Krótka piłka. Bez przełomu, z kiszeniem się, ale i sprawiedliwością

Nie brakowało co prawda dramatycznych zwrotów, zwłaszcza w obu klubach z Krakowa (w Cracovii sportowego, w Wiśle organizacyjnego), ale ponownie trudno było dostrzec piłkarskie fajerwerki. Najlepsze zespoły poprzednich rozgrywek szybko odpadły z europejskich eliminacji, a potem nastąpiło tradycyjne kiszenie się we własnym sosie.

Legia i Lech dwukrotnie zmieniały trenerów, aby na koniec postawić na ratowników, którzy zawsze są w tych klubach pod ręką. Stołeczna drużyna pozostała w grze o tytuł, natomiast ta z Bułgarskiej może już budować skład na następny sezon. W trwającym, niezależnie od miejsca w końcowej tabeli i tak zostanie jednym z największych przegranych. Okazało się bowiem, że – mimo bardzo dobrej kondycji finansowej – „Kolejorz” nie ma sensownej koncepcji sportowego rozwoju. A co więcej – pod obecnym kierownictwem trudno będzie taką strategię wypracować.

Regres zanotowali także dwaj inni niedoszli pucharowicze z lata. Górnik Zabrze zatracił świeżość. Odstąpił – miejmy nadzieję, że tylko na chwilę – od filozofii budowy zespołu w oparciu o młodych zawodników, najlepiej z regionu. A mimo to nadal nie może być pewny utrzymania się w elicie. Zwłaszcza że jest uzależniony od goli Igora Angulo. Choćby w meczu z Legią pokazał, że potrzebuje (zbyt) wielu sytuacji, aby zamienić je na bramki.

Krótka piłka. Wina trenerów? Bez sensu, logiki i wizji

Z kolei Jagiellonia, która w największym stopniu wykorzystała finansowo-organizacyjną słabość Wisły Kraków, po sprzedaży Przemysława Frankowskiego i Karola Świderskiego zupełnie zatraciła walory. Wcześniej jej wyróżnikiem była regionalna tożsamość i styl, na który patrzyło się z niekłamaną przyjemnością. W końcówce sezonu zasadniczego ewidentnie zmagała się z problemami motorycznymi. Nawet Arvydas Novikovas zaczął biegać w jednostajnym tempie, zaś gra całego zespołu zrobiła się toporna. Zupełnie tak, jakby w poprzednich rozgrywkach trener Ireneusz Mamrot bazował jeszcze na solidnej podbudowie fizyczno-taktycznej Michała Probierza, a kiedy musiał już w pełni oprzeć się na autorskim projekcie – popadł w kłopoty.

Wisła z Krakowa – która wcześniej wygrała tak wiele sympatii w całym kraju – przegrała miejsce w grupie mistrzowskiej. Przy wsparciu Kuby Błaszczykowskiego – i biorąc pod uwagę niepodważalny rozpęd całego zespołu na pewnym etapie rywalizacji (Wisła zdobyła 55 bramek i jako jedyna ma na koncie ponad pół setki goli) – jest to mimo wszystko niespodzianka.

Owszem, niewiele zabrakło, aby „Biała gwiazda” w ogóle nie przystąpiła do tegorocznej części rozgrywek, lecz później pisała – i napisała – piękną bajkę. Tylko trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby jeszcze po przezwyciężeniu tak gigantycznych problemów zdołała włączyć się do walki o puchary, byłaby w tym lekka niesprawiedliwość. I niepodważalne świadectwo niezwykłej słabości całej ligi. Romantyczne – ale i pospolite – ruszenie spod Wawelu ustąpiło pola tym, którzy pracowali systematycznie i skrupulatne pilnowali finansów w lepiej (wcześniej) zorganizowanych klubach. W tym sensie wygrała zatem normalność.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