Jerzy Dudek: Emocje były ogromne

 

Wśród bramkarzy nominowanych do „Jedenastki stulecia” nie mogło zabraknąć Jerzego Dudka. 60-krotny reprezentant Polski i uczestnik turnieju finałowego mistrzostw świata w Korei i Japonii w 2002 roku w piłkarskim życiorysie ma także wiele klubowych osiągnięć. Sięgnął po mistrzostwo Holandii i Superpuchar Holandii z Feyenoordem Rotterdam, wicemistrzostwo Anglii, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej i Tarczę Wspólnoty z FC Liverpool oraz mistrzostwo Hiszpanii, Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii z Realem Madryt. A przede wszystkim w 2005 roku wywalczył zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów i Superpuchar Europy.

Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus

Liczył pan na tytuł „Bramkarza stulecia” Polskiego Związku Piłki Nożnej?
Jerzy DUDEK: – Sama nominacja jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Kiedy ją dostałem poczułem niesamowite emocje. To się wiązało ze specjalną koszulką i pamiątką – kryształowym pucharkiem, które sprawiły mi mega radość. W pierwszym momencie byłem jednak przede wszystkim zaskoczony i zacząłem się zastanawiać na kogo ja bym zagłosował wybierając bramkarza.

I na kogo by pan zagłosował?
Jerzy DUDEK: – Nie myślałem się długo tylko od razu uznałem, że kandydatem do miana „Bramkarza stulecia” jest Józef Młynarczyk. Był moim idolem z dziecięcych lat.

Wychowywałem się oglądając w akcji generację, która w 1982 roku na hiszpańskich sięgnęła po trzecie miejsce na świecie i 4 lata później grała w Meksyku na kolejnym Mundialu. Pamiętam, że gdy w A Corunie drużyna trenera Antoniego Piechniczka grała z Peru, ten przełomowy mecz, od którego zaczęła się droga na podium, graliśmy z kolegami na podwórku. Miałem 9 lat, ale nie siedziałem przed telewizorem. Tak mi się wydaje, że po bezbramkowych remisach z Włochami i Kamerunem nie wierzyliśmy już w to, że biało-czerwoni się „wstrzelą”.

Myśleliśmy chyba, że już niczego dobrego na tym turnieju od naszej drużyny się nie doczekamy i musimy zacząć trenować, żeby „podnieść” polską piłkę (śmiech). Ale nagle zaczęły do nas dochodzić odgłosy wielkiej radości. Od 55 minuty zaczął się bowiem polski koncert i po kwadransie prowadziliśmy już 4:0. Całe osiedle się wydzierało, fetując gole Włodzimierza Smolarka, który rozwiązał worek z bramkami, a Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek, Andrzej Buncol i na końcu Włodzimierz Ciołek strzelali efektowne gole, które później jeszcze wiele razy oglądałem na powtórkach.

Następne mecze śledziłem już jednak na bieżąco i zwycięstwo 3:0 z Belgią po hat-tricku Zbigniewa Bońka, remis 0:0 ze Związkiem Radzieckim, porażka 0:2 w półfinale z Włochami i zwycięstwo 3:2 w meczu o miejsce na podium z Francją, zostały w mojej pamięci na zawsze.

Dlatego sercu najbliższy był mi właśnie Józef Młynarczyk, który dodatkowo jako pierwszy polski bramkarz sięgnął po Puchar Mistrzów, Superpuchar UEFA i Puchar Interkontynentalny. Miał też sukcesy klubowe w Polsce i Portugalii, sięgając po mistrzowskie tytuły. To w moim rankingu ostatecznie przeważyło szalę na jego stronę, ale zgadzam się w zupełności z tym co, wyczytując listę nominowanych podkreślił trener Antoni Piechniczek. Nasz wybitny selekcjoner, od którego w 1996 roku dostałem pierwsze powołanie do reprezentacji, powiedział, że znakomitych bramkarzy w stuletniej historii polskiej piłki było wielu i wybór był mega trudny. Dlatego współczuję tym, którzy wybierali, bo musieli postawić.

Który występ reprezentacji Polski pana zdaniem zasługuje na miano „Meczu stulecia”?
Jerzy DUDEK: – Hm. Mecz stulecia? Legendą stał się bój z 1973 roku Polska – Anglia na Wembley, gdzie nasza drużyna z Janem Tomaszewskim na czele zwycięskim remisem 1:1 wyeliminowała reprezentację Ojczyzny futbolu. Wtedy jednak miałem pół roczku więc nie przeżywałem tego jako kibic, tak samo jak dwa lata później, gdy biało-czerwoni rozbili na Stadionie Śląskim 4:1 wicemistrzów świata Holendrów. Wiem, że Pomarańczowi przyjechali do Chorzowa w najsilniejszym składzie naszpikowanym gwiazdami, ale Cruyff, Neskens, Krol i inni nie mieli nic do powiedzenia. Nasi ich rozstrzelali.

Natomiast z tych spotkań, które ja pamiętam najbardziej utkwił mi bezbramkowy mecz Polska – Włochy z mistrzostw świata w Hiszpanii w 1982 roku. Zarówno sam występ, jak i cała ta otoczka. Natomiast z moich meczów niezapomniany dla mnie jest na pewno mecz Polska – Norwegia z 1 września 2001 roku.

Dlaczego ten mecz?
Jerzy DUDEK: – Pamiętam ten dzień z kilku powodów. Po pierwsze zwycięstwo 3:0 na wypełnionym widzami Stadionie Śląskim dało nam awans do finałów mistrzostw świata, na który polscy kibice czekali od 1986 roku.

Po drugie, trzy dni wcześniej podpisałem kontrakt z Liverpoolem i miałem w głowie ten cały tydzień rozmów na temat mojej przeprowadzki na Wyspy Brytyjskie. Dlatego trener Jerzy Engel przed samym meczem, mówiąc, że jestem drużynie potrzebny, zapytał mnie wprost, czy dam rady się skoncentrować. Odpowiedziałem, że jestem gotowy do gry, ale emocje były ogromne. Kiedy więc Paweł Kryszałowicz zapewnił nam prowadzenie strzelając gola w ostatnich sekundach pierwszej połowy poczułem ogromną ulgę.

Gdy na kwadrans przed końcem meczu Emanuel Olisadebe podwyższył na 2:0 byłem już dużo spokojniejszy. Jednak po bramce Marcina Żewłakowa w 88 minucie, gdy zwycięstwo i awans stały się już pewne rozkleiłem się, a po ostatnim gwizdku płakałem. Ze łzami w oczach wbiegłem na trybuny gdzie siedzieli rodzice i cieszyłem się razem z nimi. To był więc dla mnie na pewno reprezentacyjny mecz numer 1.

Co dzisiaj słychać u Jerzego Dudka?
Jerzy DUDEK: – Dzisiaj myślę już o świętach, które będą tradycyjne. Przygotowujemy się na przybycie najbliższych w naszym podkrakowskim domu więc ze Śląska nie mają daleko. Wszyscy, czyli cała rodzina żony i moja, jak co roku będziemy wspólnie celebrować Bożonarodzeniową tradycję, a Sylwestra – także tradycyjnie – spędzimy w Arłamowie. Co roku jest pięknie więc z takim samym nastawieniem czekam na tegoroczny „magiczny czas”.

Bez względu na to czy mieszkaliśmy w Holandii, czy na Wyspach Brytyjskich, czy w Hiszpanii Wigilia zawsze była polska i nie mogło na niej zabraknąć pierogów. Przez wiele lat przyjeżdżali do nas rodzice i pomagali nam przygotować się do świąt i przeżyć je domowo, choć kilka tysięcy kilometrów od domu. Zawsze mogliśmy na nich liczyć, ale najtrudniej było to wszystko zorganizować gdy grałem w Anglii.

Tam mecze wypadały 19 i 23 grudnia oraz 26 i 29 grudnia, a także 1 stycznia. Więc mnie praktycznie nie było w domu tylko „wpadałem” i wtedy pomoc rodziców była zbawienna. Dlatego od kiedy wróciliśmy do Polski staramy się pielęgnować tradycję i odwdzięczyć się rodzicom za ich wsparcie.

Można pana zobaczyć w akcji na piłkarskim boisku?
Jerzy DUDEK: – Tak. Piłkarskich butów nie zawiesiłem na kołku, bo gram w meczach legend Liverpoolu więc trzeba utrzymywać formę. Najbliższy występ mamy 28 marca z Barceloną. Ale nie trenuję na boisku piłkarskim tylko na… polu golfowym.

Nasza drużyna Kraków Valley Golf zajęła czwarte miejsce w Klubowych Mistrzostwach Polski. Jestem kapitanem mojego zespołu i właśnie zostałem mistrzem więc mam tytuł Mistrz Match Play Krakow Valley Golf 2019 co jest dla mnie dużym sukcesem.

Myślałem, że golf będzie już raczej schodził w dół, ale okazuje się, że jest jeszcze miejsce na progres z czego się bardzo cieszę. A na co dzień jestem nadwornym kierowcą moich córek wożąc Wiktorię i Natalię do szkoły. Daje mi to niesamowitą radość, bo po 16 latach grania w piłkę zagranicą sprawy rodzinne nie zawsze mogły być na pierwszym miejscu. Teraz mogę się poświęcić dzieciom i wykorzystuję ten czas na rekompensatę rodzinie tego co jej piłka zabrała. W takich momentach jest więc szczególna okazja żeby podziękować najbliższym za cierpliwość.

Czego życzy pan polskiej piłce na progu 2020 roku?
Jerzy DUDEK: – Naszej reprezentacji życzę sukcesu na EURO. Wydaje się nam, że ta generacja piłkarska jest szczególna, bo ma swoją gwiazdę – Roberta Lewandowskiego. Poprzednie sukcesy naszej drużyny narodowej naznaczone były wielką osobowością taką jak Kazimierz Deyna w latach siedemdziesiątych, czy Zbigniew Boniek w latach osiemdziesiątych.

Później długo nie mieliśmy takiej postaci więc teraz, gdy mamy „Lewego”, dobrze by było gdyby zespół pod jego wodzą sięgnął po sukces. Będę więc z całych sił ściskał kciuki i wspierał drużynę narodową. Nawet jeżeli czasem mówię gorzkie słowa to przede wszystkim po to, żeby mobilizować i zachęcać do jak najlepszej gry, na którą czekają polscy kibice.