Ligowiec. Hiszpański „zabójca”

Jakie są szanse Rakowa Częstochowa na mistrzowską koronę? Przyznaję się bez bicia, że nie wiem, a wróżyć z fusów, czy szklanej kuli nie potrafię.


Natomiast jestem pod wrażeniem postawy ekipy dowodzonej przez trenera Marka Papszuna, a zwłaszcza jej dorobku punktowego. Nie wiem jak długo zespół spod Jasnej Góry będzie skutecznie odpierał ataki konkurentów, ale wiem na pewno, że fotelu lidera nikomu nie odda bez walki. W tej chwili częstochowianie swoim przeciwnikom serwują tyle uciechy, co wizyta komornika.

W takcie rozgrywek Raków stracił dwóch napastników, czołowych snajperów drużyny w poprzednim sezonie. Kostarykanin Felico Brown-Forbes strzelił 10 bramek, a Sebastian Musiolik – sześć (przedzielił ich tylko Petr Schwarz), lecz ich brak w ogóle nie jest odczuwalny. Najpierw w ataku błyszczał Łotysz Vladislavs Gutkovskis, teraz pałeczkę od niego przejął Hiszpan Ivan Lopez Alvarez. Bez cienia przesady można powiedzieć, że drugi z wymienionych zapewnił częstochowianom komplet punktów w dwóch ostatnich spotkaniach ligowych – z Górnikiem Zabrze i Stalą Mielec. Rzut wolny w jego wykonaniu z beniaminkiem był prawdziwym, technicznym majstersztykiem. Było to uderzenie ala „spadający liść”, z jakich przed laty słynął Brazylijczyk Zico.

Skuteczność Lopeza jest tym cenniejsza, że jego koledzy marnowali na potęgę dogodne sytuacje do zdobycia gola. Trudno nie zgodzić się z trenerem Papszunem, który powiedział, że w meczu ze Stalą jego zespół mógł wygrać w podobnych rozmiarach, w jakich tydzień wcześniej zrobiła to Wisła Kraków.

Skoro już jesteśmy przy zespole trenera Artura Skowronka – na wszystkich musiały zrobić wrażenie wyniki dwóch ostatnich potyczek „Białej gwiazdy”. Dziewięć strzelonych goli, bez strat własnych, to dorobek nie w kij dmuchał. Można oczywiście czepiać się drobiazgów, między innymi stylu gry, ale jakie to ma znaczenie? To nie łyżwiarstwo figurowe, w którym liczy się wrażenie artystyczne, liczy się wyłącznie efekt. A ten na pewno jest zadowalający. Przy okazji warto zwrócić uwagę na gola autorstwa niespełna 35-letniego Jakuba Błaszczykowskiego. Kapitan Wisły pojawił się na boisku po raz pierwszy od 18 września, a jego strzał znamionował najwyższą klasę.

Powody do zmartwienia ma szkoleniowiec Podbeskidzia, Krzysztof Brede. Jego zespół nie tylko plasuje się tuż nad strefą spadkową, ale stracił najwięcej goli spośród wszystkich rywalizujących drużyn. Średnia na mecz to 2,625 straconej bramki. W ostatnich meczach beniaminkowi na pewno nie pomógł bramkarz Rafał Leszczyński, więc musi się wziąć w garść, w przeciwnym wypadku między słupki może wrócić Martin Polaczek. Czy Zagłębie Lubin, następny przeciwnik bielszczan, będzie dla nich miłe niczym rekin młot, tak jak kilku poprzednich rywali?

Wszyscy czekają na przebudzenie Piasta Gliwice. Drzemka medalisty poprzedniego sezonu trwa stanowczo zbyt długo, więc trzeba zakasać rękawy i w następnych meczach pokazać przysłowiowe jaja. W przeciwnym wypadku rywale zapewnią drużynie trenera Waldemara Fornalika rozrywkę, przy której hiszpańska inkwizycja to dziecinna igraszka.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus.