Śladami ojca i wujka…

Moim marzeniem jest zagrać w reprezentacji Polski i byłaby to nie tylko moja radość, ale również rodziny – wyjawia Kamil Sadłocha, mający podwójne polskie i amerykańskie obywatelstwo.


Najpierw zainteresował się baseballem, ale gra wydawało się za nudna. Potem przez chwilę zajmował się koszykówką, ale porzucił ją dla jazdy na rolkach. A potem rolki zamienił na łyżwy i już z nimi się rozstaje od piętnastu lat. A wszystko się działo w USA, bo tam jako 2-latek, urodzony w Sosnowcu, zawędrował ze swoimi rodzicami Marzeną i Piotrem. Od niespełna dwóch miesięcy, Kamil Sadłocha, bo o nim mowa, powrócił do kraju już jako profesjonalista występuje w Re-Plaście Unii Oświęcim. Kontynuuje tradycje swojego taty Piotra oraz ojca chrzestnego Damiana Słabonia, którzy zdobywali mistrzostw Polski oraz występowali w reprezentacji. Tata Piotr zaczynał w Zagłębiu Sosnowiec, ale potem z Unią Oświęcim zdobywał trzy razy mistrzostwo kraju oraz cztery srebrne medale.

Wolny wybór

– Początek wieku to nie był najlepszy czas dla moich rodziców, ale to znam tylko z opowieści, bo przecież miałem niespełna dwa lata – rozpoczyna swoją opowieść sympatyczny Kamil. – Zdecydowali się na uczestnictwo w loterii wizowej do Stanów Zjednoczonych i gdy ją otrzymali zdecydowali się na wyjazd. W domu nie było żadnej presji, bym został hokeistą. Rodzice się cieszyli, że biegam z rówieśnikami za piłką interesuje się sportem. Najpierw przez dwa lata były rolki, a potem, jako blisko mojego domu było lodowisko i jako 8, 9-latek. Najpierw trenowałem dwa razy, potem cztery, zaś w weekendy graliśmy mecze.

Występował West Dudee Leafs (AA), Team Ilinois (AAA), Chicgo Mission (AAA) i junorskie cas kończył Madison Capitols (USHL), a potem reprezentował już zespół The Ohio State Univesity w NCAA Dywizji 1. Jako 17-latek brał udział w meczu najzdolniejszych juniorów z perspektywą wyboru do NHL i zaliczył asystę.

– W uniwersyteckim zespole gra się przez cztery lata, ale w moim przypadku było rok dłużej, bo trafiłem na okres koronawirusa oraz miałem również kontuzję nogi – dodaje Kamil. – A zakończeniu gry nadszedł czas wyboru.

Dobre miejsce

Oczywiście, w USA rodzice kultywują polskie tradycje, zaś w domu mówiło się w rodzimym języku. Poza nim obowiązywał – rzecz jasna – angielski. Kamil wraz z rodzicami co dwa, trzy lata odwiedzał stare rodzinne kąty i miał spotkań dziadkami.

– Obiady babci są przepyszne już miałem okazję kilka razy spałaszować – śmieje się Kamil. – To fajnie, że jestem bliżej dziadków i w miarę wolnego czasu mogę do nich zawitać – Wcale nie ukrywam, że ciągnęło mnie do Europy, bo tutaj się gra się nieco inaczej, bardziej ofensywnie i miałem kilka propozycji nie tylko z Polski. Działacze klubowi dzwonili do taty oraz mojego agenta, ale w końcu zdecydowałem pójść śladem taty i wybrałem grę w Unii Oświęcim. I już po niespełna dwóch miesiącach mogę powiedzieć, że dokonałem dobrego wyboru, bo, jak do tej pory, na nic nie mogę narzekać.

„Roboty” na lodzie

Wystarczy spojrzeć na sposób poruszania się Kamila na lodzie i jest się przekonany, że hokejowego abecadła uczył się w innej rzeczywistości.

– Nie będę ściemniał, ale mnie gra tutaj bardziej odpowiada niż w USA – mocno podkreśla. Oczywiście, w Stanach lodowiska są mniejsze niż tutaj i to jest zasadnicza różnica. Tam nie masz kontroli nad krążkiem, bo ledwo przekroczysz czerwoną linię już go wrzucasz do tercji rywala. I gonisz za nim, by znów go odzyskać i strzelić lub podać do kolegi. Gdy ktoś patrzy na mecz z boku to on przypomina grę „robotów”. Tam i z powrotem i tak przez cały czas. Tutaj jest więcej przestrzeni, a co za tym idzie gry kombinacyjnej. Jest więcej przestrzeni, masz pełną kontrolę, a ja to lubię, nad krążkiem. A ponadto jest dużo gry fizycznej, bo przy bandach nikt nikogo nie oszczędza. I mnie to również pasuje. Na każdej zmianie trzeba dać z siebie wszystko, by potem się cieszyć. Nie ma żadnego odpuszczania, bo potem są mizerne efekty. Już tego wspólnie z kolegami doświadczyłem. Nie ma większych różnic w treningach w USA i tutaj. Przede wszystkim tutaj więcej czasu poświęca się na zajęcia z krążkiem. Ponadto dopiero tutaj doświadczyłem, że w okresie przygotowawczym trenuje się dwa razy dziennie. I wcale nie ukrywam, że byłem zmęczony, ale jakoś to przetrwałem (śmiech) i teraz jest znacznie lepiej.

