Co zmienił Woś?

Jan Woś robi po swojemu. Obawiano się, czy przejęcie zespołu przez asystenta dotychczasowego trenera wniesie wymagany powiew świeżości. Mecz z Radomiakiem dał kilka pierwszych odpowiedzi. Jan Woś robi swoje.


Zmiany w grze Ruchu były widoczne. Nie brakowało opinii, że druga połowa spotkania z radomianami było najlepszym, co pokazali „Niebiescy” w tym sezonie. Zabrakło tylko jednego – gola. Ale brak szczęścia czy centymetrów to już nie wina Jana Wosia.

Inny system

Przede wszystkim 49-letni szkoleniowiec zmienił ustawienie. Jarosław Skrobacz preferował 3-4-3, podczas gdy Woś ustawił Ruch w 4-2-3-1. Z jednej strony to najpopularniejsza wariancja taktyczna stosowana w świecie piłki, z drugiej – nie zabrakło w niej elastyczności. Głównie dochodziło do zmian pozycji pomiędzy skrzydłowymi i środkowym ofensywnym pomocnikiem, którym był Miłosz Kozak. Ten zresztą czasem ustawiał się na szpicy, gdy w inny sektor przesuwał się Daniel Szczepan. – Nie chcieliśmy grać w obronie niskiej, a w średniej, ale i tak zostawialiśmy zbyt wiele miejsca na bokach – mówił w kontekście pierwszej połowy Woś.


Czytaj także:


– Założenia były takie, żeby bronić dużą liczbą zawodników. Dlatego też przesunęliśmy Miłosza nieco wyżej, bo czasami ma z tym problemy. W pierwszej połowie nasza ofensywa wyglądała średnio, a w drugiej połowie zawodnicy stali się bardziej odważni. Praktycznie każde przyjęcie było w stronę bramki przeciwnika, każda akcja była w biegu. Plan na mecz był taki, żeby w pierwszej fazie się cofnąć. Liczyliśmy na miejsce, które zwalnia na ich lewej obronie Dawid Abramowicz, często włączający się do akcji. Dlatego operował tam Kozak i wszystkie piłki mieliśmy kierować do niego. O środek byłem spokojny, a najbardziej obawialiśmy się prawej strony, Ediego Semedo, który ma 3 bramki i napastnika Pedro Henrique, który ma 8 goli – wyjaśniał trener Ruchu.

Nowe role

Inna formacja spowodowała też, że zmieniły się zadania piłkarzy. Dodatkowo Jan Woś nie bał się zmienić ich standardowych pozycji. Na prawej obronie wystąpił Konrad Kasolik, mierzący 193 cm wzrostu. To nominalny stoper z nikłym doświadczeniem w tej roli, ale za mecz z Radomiakiem nie można się do niego przyczepić. Znak zapytania stał przy tym, jak będzie radził sobie w pojedynkach 1 na 1 z szybkimi skrzydłowymi rywala, ale nie wypadł źle. Zresztą w razie potrzeby pomagał mu ustawiony wyżej, na skrzydle, Tomasz Wójtowicz, który wie, o co na tej pozycji chodzi. Wcześniej w tym sezonie tak wysoko nie grywał, będąc co najwyżej wahadłowym w systemie 3-4-3, raczej na lewej stronie.

Jako skrzydłowy zagrał w poniedziałek także Dominik Steczyk, głównie napastnik, a najbardziej widoczne było przesunięcie na pozycję nr 10 wspomnianego Kozaka. Otrzymując więcej boiskowego luzu 26-latek pokazywał swoje ponadprzeciętne umiejętności techniczne i zasłużenie trafił do oficjalnej jedenastki kolejki ekstraklasy. Nieco niżej zagrał też Tomasz Swędrowski, razem z Tomasem Podstawskim tworząc duet w środku pola. Obaj naprzemiennie schodzili do środkowych obrońców, aby pomagać im w rozegraniu.

Kozak to kozak

Już poprzednie mecze pokazywały, że ściągnięty z Górnika Łęczna skrzydłowy to jeden z tych graczy Ruchu, który zdecydowanie prezentuje ekstraklasowy poziom. Nawet gdy nie szło, on zawsze dawał impulsy, choć czasem w jego zachowaniu widoczna była frustracja z niepowodzeń. W poniedziałek zapracował sobie jednak na miano zawodnika meczu wg „Sportu”.

– Miłosz jest bardzo specyficznym zawodnikiem i trzeba umieć z nim rozmawiać. Każda szatnia ma gracza, który zachowuje się trochę niestandardowo. W tym tygodniu staraliśmy się, aby jego zachowania współgrały z tym, jak zachowuje się zespół. Myślę, że to zrozumiał, tak jak i pozostali chłopcy zrozumieli, że Miłosz jest nam potrzebny – powiedział Woś.


Fot. Marcin Bulanda/PressFocus