Zamieniła bieżnię lekkoatletyczną na… góry. Magdalena Gorzkowska celuje w Koronę Ziemi

3 z 3Poprzedni
Użyj strzałek ← → do nawigacji

Alpinistyczne wyzwania sporo kosztują i bez wsparcia z zewnątrz nie byłoby to możliwe.  Pasjonatka z Chorzowa zaciągnęła kredyt już przed wyprawą na Everest, bo jedna z firm w ostatniej chwili się wycofała z jeszcze niepodpisanej umowy. W tym roku „skubnęła” pieniądze po sprzedaży domu po zmarłym tacie. Takie wyprawy to kilkanaście tysięcy dolarów, a im bardziej skomplikowana, tym droższa.

 

Magdalena Gorzkowska nosi… paczkomaty

– Śmieją się ze mnie, że w Himalaje wnoszę paczkomaty, bo od początku wspiera mnie In Post – wyjawia Magda. – Cała otoczka wspinania wymaga nakładów finansowych i nie wyobrażam sobie, by nie korzystać z agencji specjalistycznej. Nie martwię się o jedzenie w bazie, potrzebne akcesoria oraz szerpę, który będzie mi towarzyszył we wspinaniu. W agencji zdawali sobie sprawę, że zawalili na Evereście i w kolejnej wyprawie wszystko było już w porządku. Oczywiście, korzystam również z własnych pieniędzy, ale jedni wydają je na urządzanie mieszkania, zaś inni, tak jak ja, na hobby. Każdy niech żyje wedle swoich standardów.

Jeszcze nie ochłonęła i chyba do końca nie „wyleczyła się” z Makalu bez tlenu, a już – wspólnie ze swoimi towarzyszami podróży – zbiera fundusze na kolejną wyprawę. We wrześniu ma nadzieję, że znowu czmychnie w Himalaje, ale tym razem na oddaloną od Everestu o około 120 kilometrów Sziszapangmę (8013 m n.p.m), górę zwaną również Gosainthan, co oznacza Miejsce Świętych.

 

Na krawędzi ryzyka

Wspinanie się w Himalajach z tlenem czy bez – to stały dylemat alpinistów. – Tlen traktuję jako swoisty doping i teraz wiem, że będę się przygotowywała bez niego – rozwiewa wątpliwości.

Jesienią ubiegłego roku zakiełkował pomysł, by Makalu i Lhotse zaliczyć ambitnie za jednym zamachem. Ale zdrowie znów dało o sobie znać…

Pełna nadziei i zapału w kwietniu ruszyła do Nepalu. Wszystkie procedury, czyli trekking, aklimatyzacja oraz trening wysokogórski przebiegały rewelacyjnie. Czuła się jak uskrzydlona i stąd pomysł wspinania się bez tlenu. Okno pogodowe otworzyło się 14 maja i dzień później zaplanowano wymarsz z obozu II.

– Sprawy się nieco skomplikowały, bo drogę do kolejnego obozu zaliczyłam w 7 godzin, zaś pozostali w dziesięć – wspomina chorzowianka. – Trzeba było zrobić odpoczynek. Nie chciałam czekać, ale nie było innej rady. W kolejnym dniu role się odwróciły: moi współtowarzysze z tlenem zdecydowanie lepiej pokonywali trasę, a ja powoli, z przystankami, by zbierać siły. Szerpa się irytował, że robię coraz częściej przystanki, a ja czekałam na słońce jak na zbawienie. Góra jest tak ułożona, że zamiast o piątej rano pojawiło się dopiero kilka godzin później i dopiero wówczas można zregenerować siły. Idziemy, idziemy, ale końca nie widać. Zapytałam szerpę, ile do szczytu? Cztery godziny. Ok, idziemy, idziemy i znów pytam, ile do szczytu? Sześć godzin… Byłam w potwornym szoku, ale nieco przyspieszyłam, bo bałam się późnego zejścia. Trzeba się mieć na baczności, bo na Makalu jest fałszywy wierzchołek i często jest on mylony z prawdziwym. Ostatecznie nam się udało, ale czasu nie było za wiele. Błyskawiczna sesja zdjęciowa oraz filmowa i w drogę powrotną.

 

Powstrzymały ją odmrożenia

Poziom energii w Magdzie niebezpiecznie topniał, a przecież trzeba jeszcze wrócić do bazy. Na tzw. kuluarze francuskim jest tak niebezpiecznie, że nie można popełnić żadnego błędu, inaczej…

– Schodziłam wolniutko aż w końcu szerpa się rozpłakał, pewnie ze złości czy bezsilności. To podziałało na mnie mobilizująco, choć znów miałam potworny ból w szyi. W końcu dotarliśmy do IV obozu. Okazało się, że nie ma wolnego namiotu, ale nas przygarnięto i jakoś przespaliśmy się w piątkę. W drodze do III obozu wysłano wsparcie, bo byłam już totalnie wyczerpana. Tę droga tam i z powrotem pokonałam w 28 godzin, zaś z tlenem robi się to w czasie o połowę krótszym.

Makalu zostało zdobyte, ale ambitna Magda ciągle ma w planie wspinaczkę na Lhotse (8516 m n.p.m). Wszystko było już przygotowane, by szybko przenieść się pod tę górę…

– Po zejściu okazało się, że mam odmrożone palce, pojawiły się pęcherze – kontynuuje opowieść 27-letnia chorzowianka. – Po konsultacji lekarskiej stwierdzono odmrożenie drugiego stopnia i sugerowano, by zrezygnować z dalszej wspinaczki, bo można stracić palce. Przeanalizowałam sytuację i doszłam do wniosku, że góra poczeka na mnie. Zadzwoniłam po helikopter i wylądowałam w szpitalu w Katmandu. Eksperci od odmrożeń zalecili trzymanie palców w cieple i przepisali kilka leków. Prawie wszystko po miesiącu się zagoiło, co mnie bardzo cieszy i tylko jeszcze jeden palec powoli powraca do normy. Już znowu mnie ciągnie w góry…

Jednak najpierw urlop na Bali, a jesienią na Sziszapangmę – drogą nieco trudniejszą, od południa, ale gwarantującą sukces.

– Wiem, wiem jest uzależniona od gór, ale nic na to nie poradzę. Może jeszcze z 5-7 lat będę się wspinała, a potem może zapragnę stabilizacji. Chce zdobyć Koronę Ziemi, bo pragnę pokonywać własne bariery – mówi na pożegnanie Magda, która swoim wyglądem przypomina bardziej wziętą modelkę niż zadziorną himalaistkę, pokonującą Makalu bez tlenu.

 

Zobacz jeszcze: Jak Krzysztof Wielicki spędził pewnego sylwestra…

Krzysztof Wielicki sylwestra spędził… na Lhotse

 

Murapol, najlepsze miejsca na świecie I Kampania z Ambasadorem Andrzejem Bargielem

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ

 

3 z 3Poprzedni
Użyj strzałek ← → do nawigacji