Rodzinna batalia

W meczu B-klasy KP Kamień – Górnik Czerwionka wnuk zagrał przeciwko dziadkowi i wujkowi.


W minioną sobotę, 11 listopada, na boisku w Rybniku-Kamieniu rozegrano mecz w ramach rozgrywek B-klasy pomiędzy zespołami KP Kamień i MKS Czerwionka-Leszczyny. Spotkanie zakończyło się wygraną gości 5:1. Mecz jak mecz, ale był wyjątkowy z jednego powodu, na co zwrócił uwagę trener gospodarzy Filip Frydecki, syn legendarnego piłkarza ROW-u Rybnik, Andrzeja, który ze swoją drużyną przez siedem sezonów grał w I lidze (obecna ekstraklasa) i trzykrotnie sięgnął po Puchar Intertoto.

Wyjątkowy szpil

Na czym polegał wyjątkowy charakter sobotniego meczu derbowego? – W moim zespole grają ojciec i syn, konkretnie Dariusz Oporski i Kamil Oporski – wyjaśnił Filip Frydecki. – Pierwszy ma 56 lat, gra na środku pomocy i występuje u nas z przerwami od jedenastu lat. Natomiast Kamil skończył trzydziestkę i jest naszym podstawowym bramkarzem od dwóch lat, z półroczną przerwą na występy w Borowiku Szczejkowice. Ale żeby było ciekawiej, w zespole naszych rywali wystąpił wnuk Darka, 17-letni Oskar Guzior, który jest synem jego córki. Nigdy wcześniej z taką sytuacją nie spotkałem się.

Rodzinna batalia w meczu B-klasy
Klan Oporskich w pełnej krasie: od lewej Oskar Guzior, w środku głowa rodziny – Dariusz Oporski, z prawej Kamil Oporski. Na pierwszym planie najbardziej utalentowany z tego grona – Ksawier Oporski. Fot. Ryszard Kaźmierczak

– Oprócz tego mam inną parę rodzinną, ale to „tylko” ojciec i syn, czyli Piotr Horny i Martin Horny. Darek Oporski swego czasu trenował w zespole juniorów ROW-u u mojego taty, skąd przeszedł potem do drużyny seniorów, grającej wówczas w 3. lidze. Występowali w niej między innymi Zbigniew Czarny, Jerzy Dworczyk, Jarosław Konopka, Robert Żyradzki, Damian Cichecki, Czesław Zniszczoł, Tadeusz Jakubczyk, Piotr Mandrysz, Stanisław Ciesiul, Dariusz Widawski. Wszystkich oczywiście nie jestem w stanie wymienić, ale to było to pokolenie, wielu z wymienionych grało później w ekstraklasie, albo na jej zapleczu.

Grał w 3. lidze

Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że Dariusz Oporski w sezonie 1985/1986 zagrał w dwóch meczach (116 minut na boisku) w 3. lidze w koszulce ROW-u, a w następnym (1986/1987) w ośmiu potyczkach ligowych spędzając na boisku 720 minut. – Gdy chodziłem do piątej klasy szkoły podstawowej, czyli miałem 11-12 lat trafiłem do szkółki piłkarskiej w Leszczynach, którą prowadził nieżyjący już były piłkarz Wisły Kraków i ROW-u Rybnik, Józef Gach – zaczął swoją opowieść jeden z bohaterów niniejszego artykułu, Dariusz Oporski.

– Potem na trzy lata trafiłem pod skrzydła Andrzeja Frydeckiego, który trenował juniorów ROW-u Rybnik. Stamtąd trafiłem do zespołu seniorów i zagrałem kilkanaście meczów w 3. lidze. Po występach w ROW-ie w 1988 roku trafiłem do Górnika Czerwionka, a od 1992 roku byłem zawodnikiem zespołu Hubertus Piast Leszczyny. Z nim najpierw awansowałem do ligi okręgowej, a potem do 4. ligi. Gdy skończyłem 30 lat, w 1997 roku z powodu wypadku na kopalni „Dębieńsko” miałem operację kręgosłupa i przestałem grać w piłkę nożną. Bałem się o swoje zdrowie, więc zostałem trenerem w Leszczynach. Potem za namową swojego kolegi Piotrka Hornego, z którym grałem w Hubertusie, wróciłem na boisko.


Czytaj także:


– Od 11 lat, z krótkimi przerwami, gram w KP Kamień. W ubiegłym roku próbowałem sił w Borowiku Szczejkowice, ale potem wróciłem do Kamienia. Całe szczęście, że w B-klasie zmiany są lotne, tak jak w hokeju na lodzie, bo człowiek w każdej chwili może zejść z boiska, by chwilę odpocząć, złapać tzw. drugi oddech. Z moją kondycją nie jest najgorzej, chociaż przyznaję uczciwie, że kolana już wysiadają. W Gołkowicach zagrałem prawie cały mecz, nie było mnie na boisku może z pięć minut. I tylko wynik się nie zgadzał, bo przegraliśmy 1:3.

Pojedynek z wnukiem

Rodzinna batalia w meczu B-klasy
Mimo niekorzystnego wyniku trener Filip Frydecki (z prawej) zachowywał olimpijski spokój. Fot. Ryszard Kaźmierczak

W ostatnim, derbowym meczu ligowym z Czerwionką, wszedłem na boisko w 30 minucie, dokładnie w tym samym momencie wszedł mój 17-letni wnuk, Oskar Guzior. Dlaczego tak późno? Ponieważ tego samego dnia rano grał mecz w zespole juniorów. Moim zdaniem powinien się trochę oszczędzać, bo miał już jeden dosyć poważny uraz. Chodziło o kolec biodrowy, nawet dokładnie nie wiem, co to jest za cholerstwo (kolce kości biodrowych to fragmenty miednicy, do których kotwiczą się ważne mięśnie i więzadła. Oderwanie przyczepu mięśniowego jest częstym urazem sportowym, zwłaszcza u młodych osób – przy. BN).

O ostatnim meczu ligowym byłem niepocieszony, bo przegraliśmy z zespołem wnuka 1:5, chociaż do przerwy jakoś się trzymaliśmy, bo przeciwnik prowadził tylko 1:0. Po przerwie nas „rozmontowali”, ale czy można się dziwić, skoro tam grają przeważnie 17-18-letni chłopcy, wybieganie i stosują żadnej taryfy ulgowej dla starszych. Wprawdzie graliśmy na sztucznym boisku, ale oprawa meczu była zacna. Pojawili się kibice obu zespołów, odpalili race, w ogóle była bardzo fajna atmosfera, można powiedzieć – rodzinna. Zszedłem z boiska dziesięć minut przed zakończeniem spotkania. Czy miałem jakieś bezpośrednie pojedynki na boisku z wnukiem? Oczywiście. Ja nie odpuszczałem, on także. Raz mi nawet nadepnął na nogę, ale nie mam o to pretensji i nie gniewam się. W ferworze walki takie sytuacje przecież się zdarzają, trzeba być twardym, nie mięczakiem.

Rodzice kibicują

Oskar Guzior nie miał litości dla dziadka w ostatnim meczu, bo na boisku więzy rodzinne nie liczą się. – Na boisku żaden z nas nie cofał nogi – przyznaje Oskar Guzior. – Najpierw dziadek sfaulował mnie, to potem mu się zrewanżowałem (śmiech). Ale robiliśmy tego specjalnie, po prostu za każdym razem jeden chciał odebrać piłkę drugiemu. Dlaczego wszedłem na boisko dopiero w 30 minucie? Ponieważ do południa graliśmy ciężki mecz z Naprzodem Krzyżkowice, który wygraliśmy 3:0. Jesteśmy w tabeli na drugim miejscu, ale nie mamy żadnych szans na awans, ponieważ w tym sezonie nikt nie może awansować wyżej, jak również spaść do niższej ligi.

Rodzinna batalia w meczu B-klasy
Atrakcje były też poza boiskiem… Fot. Ryszard Kaźmierczak

W B-klasie jesteśmy w tej chwili na 5. miejscu i wyprzedzamy drużynę dziadka i wujka o dziesięć punktów. Na sobotnim meczu była moja mama i babcia. Za kim trzymały kciuki? Mama oczywiście za mną, a babcia tak na zmianę – raz za moją drużynę, a razem za Kamień. Mama i tata są moimi najwierniejszymi kibicami, zawsze jeżdżą ze mną na mecze, kibicują mi. To zawsze dodaje otuchy i pewności siebie, gdy wiesz, że rodzina w ciebie wierzy.

Małymi krokami

Nastolatek zaczął bardzo wcześnie przygodę z futbolem. – Miałem pięć lat, gdy trafiłem do Piasta Leszczyny – odkrywa swój piłkarski życiorys Oskar Guzior. – Potem na pięć lat trafiłem do APN Knurów, gdzie prowadził mnie trener Krzysztof Nieradzik. – Kolejne dwa lata spędziłem w Sparcie Zabrze, gdzie opiekował się mną trener Łukasz Bagsik. Później przez trzy lata trenowałem w Górniku Zabrze, gdzie trenowali mnie Robert Romaniuk i Adrian Kargul. Czy chciałbym zrobić karierę piłkarską, czy raczej traktuję to jako zabawę i przygodę.

– W tej chwili jestem uczniem technikum elektrycznego w Czerwionce, więc fach będę miał w ręku. A piłka nożna? Chciałbym, nawet małymi krokami, iść do przodu, rozwijać się. Blisko mnie są dwa kluby czwartoligowe, LKS Bełk i ROW Rybnik, więc może w którymś z nich mógłbym spróbować swoich sił. A potem – kto wie?

Ambicja i wola walki

Filip Frydecki prowadzi KP Kamień trzy lata. – Trenerem jestem od dwudziestu lat – wyjaśnia „inspirator” niniejszego artykułu. – W tym czasie prowadziłem drużyny w A-klasie i lidze okręgowej, ale przede wszystkim pracowałem z młodzieżą. Miałem pod swoją pieczą zespoły od „orlika” począwszy na popularnej „M” kończąc. Teraz „zszedłem” do B-klasy, ale traktuję to wszystko bardzo poważnie. Oczywiście pracując z amatorami nie można na nich nakładać takich samych obowiązków i wymagań jak w stosunku do zawodowców, ale wszyscy mamy z tego frajdę.

Rodzinna batalia w meczu B-klasy
Kapitan Kamienia Błażej Dzierżawa paraduje z gustowną kapitańską opaską. Fot. Ryszard Kaźmierczak

– Każdy stara się jak może, nikt moim zawodnikom nie może odmówić ambicji i woli walki. Frekwencja na treningach? Bardzo różna, co jest zrozumiałe ze względu na obowiązki zawodowe chłopaków. Niektórzy pracują w kopalni na zmiany, więc zdarzały się zajęcia, że lista obecności zawierała tylko kilka nazwisk. Ale były również treningi, na których zjawiało się kilkunastu zawodników.

Natomiast absolutnie nie mogę narzekać na frekwencję podczas meczów, zawsze mam do dyspozycji 16-18 zawodników. Ponieważ mam w kadrze zespołu również 40-latków, bardzo odpowiada mi system zmian lotnych obowiązujący w rozgrywkach. W trakcie każdego spotkania zawsze dokonuję rotacji na 5-6 pozycjach, z wyjątkiem oczywiście bramkarza. Jeżeli Kamil Oporski nie mógłby zagrać z powodu obowiązków służbowych na kopalni, mamy w rezerwie innego bramkarza.

Moralne wsparcie dla „Sportu”

Z satysfakcją mogę odnotować, że drużyna KP Kamień udzieliła nam, czyli redakcji „Sportu”, moralnego wsparcia. Świadczyła o tym w ostatnim meczu z MKS-em Czerwionka kapitańska opaska, w której paradował ich kapitan.

Błażej Dzierżawa. Panowie, doceniamy ten gest i bardzo za niego dziękujemy. – Błażej na pewno był pierwszym kapitanem z taką opaską i… jestem przekonany, że nie ostatnim – powiedział Filip Frydecki.


Na zdjęciu: W sobotnim meczu w Kamieniu nikt nie zastosował taryfy ulgowej.

Fot. Ryszard Kaźmierczak