Furlepa przez lata przyzwyczaił się do „Sportu”. Lada dzień zostanie pozbawiony przyjemności, jaką była lektura naszej gazety.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus