Co za zbieg okoliczności

ŁKS Łódź – Pogoń Szczecin. W 1959 roku ŁKS przegrał z Jeunesse Esch z Luksemburga 0:5 i wygrał rewanż 2:1.


64 lata później Pogoń przegrała w sąsiadującej z Luksemburgiem Belgii z KAA Gent i wygrała u siebie 2:1. Za winnego porażki ŁKS uznano bramkarza Jana Bema, nieprzyzwyczajonego do gry przy sztucznym świetle – „kozłem ofiarnym” Pogoni został Bartosz Klebaniuk. Młodego szczecińskiego bramkarza ta katastrofa nie załamała – to on był bohaterem meczu w Łodzi, bronił bezbłędnie przez wszystkie 102 minuty tego meczu. ŁKS pokonał go w ostatniej akcji, dokładnie w 6 minucie i 55 sekundzie z doliczonych siedmiu. Klebaniuk bronił w tym meczu świetnie (18 kontaktów z piłką!), a dodatkowym jego atutem było szczęście. Nie zatrzymał jednak piłki zmierzającej w „okienko” po desperackim strzale Engjëlla Hotiego w ostatniej szarży ŁKS.

Samo tylko wyliczenie sytuacji bramkowych, jakie oba zespoły stworzyły sobie w końcówce meczu (dokładnie od strzału Pirulo w 81 minucie, obronionym przez Klebaniuka) zajęłoby więcej miejsca niż sekretarz redakcji przeznaczył na ten tekst. Strzelali Grosicki (dwukrotnie), Koutris, Fornalczyk (obronił… Monsalve) oraz po drugiej stronie Hoti (też dwa razy) i Monsalve (w słupek, tym razem w roli napastnika). Na boisku było dwa razy bardziej gorąco niż na termometrze!


Czytaj także:


A jednak w meczu z takim bilansem strzałów padła tylko jedna bramka. To jest oczywiście zasługą nieustępliwie grających linii defensywnych obu drużyn. Było dużym wyczynem przerwać się przez te zasieki, ale gdy w Pirulo (27 min.) i Grosicki (pierwsza doliczona w pierwszej połowie) zdołali wypracować sobie świetne pozycje, to zawodnikowi ŁKS przeszkodził Klebaniuk, wygrywając z nim „sam na sam”, a kapitanowi Pogoni – zbyt wąska bramka, bo strzał trafił w słupek.

Im bliżej było jednak do końca, tym „luźniej” stawało się na boisku. Napastnicy mieli więcej swobody, zmęczenie kumulowało się, brakowało dokładności. Trenerską licytacje na zmiany wygrał Kazimierz Moskal, który w doliczonych minutach wpuścił na boisko trzech świeżych, a przecież także Hoti i Jurić, którzy w decydującym momencie zagrali kluczowe role, też weszli do gry dopiero na ostatnie 20 minut. Były jeszcze chwile niepewności, bo VAR szukał dziury w całym w tej ostatniej akcji, ale skończyło się tym, że gola Hotiego można było po dwóch minutach fetować po raz drugi.

Ten mecz nie miał więc nic wspólnego z przywoływanymi na wstępie pucharowymi występami ŁKS i Pogoni. Chyba tylko to, że Hoti jest łysy, tak jak as mistrzowskiej drużyny ŁKS z 1958 roku i król strzelców ekstraklasy w tamtym sezonie Władysław Soporek…

ŁKS godnie uczcił obchodzone w niedzielę 115 urodziny. Na swoim stadionie nie przegrał od lipca ubiegłego roku (15 zwycięstw, 3 remisy). Odkąd stadion ma cztery trybuny, stał się twierdzą nie do zdobycia!


ŁKS Łódź – Pogoń Szczecin 1:0 (0:0)

1:0 – Hoti, 90+7 min. (asysta Jurić).

ŁKS: Bobek – Dankowski, Louveau, Flis, Monsalve, Głowacki (90+1. Tutyskinas) – Pirulo (90+1. Janczukowicz niesklas.), Mokrzycki, Letniowski (71. Hoti), Mokrzycki, Ramirez (90+1. Śliwa) – Tejan (71. Jurić). Trener Kazimierz MOSKAL

POGOŃ: Klebaniuk – Wahlquist, Lonar, Lisowski (67. Borges), Koutris – Biczachczjan, Gamboa (67. Kurzawa), Zahović (77. Przyborek, Gorgoń 6 (87. Rostami), Grosicki – Koulouris (87. Fornalczyk). Trener Jens GUSTAFSOON.

Sędziował Piotr Lasyk (Bytom). Widzów 10386. Żółte kartki: Letniowski (17. faul), Arndt (74. na ławce rezerwowych za niesportowe zachowanie) – Lisowski (39. zatrzymanie piłki ręką), Biczachczjan (40. faul), Gorgoń (45+2. faul), Gamboa (67. faul).


Fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus