Ligowiec. Jak u Brzechwy

 

Do tego jeszcze daleka i wyboista droga, ale sympatyków „portowców” w stan euforii już wprawiła druga wygrana w trakcie jednego sezonu z Legią. Podobny przypadek miał miejsce przed 42 laty, w sezonie 1976/1977. Tak jak teraz na ustach kibiców Pogoni jest Adam Buksa (strzelił w obu meczach trzy gole), tak wtedy noszeni na rękach byli Zenon Kasztelan i Leszek Wolski. Pierwszy strzelił jedynego gola na Stadionie Wojska Polskiego, drugi „załatwił” Legię w Szczecinie. A dwukrotnie asystował mu popularny „Jojo”, czyli Kasztelan. Pan Zenon na pewno cieszył się podwójnie z ostatniego zwycięstwa Pogoni, wszak 16 listopada obchodził 73. urodziny…

Znacznie mniej powodów do śmiechu mają sympatycy krakowskiej Wisły. W podłych nastrojach są także piłkarze „Białej gwiazdy”, ale seria ośmiu porażek mogłaby zwalić z nóg Goliata. Porażający jest bilans bramkowy wiślaków w tym okresie – strzelili zaledwie trzy gole, a ich bramkarz wyciągał futbolówkę z siatki aż 20 razy! Ci, którzy łudzili się, że zatrudnienie nowego szkoleniowca postawi zespół na nogi, szybko wytrzeźwieli.

Po pierwsze – Artur Skowronek nie jest cudotwórcą i nie jest w stanie odmienić drużyny w ciągu kilku dni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Po wtóre – trzyma się przyjętych standardów, wszak przegrał siódmy mecz na inaugurację pracy z nowym zespołem. Cóż, siła przyzwyczajenia…
Klubowi z Reymonta na pewno nie pomagają wewnętrzne spory. Grupa ratunkowa skupiona wokół Jakuba Błaszczykowskiego nie potrafi znaleźć wspólnego języka z władzami Towarzystwa Sportowego „Wisła”, które jest formalnie właścicielem spółki.

Ta przepychanka do niczego dobrego nie doprowadzi. Mimowolnie przychodzi mi do głowy w tym momencie wiersz Jana Brzechwy „Na straganie”, w którym puenta jest zabójcza: „A kapusta rzecze smutnie: Moi drodzy, po co kłótnie, Po co wasze swary głupie, Wnet i tak zginiemy w zupie!”.

Uczciwie przyznaję, że powaliła mnie na kolana statystyka po meczu Jagiellonii z Arką. Jak długo pracuję w „Sporcie” nie przypominam sobie sytuacji, by drużyna nie oddała nawet jednego strzału w światło bramki przeciwnika i nie wywalczyła choćby jednego rzutu rożnego. Takim wyczynem popisała się drużyna z Gdyni. Jej piłkarze powinni spalić się ze wstydu i nie szukać tanich usprawiedliwień. Jak trafnie zauważył kapitan drużyny Adam Marciniak, kibice z Trójmiasta już nie kupią takiej wymówki. Albo Arka zacznie przestanie przeplatać przyzwoite występy słabiutkimi (które wołają o pomstę do nieba), albo wyleci z hukiem z ekstraklasy.

Na zakończenie muszę sprostować jedną rzecz – we wcześniejszych felietonach nie „czepiałem się” napastnika Górnika Igora Angulo, natomiast miałem zastrzeżenia i krytykowałem grę całej drużyny z Zabrza. Zresztą seria dziesięciu spotkań ligowych bez wygranej (7 remisów, trzy porażki) jest wielce wymowna.

Inna rzecz, że chociaż Bask jest najlepszym (i na razie niezastąpionym) snajperem ekipy z Roosevelta, to w porównaniu do poprzednich sezonów obniżył loty. Zresztą zestawienie faktów jest wymowne – przed dwoma laty po 16. kolejkach miał na koncie 16 bramek (!), przed rokiem – „tylko” dziewięć. Teraz jego licznik zatrzymał się na sześciu trafieniach. Ale życzę mu, by w następnych potyczkach strzelał regularnie bramki i pomógł Górnikowi utrzymać się w elicie.