Cisza krzyczy

Kamila gdy występował w uniwersyteckiej drużynie towarzyszył mu spory zgiełk, zaś po przyjeździe do Oświęcimia jest już mocno wyciszony.

– W Stanach mieszkałem z siedmioma kolegami, w domu zawsze było głośna muzyka, ktoś kogoś odwiedzał i cały czas było gwarno – wyjawia z uśmiechem. – Tutaj jest zgoła inaczej, bo treningu staram się jak najlepiej się zregenerować oraz przygotować do zadania jakie mnie czekają. Oczywiście, zwiedziłem już całe miasto, bo przecież nie jest ono za dużo, byłem również w muzeum obozu koncentracyjnego. Zaliczyłem porządną lekcję historii i każdy powinien odwiedzić to miejsce, by pamiętał o tym co miało miejsce.

Kamil zostawił w Stanach najbliższą rodzinę, dziewczynę oraz kolegów, a tutaj zyskał dziadków oraz nowych kolegów z drużyny.

– Trzeba było dokonywać wyborów i sporo rozmawialiśmy z dziewczyną o rozstaniu, bo ona dostała pracę w Nowym Jorku. – Uznaliśmy, że każdy powinien robić to co go pasjonuje. Jestem z nią w stałym kontakcie, podobnie jak z rodzicami oraz kolegami. Sporo rozmawiamy przez telefon czy przez skype’a. Może dziewczyna mnie odwiedzi gdy będziemy grać w play offach.

Najwyższe cele

Hokeiści z Oświęcimia wcale nie ukrywają wysokich aspiracji i chcieliby wreszcie po 20 latach znów sięgnąć po mistrzowski tytuł.

– I tak właśnie powinno być – mocno akcentuje Kamil. – Profesjonalnego sportowca powinna interesować rywalizacja o złoto. Nie można zakładać, że będziemy grać, dla przykładu, o czwarte miejsce. To z góry błędne założenie! Pragnę, podobnie jak koledzy, zawsze wygrywać, być najlepszym. Musimy ciężko pracować w każdym dniu, by w meczu dawać swoje sto procent możliwości. Żeby w szatni nic sobie nie zarzucić.

– Z dotychczasowych meczów wygraliśmy trzy i przegraliśmy u siebie z Katowicami. Cieszymy się ze zwycięstw, ale nie wszystko było perfekcyjnie wykonane. Gdy patrzę z perspektywy czasu to trzy, cztery tercje w dotychczasowych spotkaniach w naszym wykonaniu były słabe. Wygraliśmy w Nowym Targu 4:3, ale w ostatniej odsłonie prezentowaliśmy się kiepsko i trzeba było do końca bronić korzystnego wyniku.


Czytaj także:


– Z Katowicami zupełnie mecz na nie wyszedł, bo nie pracowaliśmy na lodzie tak jak zakładali trenerzy. Były tego opłakane skutki. Śmiem twierdzi, że gdybyśmy tak prezentowali się jak w Tychach to wynik byłby inny. Nie wiem wygralibyśmy, ale na pewno byłoby więcej walki. Oczywiście, ktoś powie to początek, ale od początku trzeba być skupionym i zdobywać punkty. Tak buduje się morale zespołu. A skład mamy ciekawy i są przed nim, moim zdaniem, ciekawe perspektywy. Teraz przygotowujemy się do meczu z Cracovią i tak krok po kroku, by znaleźć się na szczycie.

Jeden z trenerów, który zobaczył Kamila w akcji przekonuje, że niebawem powinien znaleźć się kadrze i zadebiutować w reprezentacji. – To moje marzenie i taki mam cel. – Dla mnie i moich najbliższych byłby to ogromne wydarzenie. Zrobię wszystko, by wystąpić w koszulce o biało-czerwonych barwach. Marzenia trzeba realizować – mówi na zakończenie hokeista urodzony w Sosnowcu, ale wychowany w USA.


Na zdjęciu: Kamil Sadłocha ze swoim nowym zespołem z Oświęcimia pragnie zdobyć złoto oraz marzy o występach w reprezentacji kraju.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus